Długotrwała susza na Orawie spowodowała, że w górskich strumieniach woda nie płynie tylko się ciurczy, a w wielu gospodarstwach w okolicy już od połowy lipca brakowało wody w studniach. Do niedawna ta klęska nas nie dotyczyła - z kranu woda leciała równym strumieniem, a konie mogłam chłodzić wodą ze szlaucha kilka razy dziennie. Do rzeczki chodziliśmy się moczyć po jazdach, bardziej dla zabawy niż z konieczności.
W ubiegłym tygodniu sytuacja się jednak zmieniła - w naszej studni było coraz mniej wody, chwilami z kranu tylko kapało i zachodziła obawa, że ożywcza woda zniknie całkowicie. A upał wciąż dawał się we znaki. Chłodzenie i mycie koni wyłącznie w rzeczce, stało się koniecznością.
Na szczęście w jednym miejscu dno opada i woda jest na tyle głęboka, że można w niej bez problemu zamoczyć konia po brzuch. Chodziliśmy do tej wodnej dziury kilka razy w ciągu dnia, żeby naszym kopytnym łatwiej było znieść ukrop lejący się z nieba.
W niedzielę wyposażyłam Pawełka w aparat i poprosiłam, żeby zrobił dokumentację naszych kąpieli w Lipnicznce, dzięki czemu mogę się teraz podzielić z Wami fotorelacją z końskich kąpieli w upalny dzień.
Do wody chodziliśmy utartym rytmem - najpierw duże konie, które nigdy nie stawiały oporu przed wejściem do głębszej wody. Najbardziej kąpiele w rzece lubi Latona - wchodzi do wody i spokojnie czeka aż wydrapię ją mokrą szczotką z jednego i drugiego boku.
Kiedy jest już cała namoczona i wymyta, sama się domacza dogłębnie, kładąc się na chwilę w wodzie. Tylko ona z całego czterokonnego stadka jest na tyle odważna, a może zdesperowana, że potrafi się bachnąć do wody na kamieniste dno.
Raz mi zrobiła taki numer, kiedy wracałyśmy z jazdy w terenie. Zawsze, wracając, wjeżdżałam do tej głębszej wody, żeby konie schłodziły się od dołu. I pewnego razu Latona, bez żadnego ostrzeżenia (zazwyczaj przed położeniem się w wodzie rozgrzebuje tę wodę przednim kopytem), położyła się w wodzie ze mną i całym ekwipunkiem. Schłodziłyśmy się obydwie bardzo dokładnie. Ponadto ubranie było wyprane, siodło namoczone... Ale zrobiło się chłodniej.:)
Kiedy Latona już ocieka rzeczną wodą i skubie zieloną trawkę na brzegu, do głębokości wchodzi Ramzes, który za kąpielą za bardzo nie przepada (chyba, że błotnymi). Z chłodzenia i mycia w rzece korzysta tylko i wyłącznie z rozsądku - wie, że w upalny dzień mokry koń, to nieco szczęśliwszy koń.
Daje się cały namoczyć i wymasować szczotką, a po tych zabiegach statecznym krokiem opuszcza rzekę, aby dołączyć do pasącej się koleżanki. Chwila skubania i czas na drugą turę.
Teraz pora na kucory, które bez protestu chodzą tylko po wodzie sięgającej pęcin. Przy okazji tej fotki możecie zobaczyć jak naprawdę wygląda nasza rzeczka - na większości swojego biegu sięga właśnie do pęcin. Oczywiście w czasie prowadzenia strumieniem, Żółty i Feliks kombinują cały czas jak tu uskubać jak najwięcej zielonego. Szczególnie Żółty kombinuje - dla niego jedzenie stało się sensem końskiego życia i chwilami zaczynam się obawiać, że niedługo brzuch rozejdzie mu się w szwach.:)
Kucyki, które w rzece kąpały się znacznie częściej niż duże konie ciągle stawiają opór, kiedy mają wejść do głębszej wody. Mają na to odmienne sposoby - Żółty jest mistrzem oporu biernego, którego nauczył się chyba od stada osłów. Kiedy jednak wejdzie już do wody, stoi, obskubuje liście z nadbrzeżnych krzaków i czeka, żeby go wymyć i pozwolić wreszcie na spokojne skubanie trawy. Wszak taka kąpiel jest tak wyczerpująca, że trzeba czym prędzej uzupełnić straconą energię.:)
Feliks natomiast stosuje metodę ucieczki i skoków, dzięki czemu nawet nie udało się dobrze sfocić jego dokonań. Wskakuje do wody i natychmiastowo ją opuszcza. Ostatecznie jednak pożądany efekt zostaje osiągnięty - jest dobrze namoczony i ochłodzony.
Od wczoraj zrobiło się na szczęście chłodniej i nie ma już konieczności kilkakrotnego w ciągu dnia schładzania koni, więc rzeka odpocznie sobie od nas i będzie mogła dalej powoli wysychać, bo niestety, mimo ochłodzenia, deszczu było tyle, co kot napłakał.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz