Po jednym dniu spędzonym w mieście mogę stwierdzić, że upał lipnicki to pestka w porównaniu z upałem krakowskim. Nagrzane mury emitują żar nieustannie w dzień i w nocy. I mimo tego gorąca, suszy i wszystkich przeciwności losu, właśnie tu, w mieście, zobaczyłam więcej grzybów w jeden dzień niż przez ostatnie dwa tygodnie na Orawie. Poczytajcie więcej o naszych odkryciach.
Przed południem załatwiliśmy sprawnie wszystkie sprawy zakupowe związane z rozpoczęciem roku szkolnego, a po powrocie do domu ugotowałam zupkę pomidorową i po nakarmieniu Michałka i Krzycha zarządziłam sprzątanie ich pokoju. Ruszaliśmy się wszyscy jak muchy w mazi i roboty nam ani trochę nie ubywało. Szybko stwierdziłam, że nic z tych porządków dzisiaj nie będzie i lepiej zrobimy jak pójdziemy na lody, w ramach walki z upałem oczywiście.
Poszliśmy do Biedronki, która jest na szczęście "tak blisko" i ma zazwyczaj spory wybór lodów w ofercie. Już z daleka zobaczyłam, że na pniaku po ściętym dla potrzeb budowy dębie, coś się żółci. Pomyślałam, że panowie z pobliskiej budowy popryskali pniak pianką montażową. z każdym jednak krokiem żółtość nabierała coraz realniejszych kształtów, a kiedy stanęliśmy obok, oczom naszym ukazał się widok nieoczekiwany - piękny, młodziutki, soczysty żółciak siarkowy, który wyrósł nie wiadomo jak i dlaczego. Widok żółtego owocnika był niespodziewany z kilku powodów - po pierwsze żółciaki rosną najczęściej wiosną.
Pamiętacie jak znalazłam te fotogeniczne grzyby po raz pierwszy w tym roku, a kolejnych stanowisk szukałam na końskim grzbiecie? Sama wróciłam dzisiaj do tych wspomnień: Na żółciakowym szlaku. Co prawda zdarzało mi się znajdować żółciaki również w sierpniu i wrześniu, ale tylko po obfitych opadach deszczu.
I tu doszliśmy do drugiej przyczyny mojego wielkiego zaskoczenia - te grzyby potrzebują do wydania owocników dużo wilgoci, wyrastają wtedy, kiedy w przyrodzie jest naprawdę mokro. A teraz jest straszliwa susza. Ten wyrósł chyba specjalnie na moje powitanie.
Ale wróćmy do naszej historii - idąc na lody, nie wzięłam z sobą aparatu. I to był mój błąd. Teraz miałam wielką ochotę pognać, mimo przeraźliwego gorąca do domu, aby przynieść sprzęt i uwiecznić moje niecodzienne znalezisko. Tymczasem moje dzieci zaprotestowały stanowczo przeciw takim planom, bo przecież mieliśmy jeść lody! Cóż było robić... Dokonaliśmy wyboru i zakupu. Poczłapaliśmy powoli w kierunku przydomowego placu zabaw, gdzie zostawiłam na chwilę moich chłopców z lodami i poszłam po aparat.
Kiedy wróciłam, moi chłopcy ociekali resztkami deseru, który został szybciej roztopiony przez słońce niż oni zdążyli go zlizać. Michałek oświadczył, że nie ma najmniejszej ochoty iść w pobliże Biedronki, nawet jeśli ona jest "tak blisko", natomiast Krzychu ochoczo przyklasnął moim planom i nawet stwierdził, że poszuka więcej grzybów.
W efekcie Michaś wpakował się do piaskownicy, której zawartość szczelnie przywarła do jego, wymazianego lodem ciałka, a my z Krzysiem poszliśmy focić. Efekty naszych działań możecie podziwiać na załączonych zdjęciach.
Inne grzyby też się znalazły nieopodal natknęliśmy się na stadko wysuszonych pieczarek.
może ktoś podlewał tego pieńka? u nas ciągle pustynia, liście lecą z drzew a nawet drzewa lecą spod pił i to właśnie te, na których wiosną były najpiękniejsze miastowe żółciaki
OdpowiedzUsuńPewnie pieski podlewały.:) Na ściętych pniakach żółciaki będą nadal rosnąć, chyba, że Ci wykarczują wszystko z korzeniami(((
Usuńto miłe grzybowe powitanie , ale ten młody żółciak piękny,taki świeżutki jakby nie wyrastał w suszy i upałach
OdpowiedzUsuńWłaśnie dlatego tak mnie zdziwił. Został na miejscu - zbyt wiele piesków chadza tamtędy na spacery....
Usuń