I nadszedł w końcu ten dzień, dzień
powrotu do domu. Poranek, co wprawiło mnie w niemałe zdumienie, był
zamglony, jak mówi Krzychu - na prawdziwo zamglony. Pierwszy taki
mleczny w tym roku. Skąd wilgoć na niego została pozyskana, trudno
dociec, bo susza wszędzie straszliwa.
Wypuściłam więc konie, żeby ostatki wysuszonych traw lipnickich
poskubały i wzięłam się za sprzątanie i pakowanie. Menażeria dwunożna na
szczęście jeszcze chrapała i nie oferowała swojej pomocy.
Pakowanie, wiadomo - nic ciekawego. Mam już w tym wprawę, więc resztki naszych betów, których nie można było wcześniej schować lądują szybko w kolejnych torbach, które utworzyły już całkiem pokaźną barykadę w przedpokoju. Teraz chwila dla mnie - szybka kawa w samotności i już zaczynają się budzić. Trzeba ogarnąć dwunożnych - mycie, ubieranie, śniadanie. Ufff... Pogoniłam Michałka i Krzycha "do pola" - niech jeszcze skorzystają z podwórkowej wolności.
Robi się coraz upalniej. Przy wynoszeniu pakunków do samochodu pot zaczął zalewać mi oczy. A to dopiero początek porządnego grzania. Chyba już wszystko spakowane. Czekamy na pana Pawła, który zabierze konie.
Jest. Parę minut przed umówioną godziną. Jak ja lubię, kiedy ktoś jest profesjonalistą w tym, co robi. Idę po kucory, babcia lipnicka płacze, że już odjeżdżamy, parę innych osób patrzy jak będę pakować konie. Żółty i Feliks wchodzą do przyczepki bez problemów - są już gotowe do drogi. Teraz duże konie. Ramzes pakuje się do samochodu doskonale. Została Latona, która wrzuciła hamulec już na sam widok samochodu. Teraz jest sama na podwórku, wszystkie konie już stoją gotowe do odjazdu. Ona też bardzo chce jechać, ale jakaś siła nie pozwala jej wejść do samochodu. Stwierdziłam wczoraj, że moja Toncia musi mieć jakieś traumatyczne doświadczenia z ładowania czy też jeżdżenia, bo było widać, że bardzo chciała dołączyć do innych koni, a mimo to, trzeba ją było chwilę przekonywać. Jest - weszła, można ruszać.
Pierwszy pojechał Pawełek, który miał po drodze rozpakować jedzenie do lodówki w domu, za nim konie, ja z dziećmi na końcu. Jedziemy, słońce praży, klima z otwartych okien działa bez zarzutu. I już Kraków. Wita nas oczywiście serią czerwonych świateł. Tutaj jest jeszcze goręcej.
Dojeżdżamy do stajni. Wyprowadzam konie z samochodu - całe mokre. Wypuszczone na padok tarzają się namiętnie i rżą do kolegów i koleżanek, które stoją w stajni. Kucyki, puszczone na trawę przez chwilę biegają, a później zabierają się za skubanie trawy.
Konie zabezpieczone, żegnamy pana Pawła, który je przywiózł do Krakowa i jedziemy do domku. Znowu upał i czerwona linia świateł. Dojechaliśmy. Teraz pora wynieść to wszystko, co misternie upchałam w samochodach. Góra bagaży zajęła pół wolnej przestrzeni mieszkaniowej. Teraz czas to wszystko poupychać we właściwych miejscach. Michaś i Krzychu rzucili się do zabawek, których nie widzieli przez dwa miesiące, a ja zaczynam rozpakowanie. Pawełek wyrażający chęć pomocy, pląta sie pod rękami i bardziej przeszkadza niż pomaga.
Wśród murów miejskich upał daje się we znaki bardziej niż w Lipnicy. Mam już dość. A tu jeszcze tyle do zrobienia. Zamawiamy tradycyjną po powrocie pizzę, więc mam chwilę na złapanie oddechu. I później do wieczora kontynuacja popowrotnych czynności.
Ściemnia się. Padam już na pysk, delikatnie mówiąc. Pakuję chłopaków do wanny, żeby się odmoczyli po wakacyjnym myciu pod "prysznikiem". Łazienka zachlapana, ale dzieci umyte, mogą oglądać bajkę i wreszcie iść spać. Myślałam, że jak poleżę sobie w wannie, to powrócę jeszcze do świata żywych i działających, ale nic z tego - roześpiło mnie do reszty. Gorąc mimo wieczoru daje się we znaki, nad blokami kołysze się superksiężyc, a ja marzę tylko o wpakowaniu się do łóżka.
Kiedy przystąpiłam do realizacji tego ambitnego przedsięwzięcia, z pokoju chłopców dobiegł Michałkowy głosik, informujący, że idzie do mamowego łóżka. Zaprotestowałam, ale bose stópki już maszerowały po podłodze. Pawełek chciał odtransportować intruza, ale jak zobaczyłam małe łapki wczepione w moją poduszkę, machnęłam ręką. Michałek znowu przespał całą noc w nieswoim łóżku...
Dzisiaj czeka nas też niełatwy dzień - trzeba poczynić zakupowe przygotowania do rozpoczęcia roku szkolnego i zerówkowego. Za chwilę się moja menażeria pobudzi i skończy się poranna chwila "świętego spokoju".
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz