Orawska majówka smardzowa 2019 przeszła już do historii. Oprócz znalezionych grzybków i super towarzystwa zapamiętamy z niej również pogodowy roller coaster. Zaczęliśmy majówkowanie trzydziestostopniowym upałem i pełnym słońcem 26 kwietnia, w piątek, a zakończyliśmy zerową temperaturą i opadami śniegu 5 maja, w niedzielę. Między tymi ekstremalnymi dniami też było jak na huśtawce - jeden dzień ze słońcem i bez deszczu na zmianę z dwoma dniami chłodniejszymi i deszczowymi. Opady były bardzo, bardzo potrzebne, bo ziemia na Orawie wyschła tak samo jak w innych częściach kraju, więc się cieszyłam z deszczu, chociaż wszyscy wokół psioczyli na pogodę albo wręcz mówili, ze jej nie ma.:) Sporo mi jeszcze kadrów majówkowych zostało, więc można powspominać.:)
Magda utrwaliła nasze spacery, więc mam dowód, ze i ja tam byłam.:)
To była akurat dzień w miarę ciepły, więc nawet można było chodzić w krótkim rękawku.
Po powrocie ze spaceru Madziowy selfik z Misiem i Krzysiem.
Tu już było zdecydowanie chłodniej i ciepła bluza była nieodzownym elementem wyposażenia.
A podczas wyprawy do Slanej Vody lało równo i zimno było jak diabli. A ja dopiero po dojeździe na miejsce zauważyłam, ze Michałek założył pod kurtkę przeciwdeszczową tylko koszulkę z krótkim rękawem... Przed zamarznięciem uratowała go ciocia Magda, która stwierdziła, ze ma na tyle ciepłą kurtkę, ze może Michałowi odstąpić swoją bluzę. Dzięki temu Michaś chodził w gustownej spódniczce (bluza była ciut za duża na niego:)).
W tej dolince porządku pilnowała świeżo wystrugana sowa, która niczego ani nikogo się nie bała.
Ziemia była dobrze nagrzana po kilku upalnych dniach z ostatniej dekady kwietnia, więc po opadach deszczu wszystko parowało, żeby miały się z czego utworzyć kolejne chmury. Teraz jest porządnie pomoczone, więc za dwa - trzy tygodnie można jeszcze będzie zbierać smardze w wyżej położonych dolinkach i borowiki ceglastopore na ciepłych miejscówkach.
Po deszczach momentalnie ożyły wypaleniska. Stadami wyrosły na nich garstnice wypaleniskowe i kustrzebki w kolorze fioletowym. Chociaż nie nadają się do koszyka, bardzo cieszą oko.
W tym roku na Orawie straszna bieda z piestrzenicami kasztanowatymi. Nawet na stanowisku pod Babią, na którym zawsze przynajmniej ze dwa owocniki się pojawiały, teraz nie było ani jednej. Jedyne dwie małe piestrzenica znalazłam na trasie ze Slanej Vody do Stańcowej (poszłam sama; reszta ekipy wracała samochodami). Nie były to jednak grzybki polskie, tylko słowackie.
Za to maczużników wysmukłych rosło bardzo dużo - po dwa, trzy obok siebie, a nawet bliźniaki syjamskie.
Na owocnikach pniarków obrzeżonych można było podziwiać zjawisko gutacji. Wobec takich kropelkowych cudów nie można przejść obojętnie z aparatem.
Na koniec zostały nam smardze w słońcu, w deszczu, w mchu, liściach, trawie. Może to ostatnie, jakie w tym roku widziałam?
A tu można jeszcze zobaczyć wszystko w relacji wideo Pawła, autora kanału YT "Paweł i Grzyby".
Deszcz bardzo potrzebny ale dla was mogłoby na tej majówce świecić słoneczko.Zdjęcia smardzów każde inne,ta sama nazwa a każdy inaczej wygląda,to wspaniałe jest.Może jeszcze ci się uda wpaść za te dwa tygodnie na zbiory smardzów.Pozdrawiam was serdecznie i czekam na relacje z innych wydarzeń z życia Menażerii
OdpowiedzUsuńTrochę świeciło.:) Mnie tam deszcz nie wadzi, byle zimno za bardzo nie było. Dzisiaj w Krakowie domarzłam gorzej niż na majówce. Teraz ruszyły turnieje piłkarskie i kolejne spotkania są w weekendy. Dla Krzycha to ważne, więc może się tak złożyć, że już smardza w realu nie dorwiemy. Z majówki jeszcze mi wodnicha do relacji została.:)
Usuń