Sobotnie przedpołudnie bez koni. Tak nietypowo tym razem. Pawełek poszedł pracować, a ja z chłopakami na kolejny turniej piłkarski. Krzyś kopał piłę, a ja z Michałkiem najpierw pisaliśmy wypracowanie, a później zrobiliśmy sobie trening na tak zwanej siłowni zewnętrznej. Pogoda była wyśmienita - nie padało i nie grzało za mocno. Tym razem drużyna Krzysia wypadła zdecydowanie lepiej niż tydzień wcześniej, więc nie trzeba było włączać trybu pocieszania. Turniej się skończył, przyjechaliśmy do domku, nakarmiłam chłopaków i po obiedzie pojechaliśmy do Lasku Wolskiego.Na dalsze eskapady było już za późno, więc podjechaliśmy tam,gdzie mamy przysłowiowy rzut beretem.
O tej porze roku w tym lesie jeszcze nie byliśmy. Tutaj przychodzi się późną jesienią, zimą i wczesną wiosną, a w maju ganiało się zawsze po innych lasach. Lasek Wolski w maju wygląda zupełnie inaczej niż w grudniu i już na wstępie pojawił się problem, bo znana nam ścieżka zupełnie zarosła i trzeba się było między drzewa dostać na czuja, przez chaszcze, w których najwięcej było pokrzyw. Na nasze szczęście między drzewami nie było już tak zarośnięte i zdołaliśmy się odnaleźć w leśnej przestrzeni.:)
Udało się też na pierwszych bzach wypatrzeć uszaki. Poszukiwanie i znajdowanie ich na krzewach obrośniętych liśćmi jest zdecydowanie trudniejsze niż na bezlistnych pniach. Ucieszyliśmy się z tych pierwszych uszaków, bo były dorodne i mięsiste, a ich obecność zapowiadała obfite zbiory na kolejnych miejscówkach.
Zanim jednak dotarliśmy do kolejnych zagajników bzowych, podjęłam próbę odszukania pniaka, na którym w zimie znalazłam dziwne, do tej pory niezidentyfikowane grzybki. Niby dobrze wiedziałam, gdzie leży spróchniała kłoda, na której wyrosły, ale i tak dobrą chwile zajęło mi odszukanie jej.
Tajemnicze grzybki rosną nadal, chciaż jest ich zdecydowanie mniej. Te, które zostały, są już mocno podstarzałe i nieco rozmiękły, ale w dalszym ciągu mocno trzymają się podłoża.
Na sąsiedniej kłodzie rosły młodziutkie żagwie, pewnie wiosenne
i piękna świecznica rozgałęziona.
W tej części Lasku Wolskiego jest mnóstwo skoczni rowerowych - w większości są usypane z gliniastej ziemi, ale kilka zostało zbudowanych z drewna. Michaś zawsze po nich biega udając, ze jest wagonikiem rollercoastera. Tak było i tym razem. Michał wbiegł na górę, a Krzyś tylko podszedł do drewnianej konstrukcji i od razu dostrzegł rodzinkę uszaków, które wyrosły na podporze skoczni.
Natychmiast udarł się na brata, żeby nie zbiegał i nie podeptał grzybków i wołał mnie, zebym jak najszybciej pozyskała te skoczniowe uszaki.
Zaraz za tymi skoczniami zaczął się teren opanowany przez kustrzebki. W życiu nie widziałam tych grzybków w takich ilościach. Rosły tysiącami i towarzyszyły nam niemal do końca spaceru. Rosły na gołej ściółce, w trawie i na leśnych ścieżkach.
Przez chwilę miałam pokusę, żeby ich trochę nazbierać, ale szybko stwierdziłam, że nie będzie mi się chciało ich obrabiać, więc wszystkie zostały w lesie.
Jadłam już takie kustrzebki, więc sprawdziłam doświadczalnie, że są jadalne. I prawdę mówiąc, całkiem smaczne. Jest jednak sporo pracy z czyszczeniem ich i myciem,bo są bardzo delikatne i łatwo się kruszą.
W atlasach piszą o nich różnie - jedne opracowania opisują je jako jadalne, inne mają co do tej jadalności pewne wątpliwości.
Nie podałam nazwy gatunkowej tej kustrzebki, ponieważ tak z całą pewnością to mozna byłoby je nazwać po przeprowadzeniu badania mikroskopowego, ale z dużym prawdopodobieństwem jest to kustrzebka brunatna.
Doszliśmy do zagłębia uszakowego. Zgodnie z wcześniejszymi przewidywaniami, czekały na nas dorodne uszy. Niektóre zaczęły już nieco obsychać na obrzeżach małżowin, ale to w niczym nie wadzi. Po namoczeniu i tak są jak nówki.:)
Takie wiosenne uszakowe bogactwo spotykałam w kwietniu, nigdy w maju. Ten rok jest inny - kwiecień był ciepły i straszliwie suchy, więc nie miały szans na wyrośniecie, za to zimny i deszczowy maj zdecydowanie im spasował.
Między krzewami dzikiego bzu znaleźliśmy jeszcze piękną gromadkę żagwi kasztanowych. Ten gatunek nie należy do zbyt często spotykanych, więc takie znalezisko cieszy.:)
Trafił nam się jeszcze żółciak. Trochę dziwne, ze był tylko ten jeden, bo miejsc, w których mogłyby się pojawić, jest w Lesie Wolskim całe mnóstwo. Żółciak oczywiście zaprzyjaźnił się w koszyku z uszakami.
I ostatni ze znalezionych grzybków - pierwszy w tym roku krowiak podwinięty (olszówka).
Jeszcze tylko dokumentacja zbiorów i trzeba było przejść z tym koszykiem, w ubłoconych gumowcach alejką wypełnioną odświętnie ubranymi spacerowiczami. Większość patrzyła na nas z zainteresowaniem, ale byli i tacy, którzy odsuwali się na druga stronę alejki, żebyśmy ich nie zahaczyli naszymi błotnistymi strojami. ;)
Obfity i piękny nasłuch.
OdpowiedzUsuńZawsze nie mogę się nadziwić waszej wprawie w pozyskiwaniu uszaków.
Mam kilometry chaszczy przemierzone ale uszakowych sukcesów co kot napłakał ;) mimo wszystko mam wrażenie, że bywam w dobrych miejscach lecz w złym czasie ;)
seBapiwko
Tak, tak, to na pewno chodzi o właściwy moment. Jak masz możliwość, to zajrzyj tam teraz. Uszaki wyrosły nie tylko u mnie, ale również w wielu innych miejscowościach, w których popadało. Grzybiarze donosili ze wszystkich stron kraju, ze są.:) Pozdrawiam!
UsuńJakby nie uszaki to nie ma po co do lasu chodzić.
OdpowiedzUsuńOj tam, oj tam. Zawsze jest po co do lasu chodzić.:)
UsuńTydzień temu widziałem wzdłuż jednej leśnej drogi kilkanaście kępek łuszczaka zmiennego.
OdpowiedzUsuńCelem wycieczki był towarzysko rower i pierwszy pozysk i kosztowanie znowu odłożyło mi się w czasie...
seBapiwko
Łuszczaki ze dwa, trzy dni poczekają. Warto po nie wrócić.:) Udanej degustacji życzę!
UsuńNo to poszczęściło się Wam .tyle uszaków aż .Chłopcy wierni towarzysze już w samych koszulkach.Jak Dorotko z kleszczami? Wy tak często w lesie czy były już gdzieś uczepione czy macie sposoby?Pozdrawiam majowo:)
OdpowiedzUsuńChłopaki wolą do lasu niż do szkoły.:) Są już tak zmęczeni obowiązkami szkolnymi, że nawet Michaś stwierdził, że mógłby cały dzień po lesie chodzić zamiast iść do szkoły.:) Kleszcza udało się złapać Krzysiowi i mnie - Krzysiek przyniósł go z treningu piłkarskiego (boisko w parku), a ja ze spaceru konnego. Z wyjścia do lasu na spacer jeszcze nie przynieśliśmy żadnego wbitego, ale trafiły się chodzące po ubraniu. Po powrocie ze spaceru przebieramy ubrania i oglądamy się dokładnie. Na razie to wystarcza. Pozdrawiam w przerwie między opadami!
Usuń