Doroczna majowa wyprawa na Pustynię Błędowską została zrealizowana. Kiedy powiedziałam chłopakom, że w niedzielę pojedziemy właśnie tam, nastąpiła eksplozja radości. Krzyś natychmiast przystąpił do przygotowań - wyjął z szuflady plecak i oświadczył, że będzie w nim nosił wodę, żeby się nie wysuszyć nadmiernie na pustyni oraz buty, żeby biegać boso po piasku. Zaraz też upewnił się, że będzie mógł chodzić boso, biegać, tarzać się i skakać z bunkra. Po potwierdzeniu, ze wszystko to będzie dozwolone, przygotował plecak dla Michałka, aby starszy brat też mógł doświadczyć tych wszystkich przyjemności i nie umrzeć z pragnienia. Przy tym poinformował Michała, że przecież nie będzie nosił jego wody i butów. Ogólnie radość z planowanej wycieczki była ogromna.
Mnie osobiście mniej zależało na piasku, a więcej na grzybkach rosnących w lasach wokół pustyni. Po deszczach powinny były wysypać się maślaki i koźlarze. Dzień przed wyjazdem, w sobotę po południu, musiałam się zmierzyć z nie lada pokusą - Paweł z Jaworzna kusił przyjazdem do swoich lasów, które oprócz maślaków miały w ofercie szereg ciekawych wynalazków grzybowych. Aż mi coś w środku zapiszczało na taką perspektywę, ale natychmiast na drugiej szali wagi pojawił się smutek Miśka i Krzyśka. Już wiecie, co przeważyło... Jak zwykle dzieci okazały się ważniejsze.
Dojechaliśmy sprawnie do punktu widokowego Czubatka i stamtąd zeszliśmy do lasu okalającego Pustynię Błędowską. Moja Menażeria tylko chwilę pochodziła po lesie i stwierdziwszy, że nie ma w nim wystarczająco dużo atrakcji, wydarła na piasek.
I tyle ich widziałam. Ja zostałam w lesie, o czym napiszę w kolejnym wpisie, a oni poszli biegać boso po wielkiej piaskownicy. Umówiliśmy się na spotkanie w Róży Wiatrów - punkcie widokowo - rekreacyjnym wybudowanym na skraju pustyni.
To właśnie tu się spotkaliśmy ponownie. Im się już czas dłużył na czekaniu, a mnie i tak nie było dość chodzenia po lesie.:)
W Róży Wiatrów można schronić się przed słońcem lub deszczem, kupić kolę w budce, a nawet zostać operatorem najprawdziwszej armaty.
Musiałam oczywiście zobaczyć jak się obsługje to diabelskie urządzenie, bo chłopakom bardzo się to spodobało.
Z Róży Wiatrów poszliśmy w głąb pustyni, w stronę bunkru, który jest dla Michałka i Krzysia jedną z większych atrakcji w tym miejscu.
Po drodze chłopcy weszli w magiczny krąg zbudowany z patyków solidnie umocowanych w piasku. Niepozorna konstrukcja wykonana ręką jakiegoś wędrowca, była doskonale widoczna na otwartej przestrzeni pustynnej.
Dotarliśmy do bunkru. Chłopcy natychmiast weszli na jego dach i zaczęli przygotowania do skoków. W tym zakresie nastąpiła zmiana od ubiegłego roku, kiedy to Krzyś fruwał z okrzykiem:" I can fly!", a Michaś nie odważył się na skoki.
Dla mnie takie zmiany w podejściu chłopaków do zadań i wyzwań, które sami przed sobą stawiają, są bardzo cenne, bo widzę jak się zmieniają ich osobowości, charakter, podejście do kwestii bezpieczeństwa i ocena własnych możliwości. Dzięki takim powtarzającym się co roku sytuacjom, które rozgrywają się w tych samych miejscach, wzbogacam moje obserwacje zoologiczne, którym poddawani są członkowie rodziny.;)
Krzyś, który rok temu szedł tylko i wyłącznie na żywioł, teraz spojrzał w dół i po raz kolejny zapytał, czy może skakać. Wyczułam w tym pytaniu nutkę pragnienia, żeby matka zabroniła. Ale ja nie chcę ich ograniczać i daję im wybór, więc odpowiedziałam, że może skakać, ale jeśli ma jakieś obawy, nie musi tego robić. Zapytał wtedy, czy na pewno nic mu się nie stanie. Odpowiedziałam, ze tego mu nie mogę zagwarantować.
Odpowiedział: "No to skaczę!" Wiedziałam, że taka będzie decyzja.
Michaś natomiast pospacerował po dachu, dokonał obliczeń w swojej ponadprzeciętnej mózgownicy i oświadczył, że będzie skakał.
Przygotował się starannie - założył skarpetki i buty, raz jeszcze zmierzył wzrokiem wysokość i skoczył wydając okrzyk, w którym brzmiał strach pomieszany z radością. Kiedy wylądował, był z siebie niezmiernie dumny i całej pustynnej przestrzeni oznajmił: "Zrobiłem to!"
A później zrelacjonował swoje odczucia - ten moment przed skokiem jest cudowny, zupełnie jak na roller coasterze!
Chłopcy oddali po trzy skoki i stwierdzili, że to im wystarczy. Odetchnęłam z ulgą, bo zawsze jest jakaś obawa, że coś pójdzie nie tak. Sama w ich wieku też bym skakała, nawet, gdyby mi ktoś zabronił. Dlatego pozwalam im na takie numery.
Później skierowaliśmy się przez pustynię w kierunku lasu. Było bieganie, wywrotki na piasku i wielka radość życia.
Kiedy mieli już na buziach rumieńce z wysiłku, a włosy mokre od potu, skorzystali z najwygodniejszego łóżka na świecie, czyli piasku. W efekcie pustynny piasek mieli wszędzie - we włosach, w nosach, pod koszulkami, a nawet w majtkach.:)
Po powrocie do domu trzeba było przeprowadzić skomplikowaną procedurę odpiaszczania dzieci i szorowania czarnych karków i stóp. Żegnaj Pustynio Błędowska do natępnego roku!
Ale fajnie.Rewelacyjne im zdjęcia zrobiłaś.Co za aparatura dziś do fotek. Kiedyś jedno,czarno białe,do wywołania.Teraz takie że wystawę wam można robić.Czekam na relację z lasu
OdpowiedzUsuńEwcia! Ja sama odkrywam możliwości współczesnych aparatów. Możliwość cykania fotek seryjnych pozwala złapać każdy moment w biegu czy skoku. Wrażenie przy oglądaniu fotek klatka po klatce są niesamowite. Za relację grzybową postaram się zabrać jutro.:) Pozdrowienia serdeczne z wieczornego Krakowa!
Usuń