Kwiecień pożegnał nas cudowną, deszczową, progrzybową pogoda. Plan był piękny! Na mapie znaleźliśmy nową smardzową dolinkę w głębi Słowacji. Tam mieliśmy nakosić tak, ze normalnie wszystkie koszyki powędrowały do bagażnika. Na mapie wyglądało to naprawdę pięknie i niezwykle obiecująco. W przypadku odkrywania nowych miejsc mamy zazwyczaj również plan B, zakładający porażkę w wariancie pierwszego wyboru. Kiedy jednak ruszaliśmy, nikt żadnej porażki nie brał pod uwagę.
Dojazd do wytypowanego miejsca zajął nam ponad półtorej godziny, ale faktycznie, wejście do doliny było piękne - korowiska, lepiężniki różowe, wszędzie mokro. Ruszyliśmy pełni zapału, ale z grzybkami nie szło tak pięknie, jakby wynikało z wyglądu terenu. W dodatku każde odgałęzienie od głównej drogi oznaczone było tabliczką z adnotacją o terenie prywatnym i zakazie wstępu. W końcu i ta główne trasa zakończyła się na polance obstawionej ulami i informacjach w języku słowackim, który nie jest nam całkiem obcy, żeby dalej absolutnie nie iść.
Nie chcieliśmy zostać pożarci przez drapieżne pszczoły ani tym bardziej przegonieni przez ich właściciela, więc zrezygnowani zaczęliśmy odwrót.
Na tym terenie znaleźliśmy kilkadziesiąt zejściowych czarek. Tym samym odkryliśmy kilka nowych stanowisk tego gatunku.
Drugim znalezionym grzybkiem były polówki. Pierwsze dostrzegł Pawełek, który zawołał: "Wreszcie jakieś normalne grzyby! Mają kapelusze i nóżki! I wyglądają jak maślaki!" No faktycznie, takie pomoczone deszczem miały kolorek i wybłyszczenie podobne do maślaków.;)
I wreszcie na koniec poszukiwań w tym niegościnnym miejscu, znalazłam jednego jedynego smardza. To będzie chyba najbardziej wychodzony i najdroższy egzemplarz z tej majówki.
Zdecydowaliśmy się na realizację planu B. Wróciliśmy w pobliże granicy i zaatakowaliśmy dwie kolejne dolinki wytypowane z mapą w rękach.
W pierwszej kłody pod nogi rzucone zostały, ale nic to wobec lepiężnikowych poletek i rosnących w nich smardzyków.
Takie poszukiwania wśród lepiężników wcale nie są proste - można przykucnąć i monitorować teren wokół siebie. Ale to tylko czasem przynosi efekty. Często ktoś mniejszy wzrostem zauważa szybciej. Tym kimś jest oczywiście Krzychu.:)
Krzychu jest generalnie triumfatorem smardzowych poszukiwań. Tam, gdzie nikt juz nic nie może wytropić, wkracza on. I najczęściej nie wychodzi z pustymi łapkami.
Smardzyki były młodziutkie. Wiele z nich nie nadawało się do zbioru, bo nie osiągnęły rozmiarów koszykowych. Te większe oczywiście przygarnialiśmy.
Chłopakom takie żmudne poszukiwania szybko się nudziły, więc przysiadali sobie w wygodnych miejscach i prowadzili braterskie dyskusje.
Michałek namiętnie moczył nogi w strumieniu, oddając się własnym myślom i tworząc w swojej mózgownicy tysiące projektów do zrealizowania.
I kolejna dolinka. Lało już całkiem solidnie. O przysiadaniu na kłodach drzewa czy kamieniach można było zapomnieć. Michaś i Krzyś trochę marudzili, że mają iść na penetrację kolejnego terenu, ale po chwili się rozbawili i marudzenie przerodziło się w śmiech.
Również to miejsca okazało się niezłym typem. Smardzyki objawiły się nie dalej niż 100 metrów od rozpoczęcia spaceru. To tam zatrzymał się samochód, z którego wysiadł słowacki strażnik leśny. Wylegitymował się i zaczął nas indagować. Był zainteresowany, co my tu robimy. Najbardziej zaintrygował go mój aparat. Kiedy wyjaśniłam, ze tylko zdjęcia robię i zbieramy smardze, odetchnął z ulgą i powiedział, że tyle różnych ludzi się tu kręci z wykrywaczami metalu, bronią i tak dalej, że musiał nas sprawdzić. Na jego plus muszę zaliczyć fakt, że wiedział, co to są smardze, a nawet to, że na Słowacji nie są chronione, a w Polsce są.
I szczerze mówiąc - pełen szacun dla słowackiego leśnika. W naszych, polskich lasach nie zdarzyło mi się, żeby jakiś leśnik zapytał co robią w lesie, co zbieram czy jakie gatunki mam w koszyku.
W tym miejscu niektóre smardze były już dobrze wyrośnięte i dojrzałe. Trafiły się tu chyba najdorodniejsze sztuki od początku naszej majówki.
Niemniej, dominowały młodziaki. W ich pobliżu powinno wyrosnąć jeszcze grono młodszych braci, którzy do koszyka będą się nadawać dopiero za jakiś czas.
Z innych, ciekawych gatunków wpadły mi w obiektyw kustrzebki,
krążkówki żyłkowane (zapach ewidentnie potwierdzał oznaczenie, mimo braku zyłkowania)
i krążkownice, najpewniej wrębiaste.
W domu Krzyś przelicza codziennie ilość pozyskanych smardzów.
Wiem, ze taki dzienny pozysk nie wywołuje efektu wow, ale ziarnko do ziarnka i zbierze sie tego trochę.:)
Brawo za ducha, którego żadna pogoda nie jest w stanie złamać! :)
OdpowiedzUsuńA nowa miejscówka namierzona i kto wie czym uraczy przy następnym podejściu ;)
seBapiwko
Co rok przybywa jakaś nowa miejscówka do spenetrowania i trzeba majówkę wydłużać, żeby wszędzie sprawdzić, co wyrosło.
UsuńChyba trzeba będzie jakieś święto dodać by wydłużyć majówkę ;)
UsuńseBapiwko
W produkcji świąt wszelakich jesteśmy liderami, więc pewnie niedługo jakieś nowe okołomajówkowe się pojawi.:) A może majówkę uda się połączyć z wakacjami? ;)
UsuńCzy po majówce, za jakiś czas wracacie jeszcze na Słowację na smardzów zbiory? Czytając myślałam że macie swoje koszyczki pełne. Hii a tu niespodzianka taka. Umiesz barwnie opowiadać Dorotko
OdpowiedzUsuńMyślę Ewciu, że trzeba będzie wrócić, bo na razie mam za małe zapasy. Jeszcze z dziesięć litrów suszu by się przydało, żeby godnie wszystkim rozdzielić i na sobie nie oszczędzać.:)
UsuńDorotko, uwielbiam czytac Twoje opowiesci na temat wycieczek, spacerów i zbiorów grzybnych... Niestety zbieram podgrzybki i takie najpowszedniejsze grzybki w rodzimych lasach (woj.opolskie, okolice Dobrodzienia)... Nigdy nie było mi dane wyjechać poza granice, a o smardzach tylko marzę...Pozdrawiam serdecznie całą Waszą Rodzinkę Grzybozbieraczy🙌🙌🙌 Gabrysia Wysocka.
OdpowiedzUsuńKochana, opolskie lasy są piękne! Dobrze, że możesz się cieszyć nimi i ich bogactwem. Ja co roku cierpię na deficyt podgrzybków właśnie, bo na moim terenie nie rośnie ich zbyt wiele. Pozdrawiam Gabrysiu cieplutko!
Usuń