W czwartek zapowiadało się, że grzybów będzie nie do wyniesienia. Wszystkie znaki na niebie i ziemi zapowiadały, że borowiki, kurki, muchomory i cała pozostała grzybowa brać, będą rosły jak szalone, a ja nie zaznam odpoczynku, tylko będę zbierać i obrabiać, a później jeszcze zbierać i znowu obrabiać... Tymczasem w piątek była już tylko połowa z tego, co w pierwszym wakacyjnym dniu, a w sobotę to już było całkiem kiepściutko. Wiem, wiem... Nie mam co narzekać, bo to były przecież ostatnie dni czerwca, ale tak nam na wstępie las sypnął, że taka gwałtowna tendencja spadkowa w ilości grzybów wpłynęła kiepsko na morale mojej drużyny. Zobaczcie, co nam się udało znaleźć w sobotę, w ostatnim dniu czerwca.
Zaczęło się od tego, że podjechaliśmy do lasu, wysiadamy, zbieram koszyki z bagażnika, sprawdzam, czy w plecaku mam kanapki i deser dla Michałka i Krzysia, a Pawełek mówi do mnie:"Ty popatrz, jakie on ma buty!" Popatrzyłam i ręce mi opadły. Zadowolony z siebie Krzyś miał na nogach sandałki... Nie sprawdziłam przed wyjściem z domu, jakie buty ma na nogach, bo było dla mnie oczywiste, że na wyjście do lasu założy gumowce. Jak zawsze.
Przed nami była droga z poniższego zdjęcia. Przez moment miałam zamiar zarządzić odwrót, ale pomyślałam, że najwyżej się przemoczy i ubłoci. Wygłosiłam reprymendę na temat Krzysiowego braku myślenia i konieczności ponoszenia konsekwencji, a Pawełek dodał: "Tylko nie pobrudź za bardzo tych butów!" Ryknęłam śmiechem, bo akurat to było niewykonalne.
Krzysiek skakał przez kałuże, trochę przemieszczał się po wysokiej, mokrej trawie na poboczach i jakoś dotarł do lasu, w którym też sucho nie było. W sumie to byłam pełna podziwu dla niego, bo chodził dzielnie przez cały spacer i ani raz nie poskarżył się, że jest mu niewygodnie, mokro czy błotniście. Takie chodzenie w sandałkach po mokrym, górskim lesie można spokojnie porównać ze zdobywaniem Giewontu w szpilkach...
Las był piękny, jak zawsze, ale grzybów za wiele nie znajdowaliśmy. Faktem jest, że konkurencja była spora i do lasu dotarła wcześniej niż my. Znaleźliśmy kilka borowików szlachetnych, ale Pawełkowi było mało. Dobił go całkiem widok dwóch grzybiarzy wychodzących z lasu z pełnym koszykiem. Zazdrość go troszkę zaślepiła i zaczął marudzić. Zaproponowałam więc Pawełkowi, żeby następnym razem wstał o czwartej i od razu ruszył w las, to też o dziewiątej będzie wychodził z pełnym koszykiem. Jednak wizja wstawania w środku nocy też Pawełkowi do gustu nie przypadła.
Mimo tego, że ludzi w lesie było sporo, dwa szlachetniaki wypatrzyłam ze ścieżki. Były doskonale widoczne, ale najwyraźniej mnie były pisane, a nie tym wszystkim, którzy wcześniej tamtędy przechodzili.
Borowików ceglastoporych było niewiele. Młode praktycznie nie rosną.:(
Za to borowików górskim można byłoby nazbierać, gdyby nie były robaczywe... Rosną po kilka owocników w jednym miejscu, a niektóre chca być nawet bardziej górskie niż towarzysze i wspinają się na głowę starszego brata.
Borowiki żółtopore mają się dobrze i rosną nawet na kamieniach.
Kurki są niezawodne, ale tez nie było ich dużo.
Muchomory czerwieniejące nie rosną już stadami, jak tydzień wcześniej, tylko pojedynczo.
Przy leśnych drogach jest coraz więcej muchomorów królewskich.
Dojrzewają pierwsze leśne maliny.
A tu cały sobotni zbiór - kureczki,
muchomory czerwieniejące,
gołąbki wszelakie,
borowiki górskie
i szlachetniaki.
W tamtym roku o tej porze roku było zdecydowanie gorzej. Cieszmy się tym, co jest- jest nieźle! Ja znalazłam pieczarki na łące, bez robali! Pada u nas od kilku dni, więc jest szansa na inne grzybki. Pozdrawiam z mokrego Podlasia- Ewa.
OdpowiedzUsuńPamiętam, że rok temu było słabiej, ale jak się wdepnęło do raju, chciałoby się dalej.;) Cieszę się, że dotarł do Ciebie deszcz! Pieczarki to zapewne czołówka grzybowego korowodu na Podlasiu, czego Ci z całego serca życzę.:)
Usuń