To była jednodniowa inwentaryzacja zasobów w orawskich lasach, ale już od najbliższego czwartku będziemy stacjonować w Lipnicy i okoliczne lasy będą nasze.:) Zapakowaliśmy cały bagażnik wakacyjnych klamotów i najpierw podjechaliśmy do naszych gospodarzy, żeby wypakować pudła z pustymi słoikami, kufry z zabawkami i trochę ubrań. Odmówiliśmy nawet wypicia kawy, żeby jak najszybciej zacząć penetrację lasu. Zanim dojechaliśmy pod Babią, Pawełek ogłosił dzieciom, że jeżeli znajdą po 10 prawdziwków, dostaną duże lody. Michaś zawył zrozpaczony, że mu się nie uda, a Krzyś zaczął wydawać bojowe okrzyki i gotów był wyskoczyć z jadącego auta, byle szybciej zacząć pozysk.
Zaparkowaliśmy. Krzyś ekspresowo zmienił adidasy na gumowce, porwał do ręki kurtkę przeciwdeszczową i skoczył w krzaki z okrzykiem: "Baj, baj! Wrócą, jak znajdę pierwszego pradzikusa!" Pawełek i Michaś przebierali się statecznie, więc musiałam czekać aż będą gotowi, zeby zamknąć samochód. A miałam ochotę rzucić się do lasu tuż za Krzychem.
Pogoda była przez cały dzień bardzo dynamiczna. Po nocy z ulewnym deszczem las był cudownie mokry i pachnący wilgocią i grzybami. Przedpołudnie też nie oszczędziło nam deszczu, ale były to krótkotrwałe i spokojne opady. Niezliczoną ilość razy zakładaliśmy i zdejmowaliśmy kurtki chroniące przed deszczem - kiedy padał, robiło się chłodno, a kiedy wychodziło słońce, nie dało się w kurtkach wytrzymać z powodu nadmiernego ciepła. Przetestowałam też albo, jak mawia Michałek - wytestowałam, mój nowy kapelusz lesny,mający na celu przede wszystkim osłaniać okulary przed kropelkami. Nie cierpię nosić jakichkolwiek nakryć głowy, ale już się przekonałam, że bez daszku nad okularami w czasie deszczu, grzybów nie da się zbierać. Kapelusz spisał się doskonale, więc niech sobie pada, a ja bez przeszków będę widzieć i kosić grzybki.
Pod Babią pojawiły się borowiki szlachetne. Starych owocników nie ma - rośnie sama młodzież, przedszkole i żłobek grzybkowy. Sporo osób już przed nami przeszło po ogólnie znanych miejscówkach, o czym doskonale świadczyły ślady po obróbce znalezionych borowików. Mimo sporej konkurencji, która nas ubiegła, było co zbierać.
Krzyś szybko zarobił na dużego loda. Kiedy miał na koncie dziesięć prawusków, Michałek zaliczył jednego, na którego "przypadkiem" nadepnął. Krzychu jest dobrym bratem, więc rzucił hasło, że teraz zbiera na Michałkowego loda. Szybko uporał się z realizacją dodatkowego planu i dzięki temu Pawełek mógł z czystym sumieniem zakupić lody dla obydwóch chłopaków.
Ale zanim nastąpił etap nagradzania za zdobycze, trzeba było jeszcze trochę popracować. Zbieranie małych szlachetniaków, mokrych i śliskich, wcale nie jest takie łatwe i szybkie. Najpierw trzeba je znaleźć, a później oczyścić takiego wyślizgującego się z rąk delikwenta. W związku z tym, że Krzysiowe sztuki trafiały w moje ręce w stanie pierwotnym, poświęciłam więcej czasu na oczyszczanie niż na poszukiwania.
Oprócz borowików szlachetnych, dość licznie pojawiły się też borowiki górskie. W wielu miejscach rosły takie mikrusy pozrastane w kępki po kilka owocników. Parę takich miejscówek zostało rozgrzebanych przez innych grzybiarzy a borowiki leżały obok, pokrojone, pogniecione, a nawet rozdeptane.
Niektóre większe borowiki górskie też wpadły w łapy osób nie wiedzących, co z nimi zrobić. Ten z powyższej fotki leżał wyrwany na ściółce i czekał na kogoś, kto go uratuje. Jeżeli taki wyrwany grzybek jest świeży, zabieram go do koszyka, bo szkoda przecież, żeby się zmarnował.
Na szczęście było też sporo "górali", których nikt wcześniej nie wytropił. Schowały się tak dobrze, że dopiero wprawne oko Krzysia je dojrzało.
Las zdobiły tysiące muchomorów czerwieniejących. Gdybyśmy je zbierali jak leci, za pół godziny trzy kosze byłyby pełne po brzegi. Najwięcej wyrosło ich na leśnych ścieżkach.
Wybieraliśmy tylko te najładniejsze, z których i tak połowa zostawała od razu w lesie, bo były mocno nafaszerowane robalami.
Nie brakowało też borowików ceglasoporych. Takich mokrych i błyszczących jeszcze w tym roku nie miałam okazji zbierać.
Kureczki pod Babią dopiero wystartowały. Tylko pojedyncze owocniki osiągnęły wielkość pozyskową. Wybieraliśmy te największe, ale czasem wraz z nimi wyrywały się takie całkiem drobne. W związku z tym w koszyku miałam trochę takich maluszków, a ponieważ, jak już zostały zebrane, to nie mogłam pozwolić, żeby sie zmarnowały, więc mycie zajęło mi sporo czasu.
Mimo obecności wielu gatunków, królem babiogórskiego lasu jest grubotrzonowiec, czyli borowik żółtopory. Rosną ich setki tysięcy - od maluchów po rozkładające się staruszki. Niestety, wiele z nich zostało skopanych i podeptanych. A wydawałoby się, że ludzie przychodzący do lasu powinni ten las szanować.
Wśród nich trafił się nawet dupny grzyb.;)
Spacer mieliśmy ograniczony czasowo, ponieważ gospodarze zaprosili nas na obiad. Kiedy więc czasu już za bogato nie było, chłopcy popędzili na lody, a ja wyliczyłam, ze zanim zjedzą, zdążę jeszcze obskoczyć dwie miejscówki koronic ozdobnych i zerknąć na siatkolisty.
Koronic niestety nie było i raczej już się w tym roku nie pojawią (miejscówki mimo to będę jeszcze monitorować). Za to pierwsze siatkoblaszki maczugowate już są i buchają fioletem w zielonym mchu.
Uwielbiam siatkolisty. Dla mnie to jedne z najpiękniejszych grzybów. Takie młode, o intensywnym zabarwieniu, są najdoskonalsze do focenia. Mam nadzieję, że będzie ich sporo w tym roku.:)
Dobiłam do mojej ekipy siedzacej przed budką z lodami. Zanim pojechaliśmy na obiad, obfociłam jeszcze koszyki. Tu Pawełkowy mix.
A tu już moja segregacja - muchomorki z kurkami:
I borowiki. Krzyś i Michałek dokładali swoje znaleziska do tegokosza, który był najbliżej.
10 minut po naszym przyjeździe na lipnickie podwórko nadeszła czarna chmura, z której wylała się ściana wody. Dobrze, że mieliśmy się stawić na obiad, bo gdyby nie to, oberwanie chmury dorwałoby nas w lesie. Po obiedzie chłopcy z Pawełkiem zostali na podwórku, a ja pognałam jeszcze do lasu, żeby włożyć coś do czwartego koszyka.:)
Dorotko tak sie cieszę źe mieliście taki fantastyczny zbiór,taki różnorodny.A żółtopore jakie cudne już nie mówiąc o siatkoblaszkach ,śliczne,czekam na wasze wakacyjne relacje,uściski mocne
OdpowiedzUsuńChyba jeszcze nigdy takiego bogactwa gatunkowego i ilościowego nie zastałam pod Babią na koniec czerwca. Jest mokro, więc powinno nam się darzyć. Uściski jeszcze z Krakowa.
UsuńŚwietnie!!! U nas od trzech dni leje; mam nadzieję, że wreszcie się coś ruszy po tej wielkiej suszy (nawet zrymowało się;-)). Pocieszałam się żółciakami i żagwią ale czekam na zbiory ściółkowe:-))
OdpowiedzUsuńNa pewno wystartują w ciągu paru dni i będziesz miała co zbierać. Jak żółciaki rosną, to musi być sporo wilgoci.:) Bogatych zbiorów życzę!
Usuń