Pierwszy dzień drugiego tygodnia naszych ferii był najpiękniejszy od dobrych dwóch (albo i więcej) miesięcy - od rana świeciło słoneczko, a niebo było błękitne. Trochę byłam zła, że na ten dzień obiecałam chłopakom wyjście do kina, bo przecież taką piękną pogodę można byłoby spożytkować zupełnie inaczej. Spaceru jednak przy takiej pogodzie odmówić sobie nie mogliśmy - do kina poszliśmy na własnych nogach i tak też wracaliśmy, korzystając z jednej z moich tras prowadzących do domu "na skróty".
Chłopcy wybrali film "Paddington 2". Do kina doszliśmy szybciutko, więc mieliśmy dużo czasu na zakup biletów i kinowego jedzenia. Zainteresowani obżeraniem się w kinie mieli wybierać między popcornem, a żelkami. Przez chwilę chodzili od jednego do drugiego i wbijali we mnie błagalne spojrzenia - popcorn taki pyszny i te kolorowe żelki też wspaniałe... Zazwyczaj nie ulegam i jak mają dokonać wyboru, to są w końcu zmuszeni podjąć decyzję, ale tym razem pomyslałam sobie, że mają ferie, do kina nie chodzą zbyt często, to niech się już tak napchają tym niezdrowym żarciem aż po samo gardło - kupiłam jedno i drugie.
Warunki do oglądania filmu mieliśmy komfortowe, bo oprócz nas w sali było raptem parę innych osób. Jak już przebrnęliśmy przez półgodzinne reklamy przed własciwym seansem, można się było przenieść do Londynu i towarzyszyć Paddingtonowi w jego przygodach. Film dla dzieciaków idealny - spora dawka humoru wywołująca salwy śmiechu, trochę wzruszeń i wszystko dobrze się skończyło.:)
Wyszliśmy z kina na świat rozpromieniony słoneczkiem i ruszyliśmy na spacer do Lasku Borkowskiego. A tam, przy płocie cmentarza, czekały na nas prawdziwe wiosenne cudeńka - przebiśniegi. Kiedyś tam zostały posadzone ludzką ręką, ale wymknęły się na wolność i powolutku rozprzestrzeniają się po lasku.
Nie mogliśmy się oprzeć ich urokowi i spędziliśmy z nimi dłuższą chwilę. W śniegu i promieniach słońca wyglądały przepięknie.
Po dokładnym obejrzeniu i obfoceniu przebiśniegów, ruszyliśmy przez lasek w stronę domu.
Krzyś gonił nie tylko po wydeptanych ścieżkach, ale i po krzakach, które w zmowie i w porozumieniu ukradły mu czapkę. Zamiast pomóc Krzysiowi w odzyskaniu nakrycia głowy, stałam i zaśmiewałam się, kiedy usiłował odebrać krzakom swoją własność, a one nie chciały oddać. Aż dziw, że czapka została w jednym kawałku po tej szarpaninie.:)
Oczywiście, po odzyskaniu czapki, Krzyś oznajmił światu sukces i zwycięstwo. I znowu bieganie.
Zatrzymaliśmy się chwilę przy zimówkowym pniaku, ale wszystkie grzybki już były w stanie zejściowym.
Za to pniak został dobrze wykorzystany do wspinaczki i skoków.
Zatrzymaliśmy się też nad rowem melioracyjnym, w którym jesienią wypatrzyliśmy pijawki. Chłopcy chcieli sprawdzić, czy dalej tam są. Krzyś robił to tak dogłębnie, że zaczął się zsuwać w stronę lodowatej wody. Rzuciłam się w jego stronę, nie zdążyłam nawet krzyknąć, żeby uważał, a przed oczami miałam Krzysia siedzącego w tej zimnej wodzie. I wiecie, co ta bestia zrobiła? Zjeżdżając do rowu, odbił się i suchą nogą wylądował na drugim brzegu, stwierdzając, że to był jedyny ratunek. Szczerze mówiąc, byłam pod wrażeniem Krzysiowej sprawności, a nawet starszy brak był pełen podziwu i stwierdził, że tak by nie potrafił. Pijawek w rowie nie było. Może zapadły w sen zimowy?
Och ten młodszy Twój hii. Jak spoglądam na ten strumyk to brr dobrze ze się udało A przebiśniegi cudowne
OdpowiedzUsuńKrzychu jest niesamowity, a sprawność fizyczna staje się dla niego coraz ważniejsza. Przebiśniegi zmarzną, bo od wczoraj trzyma już mróz. Pozdrawiam z zimnego Krakowa.
Usuń