Jeszcze przed wyjazdem na wakacje chłopcy ustalili, że w soboty będą sobie robić dni lenia - wylegiwać się w wyrkach (łóżko po orawsku), bawić w domu, siedzieć przy komputerze i tabletach - jednym słowem robić to wszystko, od czego matka odgania i wyrzuca dzieci "do pola".
W piątek wieczorem cała trójka przypominała mi o "ustaleniach" w kwestii leniuchowania. Pamiętałam i szykowałam się na wyjazd do lasu i samotne grzybobranie. Pawełek sprawdził prognozę pogody i oznajmił, że jutro od wczesnego ranka będzie padał deszcz. Jak zwykle stwierdziłam, że nie wierzę prognozom, ale przygotowałam sobie kurtkę przeciwdeszczową i ubranie na zmianę, na wypadek przemoknięcia.
Wstałam po czwartej - podwórko było mokre, ale deszcz nie padał. Wypuściłam konie na pastwisko, przygotowałam chłopakom śniadanie i pojechałam do mokrego lasu kurkowego w Orawce. Nie padało, ale drzewa były dobrze namoczone, więc trochę wilgoci we mnie wsiąkło, zwłaszcza, że kurki rosną gównie w młodnikach świerkowo-jodłowych i w celu ich pozyskania trzeba wpychać się pod wiszące nad ziemią gałęzie, chodzić na czworakach, a czasem nawet czołgać się po leśnej ściółce. Kurki na mnie czekały. Co prawda wyrosły tylko na niektórych miejscówkach i były drobne,ale były. Zbierałam je sobie do koszyczka odkładając robienie zdjęć na później. Liczyłam na to, że za godzinę, dwie wszystko podeschnie i będą lepsze warunki do focenia.
Przeliczyłam się jednak w moich pogodowych przewidywaniach, bo co prawda z opóźnieniem w stosunku do Pawełkowej prognozy, ale zgodnie z nią, deszcz przyszedł. Zaczęło się od drobnych kropelek, ale w ciągu pół godziny deszczyk rozwinął się w piękny, gęsty opad. Las chłonący wilgoć cudnie pachniał i pięknie wyglądał. Ja trochę mniej pięknie - moja nieprzemakalna kurtka już jakiś czas temu straciła swoje właściwości i szybko zaczęła przepuszczać deszczowe kropelki do głębszych warstw; we włosach i na ubraniu miałam pełno igiełek i innych kawałków lasu, a po paszczy spływały mi strumyczki deszczówki, których nie miałam czym wytrzeć, bo chusteczki w kieszeni też zrobiły się mokre. Mimo tych niedogodności realizowałam mój plan i przeszukiwałam kolejne kurkowe miejscówki. Dopiero w domu stwierdziłam, że nie uwieczniłam na zdjęciach ani jednej kurki.
Za to na fotkach znalazł się zapłakany nadrzewniak, potłuczony kropelkami śluzowiec i pierwsza tegoroczna płachetka kołpakowata.
Zanim obeszłam wszystkie moje miejscówki kurkowe i pozyskałam z nich co większe sztuki, przemokłam dogłębnie. Woda wsiąkająca w spodnie spływała sobie spokojnie do gumowców, więc od dawna mi już w nich chlupotało. W takim stanie dotarłam do samochodu. I wtedy nastąpiło oberwanie chmury. Przebierałam się na siedzeniu pasażera, co wcale nie jest proste, kiedy trzeba zdjąć przyklejone do ciała mokre ubrania, sklejone dodatkowo ściółką. Za oknem była ściana deszczu. I to był ostatni opad. Zanim dojechałam do lipnickiego domku, świeciło słońce.
Pawełek zajął się myciem kurek (w ubiegłym roku został przeszkolony w tym zakresie i stwierdził, że lubi to robić, więc go uszczęśliwiłam zbiorem). Musiał też trochę poburczeć, że między pięknymi kwiatami rozwiesiłam moje ociekające wodą i błotem leśne ubranie i gumowce, z których jeszcze przez pół godziny spływały małe strużki wody. Pawełka tak poruszyła profanacja balkonowego kwiecia, że aż ją uwiecznił na zdjęciach.:)
Umyte przez Pawełka kurki wylądowały w garnku z roztopionym masłem klarowanym. Część z nich zasili zamrażarkę, a reszta trafi do niedzielnej jajecznicy.
Hej Dorota! :-)
OdpowiedzUsuńWiele lat temu miałem podobną sytuację z przemokniętymi gumowcami. Później wpadłem na pomysł, żeby zakładać długie, tzw. babcine skarpety (powyżej gumowców), żeby buty nie ocierały nóg, a spodnie wypuścić na zewnątrz. Metoda sprawdza się znakomicie. Chodziłem w ten sposób w deszczu wiele razy, a w gumiakach miałem suchutko. Woda spływała na zewnątrz. Polecam. :-)
Dzięki Paweł za zdradzenie sposobu na suszę w gumowcach.:)Wypróbuję przy najbliższej okazji. Ja przez jakiś czas chodziłam po lesie w gumowych oficerkach idealnie przylegających do nogi; woda do nich nie wpływała, ale jak w czasie spaceru robiło się gorąco, miałam w nich saunę.
UsuńNa to też jest sposób. W plecaku mam zawsze trampki na przebranie. Jak przestaje padać, robi się sucho i gorąco to gumowce cmyk do plecaka a na nogi trampki. :-)
OdpowiedzUsuńSposób dobry, tylko, że ja w plecaku noszę nie tylko swoje rzeczy, ale przede wszystkim rzeczy chłopaków. A jest tego sporo i plecak mam zawsze wypchany. Jak byli mali to czekałam aż nie będzie trzeba nosić z sobą pieluch, mokrych chusteczek itp. akcesoriów. Wydawało mi się, że jak będą starsi,tych bambetli będzie mniej. Ale nie jest. Teraz trzeba więcej jedzenia, picia i ich ubrania są większe. A jeszcze nie dorośli mentalnie do samodzielnego noszenia własnych rzeczy.;)
UsuńA może by tak chłopakom Dorotka kupić małe plecaczki i wtedy będziesz odciążona mamusiu,niech noszą swoje picie i kanapeczki.U nas pada już czwarty dzień i nie jest za ciepło tak z 18 stopni nie więcej,słońca ani widu ani słychu.Jak kiedyś chodziłam do lasu ti też moje nogi były zawsze mokre albo od deszczu albo od gorąca.Miło widzieć Pawełka przy grzybowej robocie,pozdrawiam
OdpowiedzUsuńEwo! Oni mają plecaczki. I zawsze, kiedy je zabiorą na spacer, w pewnym momencie pada prośba, żeby im ponieść na chwilę, bo chcą pobiegać, powspinać się na drzewa itp. Wiem z doświadczenia, że z plecakiem jest niewygodnie niektóre rzeczy robić, więc jestem wyrozumiała. Wygodniej mi jest spakować wszystko do jednego dużego plecaka niż nosić trzy. Myślę, że za jakiś czas dojrzeją do etapu samodzielnego noszenia swoich rzeczy. Doczekam się.:)
UsuńA Pawełek obiecał przy świadkach, że wszystkie kurki zebrane w czasie weekendów, kiedy jest z nami, będzie samodzielnie mył.:)