Jeszcze przed wyjazdem na wakacje, ustaliłam z chłopakami, że raz w tygodniu zrobimy sobie dzień samodzielności - matka pogna o świcie do lasu, a dzieciaki będą się musiały same obudzić, umyć, ubrać i zjeść śniadanie przygotowane i zostawione na stole. Lipnica jest doskonałym miejscem do takich "pierwszych samodzielności", bo u gospodarzy zawsze ktoś jest w domu, a poza ty są inni wczasowicze, w większości znajomi. W razie jakichkolwiek problemów, chłopcy wiedzą, że mogą liczyć na pomoc. W mieście, w bloku nie mamy takich zaprzyjaźnionych sąsiadów.
Doskonałym dniem do trenowania samodzielności był wtorkowy poranek. W poniedziałek chłopcy byli na "piżamoparcie" (tłum.piżama party) u koleżanek w sąsiednim pokoju i późno położyli się do łóżek. W nocy przeszły nad nami dwie potężne burze. Pierwsza, rozświetlająca niebo błyskawicami, kiedy chłopcy mieli do pokonania trzy metry dzielące nasz pokój, od pokoju imprezowego, wpakowała ich natychmiast do mamowego łóżka (bo strach). Ta druga, głośniejsza wybudziła mnie na dobre dwie nocne godziny, co rzadko mi się zdarza, bo najczęściej śpię jak kamień. Ale burze poszły, a poranek wstawał cudny. Chłopcy pochrapywali smacznie zajmując całą przestrzeń mojego łóżka, a ja poszłam w stronę księżyca - do lasu na granicy.
Babią widać było doskonale, słoneczko wschodziło, zaczynał się piękny letni dzień. Powietrze po nocnej burzy było rześkie, więc przez łąki maszerowałam raźno, mając przed oczami wizję tych wszystkich grzybów, które przecież musiały wyrosnąć i czekać na mnie tam, dokąd idę.
Mokry i rozświetlony las wyglądał pięknie, słońce rozpraszało się w kropelkach wiszących na gałęziach i wszystko wyglądało jak żywcem zdjęte z obrazów impresjonistów. Grzybów jednak przez dłuższy czas nie mogłam znaleźć żadnych.
Wreszcie wypatrzyłam pierwszego w tym roku borowika usiatkowanego, który zwiewał w podskokach. Jestem tak spragniona grzybów, że zamiast go zostawić w tym biegu, dorwałam go tylko po to, żeby się przekonać o bogactwie życia w jego wnętrzu. Pozostał oczywiście pod drzewkiem, pod którym wyrósł.
Później w trzech miejscach trafiłam na piękne pieprzniki blade. Wtedy zrobiło się duszno, a od strony Słowacji zaczęły dobiegać pomruki zwiastujące kolejną burzę.
Zbierałam kureczki i obliczałam ile mam czasu przed burzą i jakie są szanse, że pójdzie sobie ta burza w inną stronę.
Później dorwałam jeszcze cztery borowiki górskie, z czego dwa były w pełni zdrowe. Przy tym gatunku zdarza się to sporadycznie.
Zrobiło się ciemno, a burza była coraz bliżej. W takich okolicznościach dotarłam do borowikowej miejscówki tuż przed granicą. Czarne chmury i grzmoty doskonale pasowały do masakry, jaką zastałam w tym miejscu. Można zapomnieć o jakichkolwiek grzybkach w punkcie, gdzie wycięte zostały piękne, stare jodły.:(
Szłam dalej, aby jeszcze na szybko sprawdzić koźlarzowe miejscówki tuż za granicą. Jednak słowackie grzybki strajkują tak samo jak polskie i oprócz pięknorogów nie znalazłam nic więcej. Za to tuż obok przywaliło piorunami i ziemia się zatrzęsła, spadały pierwsze krople. Zarządziłam sama sobie odwrót. Obawiałam się nie tyle, że walnie we mnie, co tego, że Krzychu się obudzi i narobi wrzasku na całą wieś, bo ostatnio zaczął się bać piorunów z trzaskiem walących w ziemię. A w górach słychać je mocniej niż gdzie indziej.
Zanim przebiegłam przez las, burzę zwiało w stronę Babiej. U mnie spadały tylko pojedyncze krople, więc na spokojnie cyknęłam parę zdjęć burzowych i spokojnie już szłam do domu.
Z drugiej strony, nad Tatrami, świeciło słońce.
Wróciłam do domu, a Krzyś, o którego się martwiłam, spał dalej słodko i obudził się dopiero po jakiejś godzinie (odespał nie tylko imprezę, ale wszystkie wcześniejsze wakacyjne poranne wstawania). Michałek natomiast wykazał się daleko idącą samodzielnością - obudził się, ubrał, podobno umył i zamiast zjeść śniadanie, włączył sobie tablet, chociaż tego nie przewidywał żaden punkt samodzielnościowego szkolenia.
Michaś był tak pewny, że wrócę znacznie później, że nie przygotował się na to, że zostanie nakryty. Myślał pewnikiem, że sobie pogra, zdąży zjeść śniadanie i jeszcze się stęsknić za matką.;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiamy i czekamy na Wasze odwiedziny w Lipnicy. Chłopaki nie pytają czy Maja z Nelą przyjadą, tylko kiedy.;)
Pozdrawiam krzysia i michałka
OdpowiedzUsuńWzajemne pozdrowienia.:)
UsuńJakie cudowne ostatnie zdjęcie wow.Dorotka muszę Ci się przyznać że bardzo brzydko zaklęłam jak zobaczyłam te wielkie pnie zdrowiutki, po jodłach.Serce się kraje,tyle milinów drzew padło w tym roku,chyba w żadnym ich tyle nie wycięto.I jesteśmy bezradni,nic nie poradzimy,taki mamy klimat w tym czteroleciu,rany boskie.Uściski dla was id nas
OdpowiedzUsuńTakie widoki mamy ostatnio przy każdej burzy - nad nami czarne chmury, a nad Tatrami słońce. W orawskich lasach jest pogrom; wszędzie tną na potęgę.:(
UsuńPozdrowienia dla Was!