Sobotnie przedpołudnie spędziłam na samotnym poszukiwaniu kurek i zbieraniu poziomek, bo chłopcy, pod wodzą taty Pawełka, jeździli koleją parową i zwiedzali skansen w Chabówce. Ja, w przeciwieństwie do Pawełka, pociągów nie kocham, więc odkąd Michaś i Krzyś są w miarę samodzielni, jeżdżą sobie "na pociągi" sami. Nie zrobiłam w sobotę ani jednego zdjęcia, bo kompletnie nie miałam weny do fotografowania - przedburzowa duchota kazała ślepakom przypuszczać takie dzikie ataki na moją osobę, że ręce miałam cały czas zajęte tłuczeniem ich na moich nogach i nie chciało mi się nawet aparatu wyciągać. Możecie więc jedynie na słowo uwierzyć, że udało mi się uskubać koło kilograma kureczek.
W niedzielę, po burzy, było czym oddychać i tym razem już rodzinnie pojechaliśmy do lasu "za bacówkę". Trochę się obawiałam, że będzie duże błoto i gdzieś się po drodze zakopiemy, ale daliśmy radę.:)
Michałek przez całą drogę dojazdową do lasu myślał intensywnie nad swoimi wynalazkami, a w lesie, zamiast szukać grzybów, opowiadał tacie o swoich pomysłach. Pawełek chciał coś znaleźć, ale nie udało mu się uciec przed perorującym Michałkiem i w efekcie musiał się skupić na opowieści synka, a nie na szukaniu grzybów.
W chwili, kiedy oglądałam rosnące borowiki żółtopore (dawniej grubotrzonowe), w moją stronę podążał Pawełek dzierżący w garści dorodnego grzybka.
Też znalazł żółtoporego, ale nie był pewien czy to na pewno on, bo taki piękny, że przecież powinien być borowikiem szlachetnym, a nie jakimś żółtoporym.
W znajomym miejscu pojawiła się świecznica rozgałęziona. Na razie owocnik jest młody i mały, ale powinna z czasem osiągnąć spore rozmiary.
W miejscówce rydzowej czekał na mnie dorodny mleczaj jodłowy. Ponieważ one rzadko rosną samotnie, przeszukałam dokładnie mchy w pobliżu, spenetrowałam inne stanowiska, w których rastają mleczaje, ale był tylko ten jeden jedyny. Wylądował na wieczornym grillu.
W lesie było sporo (jak na panujące warunki) wyrośniętych borowików ceglastoporych. Nie byliśmy w tym lesie od ponad tygodnia, więc zdążyły osiągnąć spore rozmiary. Gdyby w lesie było więcej grzybów, takich wielkich, obgryzionych poćków nawet bym nie ruszała, ale jak się nie ma, co się lubi, trzeba brać to, co jest.:) Zwłaszcza, że Krzyś nie chciał darować i pozostawiać ich w lesie. Co dziwne, większość z nich nie miała lokatorów i nadawały się do jedzenia.
Najwięcej ceglasi wypatrzył, jak zwykle, Krzyś. Ja natomiast przy jednym z nich zostawiłam mój zasłużony grzybiarski nóż i mimo powrotu w to miejsce i dokładnych poszukiwań nie udało mi się go odnaleźć, Za to wytropiłam jeszcze trzy poćki, które przegapiliśmy.
Również borowiki górskie trafiły w łapki Krzysia. Niestety, z czterech znalezionych tylko jeden nadawał się do zabrania. Pozostałymi zajęły się robale.
Najliczniej w lesie rosną pieniężnice szerokoblaszkowe. Starsze owocniki, z popękanymi kapeluszami wyglądają jak kwiaty i są wdzięcznymi obiektami do fotografowania.
I właśnie kiedy podnosiłam się z kolan od kolejnych pieniężnic, zobaczyłam tego mojego pierwszego borowiczka. Malutki, z jednej strony wygryziony, ale cały mój. Ja się radowałam, a Krzychu wył z rozpaczy, ze to nie on go znalazł. Na nic się zdały wszelkie pocieszenia. Miałam tylko nadzieję, że gdzieś rośnie jeszcze jeden, którego Krzyś znajdzie. Wzięłam go za rękę i zaczęliśmy przetrzepywać wszystkie znane miejsca. Nic nie było, a Krzyś miał nadal kiepski humor.
I wreszcie wtedy, kiedy już prawie zwątpiłam, że uda się grzybem osuszyć Krzysiowe łzy, zobaczyłam charakterystyczny wzgórek, z którego coś jasnobrązowego wystawia kawałek kapelutka. Krzychu pobiegł w wiadomym kierunku i znalazł najpiękniejszego grzybka z niedzielnego spaceru. Średniaczek, nienaruszony przez ślimaki ani robale był wzorcowym przedstawicielem gatunku. Krzyś już nie płakał, tylko wykrzykiwał, że ma najładniejszego, największego i w ogóle "naj" grzybka.
Na koniec trafiła nam się jeszcze urocza rodzinka rulików nadrzewnych.
I w dalszym ciągu można się objadać poziomkami.:)
Krzysiu, znajduj, zbieraj bo "konkurencja" już się powoli pakuje i doczekać się nie może :)
OdpowiedzUsuńMy tez się nie możemy doczeka na konkurencję. Szkoda tylko, że grzybki ciągle zawodzą. Za to boisko czeka.:)
UsuńKrzysiu,taki zawzięty grzybiarz,jakby mógł nie znaleźć borowika,jakieś skrzaty czuwają co by Krzyś był zadowolony.Talerze z poziomkami sprawiły że ślinę musiałam przełykać. Pozdrawiam waszą całą menażerię
OdpowiedzUsuńKrzychu jest zawzięty we wszystkim, co robi całym sercem. Po kimś to odziedziczył.;) Pozdrawiamy Ewo serdecznie!
Usuń