Wybraliśmy się z Michałkiem i Krzysiem do Małej Lipnicy, żeby sprawdzić co w tamtejszym lesie słychać. Oprócz standardowego szukania jadalniaków chciałam sprawdzić miejscówkę rzadkiego gatunku - dwupierścieniaka cesarskiego. Grzybki te pojawiały się w poprzednich latach w czasie, kiedy zaczynał się wysyp borowików szlachetnych, a właśnie w tym tygodniu w ściółce pojawiły się w końcu pierwsze malutkie szlachetniaki. Kiedy dojechaliśmy do leśnego parkingu, paru grzybiarzy wracało już do swoich samochodów. Widząc, że szykujemy się do wyruszenia w las, poinformowali nas, że nie ma po co iść, bo w lesie tylko szatany rosną. Nie chciałam tracić czasu na dyskusje na temat szataństwa, więc grzecznie podziękowałam za informacje i oświadczyłam, że w takim razie idziemy na spotkanie z szatanami.
Po chwili Michałek zaczął indagować - z jakim to szatanem mamy się spotkać, skoro szatan to tylko taki wymysł, którym można ludzi straszyć. Zapewniłam go, że skoro panowie mówili, że szatany w lesie są, to niedługo sam zobaczy co to za jeden i sprawdzi, czy należy się go bać.
Nie trzeba było daleko chodzić, żeby spotkać tego, o którym była mowa. Pierwszy rzucił się do przodu Krzyś, który po wykonaniu tygrysiego skoku, skwitował swoje znalezisko ze smutną minką - to nie prawdziwek, tylko goryczak... Szkoda.:( Zaczęłam chłopcom wyjaśniać, że to właśnie goryczaki (obydwaj doskonale znają ten gatunek pod właściwą nazwą), nazywane są powszechnie szatanami, chociaż z prawdziwym borowikiem szatańskim nie mają nic wspólnego. Padło oczywiście pytanie, dlaczego ludzie się nie znają i tak mówią. Wyjaśniłam im spokojnie, że nie wszyscy korzystają z atlasów i posługują się nazwami grzybów, które przekazali im rodzice albo dziadkowie. Teraz zaczęło się dopytywanie, dlaczego akurat goryczak nazywany jest szatanem. Żeby lepiej zrozumieli, dokonaliśmy próby smakowej.
Chłopcy nie chcieli zniszczyć rosnących goryczaków, więc obgryzali po kawałku z rosnącego owocnika jak jakieś ślimaki. Zgodnie stwierdzili, że grzybek jest bardzo gorzki, a wręcz SZATAŃSKO gorzki. Wszystko stało się jasne.
Oprócz goryczaków rzeczywiście niewiele rosło. Znaleźliśmy kilkanaście maleńkich borowików ceglastoporych, ale ze względu na ich rozmiary nie było sensu pozbawiać ich kontaktu z podłożem. Zostały w lesie.
Trafiły się też trzy podgrzybki zajączki, które o dziwo, były zdrowe.
Las jest bardzo mokry, a na drogach stoją ogromne kałuże. Mimo to, grzybki nie chca jeszcze gromadnie wyskakiwać z ziemi.
Poszliśmy na bardziej podmokłą część lasu. Tam pozyskaliśmy kilka pysznych gołąbków.
Nie brakowało w tej części lasu siatkolistów maczugowatych (siatkoblaszków maczugowatych), którymi wzbogaciłam moją foto-kolekcję.
Na koniec poszliśmy spenetrować miejscówkę dwupierścieniaka cesarskiego. To właśnie tam Krzyś znalazł jedynego na tym spacerze borowika szlachetnego. Dwupierścieniaków niestety nie było.
Oprócz szukania grzybów, w lesie chłopcy doskonale się bawili. Najpierw zdobywali szczyty.
A kiedy zjedli słodki deser, rzucili się do dźwigania ciężkich głazów. moim zadaniem było ocenienie, który z nich jest silniejszy.
Przez ostatnie pół godziny spaceru całkowicie porzucili szukanie grzybów na rzecz ganiania między drzewami. Do domu wracaliśmy z prawie pustym koszykiem, ale spacer sam w sobie był doskonały.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz