Festyn z okazji Pasterskiego Święta jest co roku jednym z najważniejszych wydarzeń wśród mieszkańców Lipnicy. W sumie trudno się dziwić, skoro atrakcji tu niewiele, a takie święto to występy zespołów ludowych, parę konkursów dla dzieci i jarmarczno - odpustowe stragany z kolorową chińszczyzną najniższego sortu. Moi chłopcy też, jak co rok, nie zgodzili się na odpuszczenie wizyty na babiogórskiej polanie. Pierwszy w szeregu był Pawełek, od tygodnia wspominający smak domowej roboty winka. Zaraz za nim Krzyś, szykujący się na zakupy z resztą swoich oszczędności i mlaskający na wspomnienie kolorowej waty cukrowej. Najmniej palił się Michałek, który już w poprzednich latach przekonał się, że na festynie są tylko badziewne zabawki, w które nie warto inwestować.
Przed drugą, kiedy miały wystartować pierwsze atrakcje, deszcz przestał padać, więc po obiedzie wpakowaliśmy się do samochodu i pojechaliśmy w stronę Babiej. Nie dojeżdżaliśmy na najbliższy imprezie parking, tylko zatrzymaliśmy się kilometr wcześniej, żeby później bez trudu wydostać się z miejsca świętowania.
Najpierw poszliśmy się przywitać ze znajomymi z "naszej" bacówki, którzy też co roku są obecni na Pasterskim Święcie i sprzedają swoje wyroby.
Po chwili Michałek i Krzyś wciągali smakowite korbaczki.
Pawełek natomiast pognał do pani Bożenki, żeby wciągnąć nieco winka. Jak co roku stwierdził, że ma przecież osobistego kierowcę, więc sobie nie żałował napitku, który przekąszał domowym chlebem ze smalcem i twarożkiem. Oprócz tego, co skonsumował na miejscu, zakupił sobie na zapas flaszeczkę wina, drugą nalewki aroniowej (jakby mu brakowało w domu nalewek robionych moimi rękami), a do jedzenia kubeczek smalcu, przeznaczonego oczywiście do walki z cholesterolem.
Tymczasem na scenie rozpoczęły się występy, którymi moi chłopcy kompletnie nie byli zainteresowani. Ciągnęło ich natomiast w stronę kolorowych jarmarków.
Krzyś, zafascynowany różnobarwnymi akcesoriami, nie mógł się zdecydować, do którego straganu podejść najpierw. Na szczęście obok była wata cukrowa - wspaniała, kolorowa, wymarzona, słodka.
Wkrótce zaczął powstawać ten wspaniały smakołyk.
I wreszcie trafił w Krzysiowe łapki.
Za chwilę również Michałek skleił się ze swoją słodkością.
I jedli. Krzyś jak zawsze - całym sobą. Takie pyszności! Obkleiły wszystko. Pawełek focił i tarzał się ze śmiechu, a ja się zastanawiałam, którędy będzie najbliżej do strumyka, żeby zmyć resztki słodyczy z chłopaków.
Odetchnęłam z ulga,kiedy z waty cukrowej pozostały patyczki i nędzne resztki przyklejone do buziek, rączek i ubrań. Z trudem wyczyściłam chłopaków z grubsza i wróciliśmy do straganów z zabawkami, bo przecież Krzyś nic sobie nie kupił... Zniechęcałam go do kolejnych wyborów, ale widząc, że i tak musi coś kupić, zgodziłam się na piłki - jedną do kopania, drugą do futbolu amerykańskiego. Obydwie oczywiście wyprodukowane w Chinach i niewarte swojej ceny. Ale Krzyś był szczęśliwy i zaspokojony.:) Można było wracać do domu.
Idąc do samochodu zagłębiliśmy się w las. I Pawełek znalazł pierwszego naszego borowika szlachetnego. Uważam, że to niesprawiedliwe, bo ja szukałam tego pierwszego dzień w dzień od tygodnia i nie znalazłam, a Pawełek, po drodze z festynu, nawet specjalnie się nie rozglądając, znalazł go. Dziś już wtorek, a następnego szlachetniaka nie ma. Ciekawe ile jeszcze poczekam na swojego własnego pierwszego?
Dorotko!
OdpowiedzUsuńŻyczę Ci 100 milionów szlachetniaków! Ja naprawdę nie chciałem go znaleźć, ale on wołał do mnie, że chce do Dorotki! To co ja miałem, nieszczęsny, zrobić? Zostawić go?
Co zaś się tyczy domowego winka to Pani Bożenka naprawdę robi bardzo smaczne. Jest to dla mnie atrakcja, którą delektuje się co roku. Aroniówkę kupiłem "z rozpędu" abu przyjaciółka Pani Bożenki nie czuła się pokrzywdzona.
Co zaś tyczy "bezcholesterolowego smalcu" to sama wiesz... Jest na pewno bez konserwantów i spożywa się go "dla zdrowotności". :)
Pawełek
Pawełku! Nie wylogowałam się z Twojego komputera i teraz muszę rozmawiać z samą sobą, czyli z bardzo mądrą osobą.:) Spoko. Już przetrawiłam Twój sukces. A smalcu nie zabrałeś sobie do Krakowa i wciąż leży w "mojej" lipnickiej lodówce.
UsuńAha, i nie musisz się tłumaczyć, bo robią to tylko winni. ;)
UsuńPawełku to Tobie udał się najlepiej ten dzień Pasterskiego Święta.Bo napiłeś się winka,zjadłeś chlebek własnej roboty z wyśmienitym smalczykiem i pewnie jeszcze z łogóreckiem.A na koniec olaboga prawdziweczek pod nogi wskoczył,co za super dzionek.A Dorotka tylko musiała pilnować co by chłopaki chińszczyzny nie kupowali i umyć ich było trzeba bo Krzyś na buziulce miał co tylko chciał hii,naśmiałam się z jego brudnej od cukru gębusi hii,wesoły dzionek,pozdrawiam
OdpowiedzUsuń