Ten rok jest przedziwny pod względem grzybowym - jedne gatunki pojawiły się wcześniej niż zwykle, inne ze sporym opóźnieniem, a niektóre nie wyrosły w ogóle. Teraz grzyby zaskoczyły nas jeszcze czym innym. Zazwyczaj we wszystkich orawskich lasach poziom zagrzybienia pod względem ilościowym, gatunkowym i jakościowym był podobny, co nie dziwi, gdyż lasy tutejsze są podobne do siebie - rosną na podobnym podłożu i drzewostan jest do siebie zbliżony. A teraz zaobserwowałam coś dziwnego. W sobotę, po piątkowym lenistwie, pogoniłam chłopaków do lasu. Znajdowaliśmy pojedyncze borowiki szlachetne, górskie i sporadycznie ceglasie. Było tego niewiele i z trudem udało na się przykryć dna koszyków. Pawełek oczywiście marudził, że on tu na grzyby przyszedł, a nie spacerować, a w związku z tym, że grzybów nie ma, to nie warto było iść...
W niedzielę wytypowałam inny las. Spakowałam koszyki (trzy sztuki) i pojechaliśmy. Pawełek nie chciał w ogóle brać koszyka z bagażnika, ale mu wcisnęłam pałąk w łapę i kazałam nosić, żeby miał jakieś zajęcie. Tuż obok samochodu chłopcy wytargali pierwsze poćce. Byli zachwyceni, że grzybki na nich czekały zaraz na skraju. Pawełek oczywiście skomentował to po swojemu - las wam dał na dzień dobry, więc już nic nie znajdziecie. Lepiej od razu wracać.
Okazało się jednak, że Pawełek nie miał racji. Im dalej w las, tym borowików ceglastoporych było więcej. Ten gatunek był najliczniej reprezentowany, a znajdowane owocniki miały wielkość od maluszków do gigantów. Najwięcej jednak było średniaków - już nie malutkich, ale jeszcze nie starzejących się, takich najlepszych do pozysku.
Oprócz ceglasi, rosły też borowiki szlachetne, ale te nie należały w większości do młodzieniaszków i prawie każdy uciekał przed nami.
Wyrosły też pierwsze orawskie borowiki usiatkowane. Te, co dziwne, nie były robaczywe i w większości trafiły do koszyków. A koszyki były już pełne. Ja chodziłam z dwoma, bo Krzyś nie miał już siły nosić. Właściwie to nawet nie miał siły wyrywać swoich znalezisk i moja rola została sprowadzona do zbierania i oczyszczania znalezisk Krzysia.
Pawełek zbierał już do torby "aparatowej", bo z koszyka mu wypadało. Teraz pewnikiem żałował, ze nie dostał większego koszyka, zwłaszcza, że Krzychu i Michaś wkładali swoje znaleziska do tatowego koszyka, żeby pokazać mamie, że zbiorą więcej.;)
Kiedy chłopcy upychali do torby kolejne ceglasie, mama dorwała najcudniejszego w całym lesie grzyba - przepięknego borowika górskiego, o wyjątkowo czerwonawo zabarwionym kapeluszu. Rósł głęboko w ściółce, jak to górskie borowiki miewają w zwyczaju i
widać było tylko czubek kapelutka. dopiero po rozgarnięciu igliwia
przerośniętego mchem i borowinami, wyłoniła się prawdziwa potęga tego
przepięknego grzybasa - kształtnego, nienaruszonego przez ślimaki. Wyglądał prawie jak borowik królewski.:) Klęczałam przed nim odsłaniając coraz bardziej owocnik, robiłam fotki.
Po dokładnym udokumentowaniu znaleziska, pozbawiłam borowika kontaktu z podłożem i wkrótce czar prysł - cudny grzybek, którego nie dopadły żarłoczne ślimaki, padł ofiarą równie żarłocznych robali. Caluteńki był zasiedlony. Nie mogłam wierzyć w to, co zobaczyłam w ego wnętrzu - taki piękny, jędrny, twardy i aż tak robaczywy.:(
Pociechą po stracie tak doskonałego łupu było odkrycie milionów maleńkich pieprzników trąbkowych, które szykują się do zasilenia naszych koszyków w sierpniu.
Po tak intensywnym pozysku i noszeniu ciężkich koszyków potrzebny był chłopakom odpoczynek. Nie można było jednak zbyt długo siedzieć w lesie, bo nadciągała burza. Była szybsza niż przypuszczaliśmy i w związku z tym nie udało nam się uniknąć przemoknięcia. Cudowne grzybobranie zakończyło się, jak zwykle, żmudną obróbką trwającą niemal do wieczora.
Następnego dnia, w poniedziałek, zabrałam na zbiory cała bandę dzieciaków. Miałam nadzieję, że znowu dobrze trafimy i dzieciarnia będzie przeszczęśliwa, kiedy napełni koszyki. Takiego bogactwa jak niedzielne niestety nie było, ale każdy po pare grzybków dorwał. Ciekawe, co przyniosą kolejne dni, bo grzyby sa nieprzewidywalne.
Oooo jak przykro że musiałaś zostawić borowika górskiego z takim zakręconym korzeniem.Pawełek jak zwykle nie uśmiechnięty. Koszyczki cudne bo pełne.Pieprzniki pięknie wyglądają,taka różnorodność grzybków macie,super,uściski dla was wszystkich.Dorotka dziś zostałam wywieziona do lasu,brzydki ten las,zagałęziony,blisko miasta,puszek po piwie i innych brudów,straszne.Nawet nie mogłam wejść z chodzikiem byłam tylko na dróżce.Opiekunka znalazła pare gołąbków to usmażyłam na kolacje,takie sobie.Jej córeczka znalazła jednego borowika,robaczywy okropnie i wiesz,niechcący go ona powąchała i mówi jak śmierdzi,wzięłam i smród z tego korzenia taki okropny jak zepsute mięso,byłam zaskoczona,on od robali był aż brązowy ale ze mięsem?
OdpowiedzUsuńTen borowik był pewnie tak nafaszerowany, że zrobił się bardziej mięsny niż grzybowy.;) Śmieci znajdziesz Ewo w każdym lesie, takim daleko od miasta również. Może uda Wam się jeszcze wybrać gdzieś dalej za miasto i las Wam się trafi ładniejszy.
UsuńPozdrawiam serdecznie!
Czujemy się wyściskani i dla Was też ślemy uściski. W sierpniu, mam nadzieję będzie lepiej. Musicie wpaść chociaż na parę dni.
OdpowiedzUsuń