W piątkowe popołudnie do lasu pognała mnie przede wszystkim myśl, że ja tu, do tej Szczawnicy przyjeżdżam na grzybowe święta i grzyby powinny ścielić mi się do stóp od pierwszego spaceru, a tu żaden wiosenny gatunek nie raczył mnie zaszczycić swoją obecnością. Poczucie niedosytu i lekkiego rozżalenia towarzyszyło mi już od połowy spaceru w Białej Wodzie. Zamiast się bardziej litować nad swym nieszczęsnym losem, wzięłam tyłek w troki i poszłam do lasu porastającego zbocze po drugiej stronie drogi w stosunku do naszej kwatery. Miałam do tego lasu wyskoczyć już podczas grudniowego pobytu w Szczawnicy, ale dzień wtedy krótki i nie udało się czasu pozyskać na tyle, żeby go spenetrować. Był w nim natomiast Paweł z Jaworzna i przyniósł stamtąd dwie kieszenie wypchane uszakami. Wiedziałam więc na wstępie, że zimowe grzyby na pewno można tam spotkać.
Założyłam z powrotem gumowce, które nie zdążyły jeszcze wyschnąć w środku, ale nieźle się nagrzały od ogrzewania podłogowego i poszłam. Akurat do ośrodka podjechali kolejni goście w świątecznych stylizacjach, którzy spojrzeli na mnie z, delikatnie mówiąc, zdziwieniem. Powiedziałam grzecznie "dzień dobry" i pognałam na drugą stronę drogi. Żeby dojść do lasu, musiałam przejść obok jednego domu. Tam natknęłam się na pana, który rąbał drzewo na podwórku. Oderwał się od roboty i zapytał, po co idę do lasu. Na moją odpowiedź, ze na grzyby, zawisł w czasoprzestrzeni z siekierą w dłoni. Dobrze, że nie próbował się tą ręką popukać w czoło.:) Nie wdawałam się w dyskusje, bo czasu do zmroku za bogato przecież nie miałam. Stanęłam na skraju lasu. Że jest tam stromo, było widać z drogi, ale, że tak zarośnięte krzaczorami, to zobaczyłam dopiero teraz.
Byłabym poszła kawałek wzdłuż lasu, żeby znaleźć jakieś dogodniejsze wejście, ale zobaczyłam pierwsze dwie czarki. Robiłam im zdjęcia i dostrzegałam kolejne i kolejne, i kolejne. Nie było rady - trzeba iść w te chaszcze.
Robiłam kolejne zdjęcia i wspinałam się powoli po stromym, gliniastym, rozmiękniętym zboczu. Wyglądało to mniej więcej tak - trzy kroki w przód, zjazd o dwa kroki w dół. Niemniej, powoli, bo powoli, ale byłam coraz wyżej. A czarek było coraz więcej. Miejscami nie było jak postawić nogi, żeby je wszystkie ominąć.
Niektóre miały tak długie trzony, że mogłyby spokojnie robić za czarki długotrzonkowe.)
W pewnym momencie wpakowałam się w taki gąszcz, że wydawało się, że nie uda mi się z tej plątaniny wydostać. Kawałek się przeczołgałam pod krzakami, ale dalej podłoże było zawalone stertami spróchniałych gałęzi i już się czołgać nie dało. Przez głowę przemknęła mi myśl - co ja tutaj robię??? Zamiast świętować, to się szlajam po jakimś zachabździałym lesie. I w dodatku utknęłam w martwym punkcie, nie wiedząc jak daleko jeszcze się te zarośla ciągną. Postanowiłam pokonać je taranem. Szłam tyłem, żeby sobie oczu nie powybijać i tak, sapiąc okrutnie, przeszłam kilkanaście metrów krzaczorów, robiąc przy tym hałas większy niż stado dzików.
Dopchałam się do jakiejś drogi. Powyżej niej las wyglądał znacznie przyjaźniej. Ale czy będą w nim czarki? Trzeba było sprawdzić. Wysapałam się po wysiłku i ruszyłam pod górę.
Tutaj czarek też było na miliony. Głównie malutkie; najwięcej chyba takich milimetrowych, wielkości główek od szpilki. Jak się to wszystko rozwinie i rozłoży w talerzyki, miejscami powstanie w lesie czerwony dywan.
Wszystkie te czarki niby takie same, a jednak kazda inna. Ich kształty są niepowtarzalne.
Ta prawie zwinęła się w kulkę.
A te się przytulały. Takie grupetta zawsze przyciągają wzrok i obiektyw.
Trafiły się też czareczki serduszkowe - tu serce zamknięte.
A tu otwarte.
I oczywiście całe mnóstwo tych najzwyklejszych, okrągłych miseczek.
W niektórych zamieszkali nieproszeni lokatorzy, którzy też się już pobudzili z zimowego snu.
A w innych las zrobił sobie zwierciadełka do podziwiania swojego uroku.
Natrzaskałam ponad 500 fotek z czarkami w roli głównej. Trudno było się później zdecydować na wybór tych, które warto pokazać, ale po trzech etapach selekcji, udało się. Oprócz tego, co zapisałam na karcie, zabrałam też trzy patyczki z czarkami, żeby pokazać gospodarzom z Osady Agata, jakie skarby mająw lesie za drogą. A dla nas garść owocników do zjedzenia w postaci wieczornej przekąski.
W tym lesie są cudowne, idealne warunki dla uszaków - dużą powierzchnię zbocza porastają stare dzikie bzy. Rosną w towarzystwie leszczyn, a większe drzewa są nieliczne; dopiero jakieś 200 metrów powyżej drogi, na którą wydostałam się z zarośli, zaczyna się typowy, górski las.
Teraz nie ma zbyt dobrych warunków dla uszaków, bo oprócz podłoża, wiatr wysuszył wszystko dokładnie. Znalazłam więc tylko nieliczne owocniki w stanie zupełnie wysuszonym. Wpakowałam je do kieszeni, bo w przypadku uszaków takie suszki są równie wartościowe jak świeże grzybki.
Trafiłam też na ślady wiosny - pierwsze w tym roku rozkwitające żywce gruczołowate.
Doszłam na tyle wysoko, że miałam całą Szczawnicę u swoich stóp. Słońce zapadło się już za linię horyzontu, a mnie się wcale nie chciało wracać. Co chwilę w myślach wyznaczałam sobie granicę, do której pójdę - jeszcze tylko do tamtego drzewa, jeszcze tylko za ten zakręt zobaczę... W końcu jednak rozsądek wziął górę i ruszyłam w drogę powrotną. Myślałam, że zejdę sobie wygodnie drogą, ale okazało się, że ona prowadzi gdzieś w siną dal i wcale nie ma zamiaru odbić w kierunku podnóża góry. Nie miałam już czasu, żeby uprawiać taką turystykę krajoznawczą, która wymagała nadłożenia nie wiadomo ilu kilometrów, bo robiło się już ciemno. Nie było wyjścia - zdecydowałam się na zjazd po zakrzaczonej stromiźnie, po której się wcześniej wspinałam. Dobrze, że rosnące na niej krzaki są na tyle stabilne, że mnie utrzymywały, kiedy łapałam za ich pomocą jakąś względną stabilizację. Po powrocie jeszcze tylko pół godziny czyszczenia przyniesionych czarek i można było odpocząć przed kolejnym spacerowym dniem.:)
Bardzo długi spacer z rodziną nie wystarczył i koniecznie trzeba było doleśnić się samotnie. Rozumiem i ciut zazdroszczę pogody, u nas leje już dwa dni.
OdpowiedzUsuńMam pytanie (może śmieszne): czarki są jadalne? Wesołych Świąt! Ewa.
Lubię chodzić. I lubię trochę samotności, której za często nie mam.:) U nas w piątek i sobotę była bardzo dobra pogoda - pokropiło tylko przelotnie. Dzisiaj cały dzień padał deszcz i śnieg, więc spacer był krótszy niż zwykle.:)
UsuńCzarki są jadalne. Można je jeść na surowo - mają posmak rzodkiewki. Mogą być ciekawym dodatkiem do sałatek. Niektórzy lubią je w marynacie, ale mnie w takiej postaci nie smakują. Nigdy nie zbierałam ich hurtowo - co roku kilka sztuk do zjedzenia na bieżąco. Mokrego śmigusa życzę!
Co ja bym Dorotko mogła powiedzieć na widok tych czarek,ze zazdroszczę jak cholera,cudowne,piękne,niedostępne dla mnie,powodzenie
OdpowiedzUsuńEwo kochana! Natrzaskałam tyle zdjęć również z myślą o Tobie; żebyś mogła się napatrzeć chociaż tak.
Usuń