Kiedy wyprawiliśmy się w okolice Łeby na poszukiwania i pozysk borowików wysmukłych, jednym z punktów planu była wizyta na plaży. Perspektywa zobaczenia morza pobudziła Michałka i Krzysia do szybkiego marszu w kierunku nieustannego szumu. Marzyło im się zobaczenie tej wielkiej wody, której nie widzieli już od ładnych paru lat. Krzyś stwierdził nawet, że nigdy w życiu morza nie widział, co nie jest prawdą. Kiedy chłopcy byli młodsi i jeszcze nie musieli realizować nudnego obowiązku szkolnego, nad Bałtykiem bywali często, bo zabieraliśmy ich przy okazji służbowych wyjazdów. Teraz już się nie da robić im ciągle dodatkowego wolnego od szkoły, więc morza nie oglądają zbyt często. Teraz nadarzyła się ku temu okazja.
Odkąd weszliśmy w nadmorski las, słychać było szum, który Michał brał początkowo za huk silników samolotowych i zadzierał głowę do góry, żeby ponad koronami sosen zobaczyć, co to tak huczy i buczy. Nie bardzo mógł uwierzyć, że to morze wydaje takie dźwięki. Dopiero, kiedy odgłos stawał się coraz mocniejszy w miarę zbliżania się do plaży, uwierzył.
Dotarliśmy do ostatniego wzniesienia przed plażą. Chłopcy pognali jak dzikusy w stronę falującej wody. Nawet nie zdążyłam krzyknąć, żeby nie dali się porwać żadnej fali. Kiedy odbiegli ode mnie kilka metrów, już nie było sensu krzyczeć, bo morze zupełnie mnie zagłuszało.
Było w tym dniu mocno pofalowane i biło spienionymi grzywami o brzeg. Hałasu produkowało co niemiara. Do tego wiał siny wiatr i na plaży nie było nikogo. Z każdej strony krajobrazu nie zaburzała żadna ludzka sylwetka. Byliśmy tylko my i morze.
To pierwsze spojrzenie i powitanie z ogromem wód. Na buziach malował się zachwyt nad potęgą tego wodnego przestworu. I pewna doza niedowierzania, że w jednym miejscu może być aż tyle wody.;)
Chwilę później nastąpiło tarzanie w piasku i pozysk najpiękniejszych na świecie muszelek, kamyczków, a nawet całych pniaków. Nie było łatwo wybić Krzysiowi z głowy planu zabrania z sobą tego wielkiego konaru obrobionego przez morską wodę.
Michałkowi tego było mało, więc zapytał, czy może się rozebrać i pobiegać po plaży. Nie zgodziłam się, bo było zimno i wietrznie. Wtedy nastąpiła standardowa procedura menażeryjna - jak się matka na coś nie zgadza, to dziecko zwraca się do taty. A tata dla świętego spokoju pozwoli na wszystko. Jak się już Pawełek zgodził, nie protestowałam.
Michał biegał po piasku i wskakiwał w napływające na piasek fale jakby był szczeniakiem, którego spuszczono na chwilę z uwięzi.
Krzyś nie mógł być gorszy, wiec kiedy tylko zobaczył, że starszy brat szaleje w niekompletnym stroju, zrzucił ubranie i poszedł moczyć nogi w przybrzeżnej wodzie.
Kiedy doszła do niego fala, lekko nim zachwiało i porządnie wystraszyło. Wyszedł na brzeg i rozpoczął pościg za wiatrem.
Na koniec rozebrał się mój trzeci chłopczyk i poszedł z Miśkiem i Krzyśkiem na głębszą wodę. Fale na fotkach nie wyglądają wcale groźnie, ale miały sporą siłę i mogłyby spokojnie dzieciaka położyć, jakby nie miał wsparcia.
Ja się nie rozbierałam, bo jestem stworzeniem ciepłolubnym i morska woda była dla mnie zdecydowanie za zimna.:)
W drodze powrotnej trzeba się było jeszcze zatrzymać przy wiatrakach, bo Michaś bardzo, bardzo chciał stanąć pod jednym z nich. Jak zobaczył z samochodu całe stada wiatraków, przypomniała mu się fascynacja nimi, z której już wyrósł ładnych parę lat temu.
Wszyscy byliśmy po raz pierwszy tak blisko wiatraków. One strasznie szumią. Prawie jak morze. nie chciałabym mieszkać w pobliżu takiej wiatrowej farmy, bo ten nieustanny hałas byłby nie do zniesienia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz