To już trzeci zlot grupy "grzyby, grzybiarze, grzybobranie". Po raz kolejny wszystko było świetnie zorganizowane, ośrodek wybrany idealnie dla potrzeb zagrzybionego towarzystwa, Piękne lasy i grzyby,które znowu dopisały. To niesamowite, że trzy razy z rzędu, przez trzy kolejne lata, udało się utrafić na duże ilości grzybów podczas zlotów. Pierwsze spotkanie na Mazurach sypnęło tak grzybem, że można było przez godzinę nie wstawać z kola, tylko kosić i kosić. Rok temu, w Bieszczadach, trzeba było się trochę bardziej pomęczyć, bo to góry, więc konieczne było pokonanie wzniesienia za ośrodkiem. Grzybów było nie do wyniesienia. A teraz Bory Tucholskie, które według doniesień sprzed zlotu, były całkowicie bezgrzybowe. W sam raz na przyjazd grzybiarzy wszystkie gatunki eksplodowały niemal równocześnie. Znowu nie miałam czasu na imprezowanie,bo trzeba się było zajmować pozyskiem.:) Zdjęć też za wiele nie mam, ale te, które są, oddają zlotowy klimat.
Dla mnie i mojej Menażerii lasy kaszubskie są atrakcją samą w sobie. Płaskie, sosnowe, z trawiastym podłożem, zupełnie inne niż standardowe miejsca na naszych terenach pozyskowych. No, może na Ponidziu jest trochę podobnie wyglądających miejscówek,ale wokół Krakowa czy na Orawie lasy są zupełnie inne.
W takich lasach szuka się niby łatwo, bo wyrośnięte owocniki doskonale widać, ale z drugiej strony, wcale łatwo nie jest, bo młodsze, mniejsze sztuki, siedzą tak głęboko we mchu, że ich nie widać lub prawie nie widać.
Tego szlachetniaka na przykład można było dostrzec z daleka - rósł na boku drogi i wystawił się na strzał.
Ale już średniaki koźlarzy pomarańczowożółtych wcale łatwe do wypatrzenia nie były i znalazłam je zupełnie przez przypadek. Weszłam do brzozowego młodnika celem siku i będąc w wiadomej pozycji zobaczyłam skrawek kapelusza. Okazało się, ze na niewielkim kawałku rosło ich aż 18, ale znaleźć dały się dopiero wtedy,kiedy w kucki mcentymetr po centymetrze obmacywałam ściółkę.
Nawet siedzuń sosnowy po wyjęciu z głębokiego mchu, okazywał się dwa większy niż przed wyjęciem.
Zdecydowanie najbardziej egzotycznym grzybobraniem były dla nas poszukiwania amerykańców. Wśród zdjęć Pawełka znalazłam nawet to jedno, uwieczniające amerykańce rosnące na patyku.
Pod koniec naszego pobytu w Borach tucholskich, pojawiły się czubajki kanie. Kilka z nich przyjechało z nami do Krakowa. Oprócz czubajek, w formie świeżyzny przywieźliśmy jedynie siedzunia. Resztę pozysków przerabiałam sukcesywnie na miejscu.
Przez te grzyby, zamiast się bawić i wypoczywać na zlocie, miałam czas wypełniony ciągłą obróbką, przekładaniem sit na suszarkach i pilnowaniem, żeby się ani jeden grzybek ze zbioru nie zmarnował. Z tymi pozyskami zlotowymi to było tak, ze w pierwszy dzień po przyjeździe (czwarte), połowa zlotowiczów szukała kogoś, kto mógłby im pożyczyć suszarki, bo nie mogli na swoim sprzęcie zmieścić wszystkiego, a druga połowa dopytywała, gdzie takie zbiory się udały, bo nie wszystkim w tym pierwszym dniu udało się trafić do właściwego lasu. My wtedy zaliczyliśmy aż trzy miejsca i w tym ostatnim koszyki zostały zapełnione. Mieliśmy wtedy grzybków w sam raz na moje trzy suszarki - nie trzeba było pożyczać, ale i wolnego miejsca do udostępnienia nie zostało. W tym dniu wieczorem była dyskoteka. Pawełek odpadł z imprezy w przedbiegach, bo po południu bratał się intensywnie ze znajomymi i wieczorem poszedł spać. Myślałam, że pohulam z Misiem i Krzysiem, ale i oni padli szybko ze zmęczenia. Miałam chytry plan uśpienia ich i powrotu na imprezę, ale zanim oni zaczęli pochrapywać, padłam i ja...
Dzień drugi - piątek. Już przeważająca większość zlotowiczów poszukiwała dodatkowych suszarek. Ja w tym dniu miałam amerykańce, z którymi zabawiałam się do północy, więc atrakcje balu przebierańców mnie ominęły. W sobotę mieliśmy już tyle grzybów, że przydałyby mi się jeszcze ze trzy dodatkowe suszarki. Przygotowane, oczyszczone grzybki czekały w kolejce na miejsce, które robi się na sitach w miarę podsuszania. Był juz późny wieczór, kiedy nadal sporo moich zbiorów czekało rozłożonych w koszykach przed domkiem. Wtedy zapukał do naszych drzwi Krzysiek - jeden z grupowiczów uczestniczących w zlocie. Przyniósł mi jedną suszarkę, bo swoje zbory zmieścił na pozostałych. Wspaniały gest! Pomyślał o mnie i moich grzybach! I jak tu nie kochać innych zarażonych pazerniactwem? Dzięki tej dodatkowej suszarce umieściłam wszystkie moje skarby w ciepełku i suszy.:)
Jak się już miało serdecznie dość oczyszczania swoich zbiorów, zawsze można było zerknąć przed sąsiednie domki - nie brakowało takich, którzy robili to samo.:)
W kaszubskich lasach nie wytropiłam jakichś szczególnych rzadkości, bo prawdę mówiąc, nawet się za nimi specjalnie nie rozglądałam. Tak już mam, że kiedy można kosić jadalniaki, resztę zazwyczaj pomijam. Na uwagę załapały się śluzowce - gładysze kruche, których było na tyle dużo, że rzucały się w oczy.
Jedyną ciekawostką był poroblaszek żółtoczerwony. To taki dziwny grzybek - hybryda. Pod całkiem podobnym do podgrzybka brunatnego kapeluszem, skrywa swoją tajemnicę - ma zarówno blaszki, jak i pory. Jest więc takim mieszańcem grzyba blaszkowego i rurkowego.
Ten, którego znalazłam, był tak podgryziony przez chrząszcza leśnego, że zwalił się w momencie próby odsłonięcia go z mchu. Stąd tylko takie zdjęcia.
Kiedy ja zajmowałam się obróbką grzybów, Michałek i Krzyś bawili się nad jeziorem. Mieli towarzystwo innych dzieciaków, więc było głośno i wesoło. W ciągu tych trzech lat zdążyli zawrzeć zlotowe przyjaźnie i spotykają się z tymi samymi kolegami na kolejnych spotkaniach.
Na pływanie w jeziorze było już trochę za zimno, ale nie obeszło się bez moczenia nóg, a nawet spodni. Poza tym na plaży powstały skomplikowane fortyfikacje i system kanałów nawadniająco - odwadniających.
Mieliśmy też spotkanie z panią, która opowiadała o Kaszubach, języku kaszubskim, a nawet uczyła nas śpiewać w tym języku. Na koniec prelekcji częstowała tabaką, po której kichali wszyscy oprócz Michałka. Na niego ten specyfik podziałał wręcz odwrotnie - Michał już nie kichał.:)
Na wykładzie chłopcy zajęli oczywiście miejsca w pierwszych rządach i słuchali na tyle uważnie, że do dziś podśpiewują po kaszubsku.
Po wykładzie było ognisko i występ kaszubskiej kapeli.
Wreszcie zostawiłam na chwilę moje grzybki i mogłam trochę pogadać ze znajomymi. Co prawda nieustannie towarzyszyła mi moja przylepka - Michałek, ale za bardzo się nie wtrącał do dyskusji, bo juz był solidnie zmęczony całym dniem.
W niedzielę wszyscy zlotowicze rozjechali się do swoich lasów, a my, jako jedyni, zostaliśmy jeszcze jeden dzień. Poniedziałek powitał nas jesienną aurą z mgiełkami, które przemieniły się w mżawkę towarzyszącą nam w drodze powrotnej aż do Warlubia.
Ja chociaż tylko duchowo to tez jestem już na III Zlocie razem z wami.Szkoda ze stan zdrowia nie pozwala mi być z wami fizycznie. Ciesze się ze było grzybowo i towarzysko. Menażerio pozdrawia serdecznie.Mazury jeszcze bez grzybów ale nadzieja jeszcze się tli
OdpowiedzUsuńEwciu! Wczoraj widziałam doniesienia kilku osób, że na Mazurach coś się zaczyna dziać. Może jeszcze nie wszędzie i powolutku, ale i Wam sypnie. Poranne pozdrowienia!
UsuńPiękne spotkanie!Jedna suszarka to stanowczo za mało;-)). Czy oprócz konserwacji w klarowanym maśle i suszenia istnieje jakiś tajny sposób przechowywania zbiorów? Właśnie zebrałam dzisiaj dwa kosze rydzów, kosz borowików i marzy mi się jakaś różnorodność przetworów. Niestety, nie lubię marynat zbytnio.Pozdrowienia z grzybowej Bydgoszczy!
OdpowiedzUsuńGratuluję zbiorów! Możesz po prostu zamrozić grzyby; są po wyjęciu z zamrażarki prawie jak świeże. Pamiętaj tylko, że rydze i kurki trzeba przed mrożeniem zblanszować. Bez tego zabiegu będą gorzkie po rozmrożeniu. Grzyby można też kisić, zasolić w garnku kamiennym. Do słoików można też zrobić grzyby po cygańsku - udusić z cebulą i koncentratem pomidorowym. W necie jest sporo przepisów na rozmaite grzybowe przetwory.:) Pozdrawiam poweekendowo!
UsuńPS. Odpowiadam z opóźnieniem, bo wróciłam dopiero z wyjazdu. weekendowego.:)
Dzięki, nigdy nie oczekuję natychmiastowej odpowiedzi:-)).Dzisiaj dozbierałam kolejny kosz rydzów; naprawdę nie spodziewałam się takiego urodzaju.No i zamiast blanszowania obsmażyłam na klarowanym maśle i zamroziłam poporcjowane w takiej postaci; mam nadzieję,że będą ok.Zakisiłam też słoiczek korzystając z przepisu wspaniałej Smacznej Pyzy.No i tak właściwie mam już zapasy na cały sezon - ale wiem, że za dwa dni znowu ruszę do miejscówek; co w tym lesie takiego jest, że nie mogę bez niego żyć?;-))Dobrego tygodnia!
OdpowiedzUsuńPodsmażenie spokojnie zastąpiło blanszowanie. Rydze na pewno będą dobre.:) Jak już ktoś jest zarażony grzybowym pazerniactwem, to bez lasu nie da rady żyć. Kolejnych pięknych pozysków życzę! :)
Usuń