Znowu mam do nadrobienia zaległości. Tydzień temu wróciliśmy ze zlotu w Borach Tucholskich, a ja jeszcze nie zdążyłam napisać o ostatnim dniu naszego pobytu na Kaszubach. A był nieco inny, niż wcześniejsze, bo zamiast grzybów było zwiedzanie. Niedzielę zaplanowali chłopcy - chcieli odwiedzić Szymbark z jego atrakcjami. W związku z tym, po śniadaniu i pożegnaniu zlotowiczów, którzy już rozjeżdżali się do swoich domów, pojechaliśmy do Szymbarku.
Kiedy dotarliśmy na miejsce, muzeum było jeszcze zamknięte, wiec miałam chwilę na pobuszowanie w lesie. Mój pozysk wypadł niezwykle skromnie przy zdobyczach Michała i Krzysia. Na moje nieszczęście ktoś po parkingu i jego bliskich okolicach porozsypywał setki kulek paintballowych. Oczywiście kulki nie umknęły uwadze chłopaków, którzy zaczęli je namiętnie pozyskiwać. Skutek był taki, że po chwili obydwaj mieli wybrudzone farbką ubrania, ręce i twarze. Kulki, które nie rozblaźgały się od razu, trafiły do reklamówki, a następnie do bagażnika. Michałek i Krzyś nie bardzo wiedzieli, do czego je wykorzystają, ale obydwaj byli świecie przekonani, że są to nadzwyczaj cenne i przydatne kulki...
O dziesiątej brama do atrakcji została otwarta. Można było zakupić bilety i zacząć oglądanie.
Pierwsze na naszej drodze stanęły fontanny, które zostały uwiecznione.
Spod fontanny widać już było dom do góry nogami i tam popędzili chłopcy.
Zdążyliśmy obfocić atrakcję zanim nadeszła grupa zwiedzających, którzy też chcieli się uwiecznić na tle domu stojącego na dachu.
Z zewnątrz ten wymysł szatana wygląda całkiem niegroźnie, ale to, co dzieje się z delikwentem po wejściu do środka, jest nie do opisania. Jak ja bym wiedziała, co mnie tam czeka, nawet siłą bym się nie dała wprowadzić.
Wnętrze domu do góry nogami i wszystkie krzywizny na tym, co ma być podłogą, na ścianach i w ogóle wszędzie, powodują, ze błędnik świruje do tego stopnia, że stan upojenia alkoholowego jest przy tym zupełnie przyjemnym stanem.
Michaś, Krzyś i Pawełek jakoś jeszcze łapali pion, ale mną rzucało na boki tak, że gdyby nie liny, których można się było przytrzymać, leżałabym tam pod ścianą i czekałabym na ratunek.
Gdybym przed wejściem do środka przeczytała ostrzeżenia, zastanowiłabym się czy warto ryzykować, ale zobaczyłam je dopiero po wyjściu. Dobrą chwilę po opuszczeniu domu do góry nogami jeszcze mi samoloty wokół głowy fruwały.
Drugą, najbardziej znaną atrakcją Szymbarku jest najdłuższa deska świata. Została wpisana w 2002 roku do księgi Rekordów Guiness'a. Zrobiono ją z daglezji o wysokości 51,2 m. Aż trzysta osób musiało połączyć swój wysiłek, żeby ta rekordowa deska powstała.
W sali "deskowej" są też tablice z informacjami o Kaszubach. Mieszkańcy tego regionu bardzo dbają o swoje tradycje ludowe i język kaszubski. Są dumni ze swojej odrębności kulturowej, którą prezentują na każdym kroku. W żadnym innym rejonie Polski nie spotkałam się z takim eksponowaniem odrębności regionalnej jak tu.
Na terenie muzeum jest też replika bunkra z czasów drugiej wojny. Kiedy zwiedza się go z przewodnikiem, można załapać się na przeżycie bombardowania - światła gasną, a z głośników wydobywają się odgłosy bombardowania.
Kawałek dalej jest Dom Sybiraka przywieziony na Kaszuby spod Irkucka i eszelon, jakim wywożeni byli więźniowie do syberyjskich łagrów. Wszystko uzupełniają piękne zdjęcia syberyjskiej przyrody i udręczonych więźniów.
Wysepkę na środku stawu zasiedlił pomnik niedźwiedzia Wojtka, który podczas wojny pomagał polskim żołnierzom.
Tuż obok postawiono traperską zagrodę, której wystrój znowu nawiązuje do kultury i tradycji Kaszub.
Obok miejsc nawiązujących do wydarzeń historycznych, stoją sobie urocze, plastikowe kury, a w klatce drepcze biedny, samotny bażant. Jest jeszcze ogrodzony "Świat Bajek", przeznaczony dla dzieci młodszych od Michała i Krzysia oraz park linowy, który był nieczynny. Jednym słowem jest tam mieszanina wszystkiego po trochu, żeby każdy znalazł coś dla siebie i nie był niezadowolony, że wydał całkiem niemało pieniążków na wstęp.;)
Ja też coś dla siebie znalazłam - pod brzózkami stały i czekały koźlarze babeczki i pomarańczowożółte. Nie miałam co prawda koszyka, ale i tak się nimi dobrze zaopiekowałam.:)
Na koniec zrobiłam jeszcze chłopakom fotkę w strojach kaszubskich, zakupiliśmy pamiątki i opuściliśmy teren muzeum. Teraz czekało nas nie lada wyzwanie - trzeba było zdobyć najwyższy szczyt Kaszub - Wieżycę.
Podjechaliśmy kawałek samochodem i weszliśmy na leśną trasę prowadzącą do Wieżycy. Chłopcy nastawili się na wspinaczkę co najmniej taką jak na Babią Górę i zaraz na wstępie pokazywali jaką mają moc.:)
Tymczasem przeszliśmy kawałek trasy po niemal płaskim terenie i okazało się, ze to już. Znakiem nieomylnym, że to już na pewno jest szczyt, była ozdoba charakterystyczna dla polskich szczytów.
Wieżyca, czyli ten najwyższy szczyt kaszubski ma 328,7 m n.p.m. Żeby było trochę wyżej, pobudowali na nim wieżę widokową.
Z góry rozciąga się widok na krainę lasami porośniętą. Zaczynają się już jesienne kolorki pojawiać.
Wieża widokowa nie mogła być bezimienna.;)
Z wycieczki wróciliśmy do pustego już ośrodka. Po obiedzie chłopcy pobiegli nad jezioro, a ja zrobiłam sobie jeszcze pożegnany spacerek w lesie za ogrodzeniem. Kiedyś jeszcze wrócimy do tych kaszubskich lasów, bo piękne one są.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz