Wycieczka do Energylandii w okolicach zakończenia roku szkolnego była obiecana od dawna. W trakcie omawiania planu tego wyjazdu pojawiła się nawet bardzo korzystna dla mnie opcja nie zabierania mojej osoby i podarowanie mi dnia wolnego od rodziny. Kiedy jednak widziałam, że ustalenia końcowe dotyczące wyjazdu zostały odsunięte na najbliższą pięciolatkę,a chłopaki snują już dalekosiężne plany, sama ustaliłam termin, zgarnęłam towarzystwo i było jak było.
Michaś jest fanem roller coasterów od ubiegłego roku,kiedy był w Energylandii po raz pierwszy. Jego obecne plany zawodowe są sprecyzowane i związane z parkami rozrywki - zamierza być projektantem tego typu urządzeń, a właściwie to mógłby nim być już teraz, bo temat zagadnień technicznych związanych z roller coasterami nie jest mu obcy.;) Zanim jednak zacznie trzepać kasę na budowaniu tych diabelskich urządzeń, matka musi tej kasy trochę wydać, zeby się mógł powozić.
Granicą wzrostową umożliwiającą korzystanie ze wszystkich urządzeń w Energylandii jest 140 cm. Michaś jest na granicy - coś między 139, a 140. W związku z tym do przygotowań przed wyjazdem podszedł bardzo poważnie - przez ostatnie dwa miesiące naciągał się codziennie o poranku, mierzył się trzy razy dziennie, a na wyjazd założył grube skarpetki i buty z wysoką podeszwą. Żeby tylko mieć 140 wzrostu.
Michałkowi ten wzrost był potrzebny do realizacji dawno przyjętego planu - pojechania na największym, najstraszniejszym i najszybszym roller coasterze - Hyperionie. Żeby Michasia podnieść na duchu, już dawno zaproponowałam cioci Reni, żeby jechała z nami w ramach towarzystwa dla Michała na dużych atrakcjach. Ani ja, ani Pawełek nie odważymy się wsiąść na te diabelskie urządzenia pomiatające człowiekiem we wszystkie strony. A ciocia Renia lubi, jest odważna i obiecała, że będzie Michała trzymać za rączkę.
Oprócz cioci Reni, była z nami jeszcze ciocia Monika, wujek Jacek i młodsze wydanie chłopaków - Miki i Niki. Jechaliśmy na dwa samochody. Hyperion pokazał się na horyzoncie, kiedy do celu mieliśmy jeszcze z piętnaście kilometrów. Jak tylko Michałek zobaczył metalowe konstrukcje na tle nieba, oświadczył, że on jednak nie wsiądzie do niego. Potrzepało mnie, bo od paru miesięcy niemal codziennie wysłuchuję jak jedzie Hyperion, jaką ma wysokość, prędkość, przeciążenia itd. Wszystkie dane zebrane oczywiście po to, żeby się przygotować do jazdy. A tu z jazdy nici na sam widok.
Przy kasie zamiast się wyprężyć przy miarce, Michaś się skurczył i nie miał 140 cm wzrostu, więc zapłaciliśmy za niego ulgowy bilet. W tym momencie Michałek odetchnął z ulgą i zaczął całemu towarzystwu tłumaczyć, że on przecież nie stchórzył, tylko jeszcze jest za niski! ;)
Po otwarciu bram pierwotnie ciotki z Miśkiem miały gnać na Hyperiona, ale po Michałkowej zmianie decyzji, zatrzymali się przy Energusiu. To podobno nawet dla małych dzieci, ale mnie wystarczy, że popatrzę i już żołądek zaczyna mi brykać.
Po tej atrakcji upewniłam się raz jeszcze, że Michał na pewno nie chce iść na tego Hyperiona i powiedziałam ciotkom, żeby szły same, a ja chętnie zajmę się młodszymi dziećmi, bo dla mnie w sam raz są takie atrakcje, które nie kręcą się, a po falowanym torze przemieszczają się powoli.
Ciocie poszalały na ekstremalnej atrakcji i wróciły do całości towarzystwa.
Później znowu nastąpiła wymiana dzieci - moje poszły z ciotkami, a mnie zostały maluszki.:)
Kiedy ponownie się spotkaliśmy prawie połową bandy (brakowało Pawełka, Jacka, Krzysia i Mikołaja, ale udało się nawiązać z nimi kontakt telefoniczny), przechodziliśmy koło Speed Water Coastera. Razem z ciocia Renią namówiłyśmy Michałka, żeby się odważył.
Z kryterium wzrostowym nikt nie robił problemu, bo de facto Michał te 140 ma, jak się nie przygarbi. Zabrałam Nikodema na basen i tam czekałam na relację ze Speeda.
Michał był zachwycony i cały przemoczony. Nawet majtki miał mokre. (Ten wagonik przejeżdża przez wodę i strasznie chlapie). Nawet miałam sobie z Michałka zażartować, ze to wcale nie od wody te majtasy mokre, ale nie zażartowałam.
Godziny południowe, z najwyższą temperaturą, spędziliśmy w basenach. Michałkowe ubranie, rozłożone na słońcu, wyschło w ciągu kwadransa. Tak przez chwilę grzało.
Zabawa w basenie była wyśmienita.
Oprócz basenu z płytką wodą i doskonałą zabawą dla mniejszych dzieci, w strefie basenowej są również ekstremalne zjeżdżalnie. Ja bym za żadne pieniądze nie zjechała w takich pokręconych rurach. Krzychu też nie. Ale Michaś bardzo chciał iść do tej czerwonej. Mówił, ze tam wchodzi się do komory, w której później zapada się podłoga i już się zjeżdża. Tę wiedzę nabył wcześniej z internetu. A teraz chciał sprawdzić jak to jest w realu. I okazało się, że jest za lekki i nie moze w tej rurze zjechać. Musiałby ważyć co najmniej 40 kilo! Stwierdziłam, że taką wagę przy obecnym tempie jej wzrostu, osiągnie za rok, dwa albo trzy.;)
Po schłodzeniu zewnętrznym w basenach, zarządziłam chłodzenie wewnętrzne. Poszliśmy na pyszne lody.
Michałek nie skończył swojego lodzika, bo w trakcie jedzenia podjął decyzję o poddaniu swojego ciała kolejnej ekstremalnej rozrywce. Ciotki ekspresowo skończyły swoje lody i w trójkę pognali na tki młot, który wywija człowiekiem we wszystkich kierunkach. Pawełek z radością przyjął możliwość konsumpcji Michałkowej porcji lodów.:)
Michał przeżył kolejną ekstremę i powoli nabierał odwagi i chęci do skorzystania z innych "dużych" atrakcji. Zanim jednak podążyliśmy za jego planem, zaliczyliśmy życzenie Krzysia - Happy Loupa.
Szybko cyknęłam parę fotek i odwróciłam wzrok, bo od patrzenia na jadące i kręcące się wagoniki, mój żołądek chciał zwrócić lody zjedzone przed chwilą.:)
Łatwiej było mi patrzeć na maluchy korzystające ze znacznie spokojniejszej atrakcji.:)
Michaś z ciotkami poszli na kolejne atrakcje - RMF Dragona i po mojej namowie na Formułę, której Michał bał się bardziej niż czegokolwiek innego (tam odwraca kilka razy dookoła toru i prędkość jest zabójcza. Po zejściu z tej Formuły Michał był zachwycony i pognał do kolejki, żeby jechać jeszcze raz.:)
Tymczasem Krzyś w skupieniu ćwiczył jazdę autkiem.:)
Po Formule Michał poczuł się tak pewnie, ze zdecydował się pójść na drugi co do wielkości (po Hyperionie) roller coaster - Majana. Wygląda to tak:
Zdjęcie z trasy jest na początku wpisu.:)
Później była jeszcze Anakonda i sama już nie wiem co. Od popołudnia odliczałam czas do końca pobytu, bo w głowie mi huczało od głośnej muzy i reklam wykrzykiwanych przez wszystkie głośniki i byłam totalnie wykończona atmosferą parku rozrywki. A dzieciaki chciały zostać do końca, do godziny dwudziestej...
Wreszcie parę minut po siódmej udało się chłopaków naprowadzić na drogę prowadzącą w kierunku wyjścia. Mikołajowi i Nikodemowi powiedzieliśmy, ze już wszystko zamykają, więc z nimi większego problemu nie było. Michał i Krzyś już się tak robić w balona nie dają i trochę pyskowali, ze jeszcze prawie godzina została. Dali się w końcu zagonić do samochodu, pożegnaliśmy się z ciotkami, wujkiem i młodziakami. W drodze do Krakowa Michał wygłaszał peany na cześć swojej odwagi, męstwa i wszelkich zalet, jakie bez wątpienia są jego udziałem.:) Stwierdził też, że to był jeden z najlepszych dni w jego życiu.
Dziś mamy zakończenie roku szkolnego. Trochę później niż większość szkól, bo realizujemy pierwotny plan organizacji tegoż roku. Muszę zaraz budzić towarzystwo, bo padło po tych atrakcjach na długo.:)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz