Kiedy w piątek chłopcy wrócili z zielonej szkoły, jedno z pierwszych pytań Krzysia dotyczyło grzybów - pytał, czy przez ten czas, kiedy oni bawili się w Charsznicy, ja byłam gdzieś na grzybach. Musiałam się przyznać, że tak, że byłam u Zibiego w Busku i nakosiliśmy borowików usiatkowanych. Pokazałam Krzysiowi zdjęcia. Aż zapiszczał i błagalnym głosem prosił, żeby w niedzielę jechać do wujka Zibiego. A ja miałam na niedzielę zupełnie inny plan. Tłumaczyłam Krzysiowi, że większość z usiatków jest bardzo robaczywych i nic się z nich nie da zrobić, a ceglasie spod Babiej na pewno będą zdecydowanie zdrowsze. Padł więc szereg pytań, czy na pewno będą, czy będzie dużo, czy ja jemu, temu Krzysiowi, mogę zagwarantować, że on tych poćców nazbiera. Z takim gwarantowaniem to ja jestem bardzo ostrożna, bo przecież grzyby są nieprzewidywalne, ale w końcu zagwarantowałam. Miały być i już.
W sobotę wieczorem biedny Krzyś nie mógł się doczekać, żeby już jechać do Lipnicy i w związku z tym nie mógł długo zasnąć. Myślałam, że w związku z tym rano będą problemy z dobudzeniem go, ale gdzie tam - przed szóstą był już gotowy do ruszenia w las, z nożykiem w plecaku i żądzą pazerniactwa. Starszy brat wcale nie wykazywał zrozumienia dla pragnień Krzysia i nieco opóźniał wyjazd, ale pogoniony nieco też się zebrał. Krzyś zauważył, że przynajmniej taty nie trzeba poganiać, więc w sumie to dobrze, że się pławi na Mazurach i nie opóźnia nam wypadu na grzyby.:) Jechaliśmy prawie pustą zakopianką, a ja tylko się zastanawiałam jak to będzie z tymi moimi gwarancjami. Czy Krzyś spełni swoją potrzebę napełnienia koszyka?
Dojechaliśmy do pierwszego zaplanowanego miejsca. Michałek ruszył prosto dobrze znaną droga, ja się jeszcze przepakowywałam, przekładając wodę i prowiant do właściwego koszyka, a Krzyś w tym czasie znalazł pierwsze borowiki ceglastopore, kilka metrów od samochodu. W dodatku było to miejsce, w którym nigdy wcześniej ceglasi nie znajdowaliśmy. Owszem, trafiały się tam szlachetniaki i maślaki ziarniste, ale ceglastopore nigdy. Byłam zaskoczona tym znaleziskiem, ale od razu uwieczniłam radość Krzysia, a chwilę później jego znalezisko.
Te pierwsze poćki rozbudziły wyobraźnię Krzycha, który stwierdził, ze powinniśmy zabrać dwa duże koszyki, a nie jeden... Nie uległam tym sugestiom, zwłaszcza, że to pierwsze znalezisko nie należało do najmłodszych i miało już lokatorów. Zostawiliśmy je do dalszej konsumpcji przez robale i poszliśmy w kierunku bacówki.
Niezawodne miejsce przed bacówką, jak zawsze, miało dla nas parę niespodzianek. Ja nawet nie szukałam zbytnio, tylko robiłam zdjęcia znaleziskom Krzysia. Po raz pierwszy chyba doszłam do wniosku, ze widok jego roześmianej na widok grzybków buzi sprawia mi większą przyjemność niż znajdowanie kolejnych ceglasi.
W tym lasku wszystkie znalezione borowiki ceglastopore były w moim ulubionym wieku najstarszej grupy przedszkolnej. Na tym etapie rozwoju bardzo rzadko są zajęte przez robale i doskonale nadają się zarówno do marynowania, duszenia jak i suszenia.
Bacówkę minęliśmy górą, idąc po granicy. Za polaną, na której są pastwiska, znajduje się kolejny ceglasiowy lasek. Również on nas nie zawiódł.
Krzyś szalał zdobywając kolejne trofea, a Michałek rozglądał się po drzewach i czekał aż wreszcie wyjdziemy na graniczny szlak, którym mieliśmy przejść do następnego lasu, w którym znajduje się jedno z mrowisk, które Michałek regularnie obserwuje.
Mieliśmy już pół koszyka poćków. Poszliśmy dalej, w kierunku wspomnianego już lasu i mrowiska. Na dobrze nasłonecznionym stoku, znajdującym się w połowie drogi, co rok zbieramy pierwsze orawskie poziomki.
Były i teraz. Co prawda nie całkiem dojrzałe i strasznie drobniutki, ale mimo to najpyszniejsze na świecie.
Michałek nie zjadł wszystkich owocków, które zebrał. Część z nich zabrał w garści, żeby nakarmić swoje mrówki.
Poziomki położone na szczycie mrowiska wzbudziły spore zainteresowanie owadów, które zaczęły nerwowo biegać po kopcu. Michaś chciał obserwować, co zrobią z poziomkami, ale po chwili namówiłam go, żebyśmy poszli szukać grzybków, a wracając zobaczymy, co się stało z poziomkami podarowanymi mrówkom.
Poszliśmy w las. Pierwszego ceglasia znowu znalazł Krzyś. W tym miejscu zbiór zaczął się od grzybka po ekstremalnej kuracji odchudzającej. Ściśnięty między kamieniami pociuś był całkiem cieniutki.
Kolejne grzybki na szczęście nie wpadły na pomysł, zeby się odchudzać i stały sobie w ściółce prezentując dumnie pękate brzuszki.
Krzychu zbierał borowiki, a ja znalazłam parostka. Chciałam sobie go sfocić w miescu znalezienia, ale Krzyś natychmiast się nim zaopiekował i zamontował sobie poroże we właściwym miejscu. Tym sposobem zostałam pozbawiona nawet takiego pozysku.;)
Robiło się coraz bardziej gorąco, a chłopcy zaczęli się uskarżać na wzrastające ssanie w brzuszkach. Nie wzięłam wielu kanapek ani żadnej czekolady, żeby mi się to jedzenie w czasie upału nie zepsuło i nie roztopiło, więc mieli prawo już zgłodnieć.
Namalowałam przed nimi wizję oscypków z bacówki, gdzie planowany był postój i obżarstwo, a następnie zaleciłam przeżuwanie szczawiku zajęczego w ramach zabicia głodu. Został jeszcze kawałek lasu do przeszukania i żal by było zostawić rosnących w nim grzybków tylko z powodu głodu.
Krzychu zaraz znalazł kolejne poćki i natychmiast zapomniał o głodzie, a Michałek zabrał się za zjadanie zielska i też już nie wspomniał o piszczącym brzuszku. Przeszukaliśmy cały zaplanowany teren.
Wracaliśmy w stronę bacówki, a żar z nieba lał się coraz większy. Mrówki zabrały podarowany im łup - na wierzchu mrowiska nie pozostał ani ślad po poziomkach położonych tam przez Michałka. Zniknęły również owady; mrówki schowały się przed upałem do wnętrza mrowiska.
Dotarliśmy do bacówki na oscypkową ucztę. Serek popity chłodną żętycą w taki upalny dzień jest wystarczającym posiłkiem obiadowym. Z nowymi siłami ekspresowo doszliśmy do samochodu. Następnym punktem programu była nasza wakacyjna miejscówka w Lipnicy. Przywieźliśmy trochę rzeczy, głównie pustych słoików zapakowanych w szczenie zamknięte pudła. Wiola, lipnicka gospodyni, namawiała mnie na kawę, ale chciałam wpaść jeszcze na chwilę do lasu pod Babią. Krzyś oczywiście pojechał ze mną, a Michaś został na podwórku, bo już sobie wystarczająco pospacerował.:)
Z agroturystyki do Babiej są zaledwie trzy kilometry, ale ta krótka droga wystarczyła, żeby Krzyś wymienił wszystkie okoliczne lasy, w których na pewno też rosną ceglasie, a może rośnie ich tam więcej niż pod Babią? No tak... Zasiał Krzychu ziarno niepewności co do właściwego wyboru lasu. Może faktycznie lepiej było iść na granicę, na Grapę lub podjechać do nieczynnej bacówki? Na obskoczenie wszystkich lasów czasu było zdecydowanie za mało. Uspokoiłam więc Krzysiowe myśli stwierdzeniem, ze jak już przyjedziemy na wakacje, to nie darujemy żadnemu lasowi będziemy je wszystkie regularnie penetrować. A na dziś mamy jeszcze tylko ten jeden w planie.
Pod Babią borowiki ceglastopore dopiero startują. Nie natrafiliśmy na żaden starszy owocnik; były same maluchy. I nie wyrosło ich zbyt wiele.
Trafiły się za to muchomory mglejarki
i rodzinka koralówek żółtych.
Krzyś znalazł jeszcze jajeczko, które wypadło z jakiegoś gniazdka. Najchętniej zabrałby je ze sobą i próbował wysiadywać, ale skutecznie odwiodłam go od tego pomysłu. Pamiętam bowiem, że już raz takie znalezione jajeczko zabraliśmy do domu. Próba wysiadywania się nie powiodła i nastąpiło wypłynięcie zawartości skorupki. Powiem krótko - jajeczko musiało już jakiś czas leżeć w lesie i nie było zbyt świeże. Wspomnienie zapachu, jaki się z niego uwolnił skutecznie powstrzymuje mnie do dziś od zabierania takich znalezisk.
Krzychowi trudno było się pogodzić z faktem, że z tego jajka ptaszka już nie będzie, więc wybrał dobrze nasłonecznione miejsce na pniaku po ściętym drzewie, ułożył na nim warstwę miękkiej ściółki i w tak przygotowanym łóżeczku zostawił jajeczko.
Pod Babią sprawdziliśmy jeszcze dwie miejscówki koronicy ozdobnej, ale w żadnym z nich nie pojawiły się owocniki. Za to przy wychodzeniu z lasu w łapy wpadła nam gromadka młodziutkich gęśnic wiosennych (majówek). W innych rejonach Polski już dawno skończył się czas dla tego gatunku, a tu, w górach, dopiero wystartowały.
W lesie pod Babią spędziliśmy z Krzychem dwie godziny. Trzeba było wracać. Na podwórku dołożyliśmy do koszyka z poprzednimi zbiorami te parę sztuk spod Babiej i obfociliśmy nasz zbiór.
Kiedy j z Krzysiem buszowaliśmy po lesie, Michałek zajął się rozrywkami intelektualnymi w świetlicy.:)
Teraz, po wypełnieniu obowiązku leśnego, można było usiąść na chwilę z Wiolą i wypić kawę przed drogą powrotną do Krakowa. Zanim ja wypiłam kawę, chłopcy opróżnili całą, sporych rozmiarów michę ze słodyczami.:) Chłopcy najchętniej nie wracaliby już w ogóle do Krakowa, tylko zostali w Lipnicy od razu na wakacje. Strasznie im się już nie chce do szkoły chodzić.
W taki upał do szkoły? Wcale im się nie dziwię... :)
OdpowiedzUsuńBrzeczyMucha
Oni mają w szkole klimatyzację, więc nie cierpią aż tak strasznie.:) Ale już są bardzo zmęczeni nauką.
UsuńCałkiem fajny pozysk. Zwłaszcza przedszkolaki starszaki :)
OdpowiedzUsuńA jak tam z komarami w górach? Bo ja dziś za wejście do lasu słono własną krwią zapłaciłem ;)
I czy macie może jakiś przepisik kulinarny taki, który używacie wyłącznie na ceglasie?
pozdrawiam
seBapiwko
Dużym plusem górskich lasów jest brak stojących wód, co uniemożliwia komarom rozmnażanie. W potokach na szczęście sobie nie radzą.:) Są pojedyncze, ale w porównaniu z tym, co się dzieje obecnie w "płaskich" lasach, to tak, jakby ich nie było. Kleszcze też trafiają się sporadycznie. Za to jest mnóstwo much i gzów, które potrafią uprzykrzyć życie. Ja ceglasie traktuję tak samo jak inne grzyby; nie mam dla nich specjalnych przepisów. Osobiście bardzo lubię sos z duszoną cebulą, śmietaną oraz dużą ilością liści lubczyku i selera. Ceglasie są po obróbce twarde i chrupiące, dla mnie smaczniejsze od szlachetnych. Raz do marynowanych dodałam parę ząbków czosnku i paru osobom wybitnie spasował ten smak. Z suszonych kapeluszy robię w zimie panierowane kotlety, które u nas w domu znikają ze stołu w tajemniczy sposób.;) Pozdrawiam z upalnego Krakowa!
UsuńDzięki za wskazówki z przyprawami, na pewno wypróbuję. Te kotlety natomiast całkiem mnie zaskoczyły :)
UsuńJak się domyślam najpierw suszone kapelusze namaczamy i obgotowujemy, a dopiero potem panierujemy itd.? A jaki rozmiar kapeluszy i jak długo obgotowywać właśnie ze względu na ich twardość?
seBa
Przyprawy to indywidualna sprawa. Ja lubię wszelkie zielsko, więc mi pasi. Komuś innemu może zaburzać smak grzybów. A z suszonymi dokładnie tak - namoczyć ( zazwyczaj na całą noc zostawiam w wodzie), obgotować (ok.10 min. od zagotowania wody z solą), odcedzić i można panierować. Ja najczęściej zamaczam na noc, rano obgotowuję i wylewam na cedzak, a po południu panieruję i smażę. Tak samo można z innymi suszonymi zadziałać, ale dla mnie ceglasie są na pierwszym miejscu w rankingu.:)
UsuńDzięki :))
OdpowiedzUsuńseBa