czwartek, 6 lutego 2020

Michałek i zimowisko

    W tym roku Michał po raz pierwszy pojechał na zimowisko bez Krzysia. Było to nie lada wyzwanie, bo dotychczas, przez trzy lata z rzędu, to młodszy brat dbał o to, żeby Michałek niczego nie zgubił, o niczym nie zapomniał, a na wyjścia zakładał na siebie odpowiedni strój. A tu się Krzysiowi jesienią, kiedy były zapisy na zimowisko, ubzdurało, że będzie za mamą tęsknił, a poza tym na pewno zgubi jakąś skarpetkę, która będzie okrutnie samotna bez swojej siostrzanej duszy z drugiej stopy. Tak się przejął własnym cierpieniem z tęsknoty i losem rozdzielonej pary skarpetek, że ze łzami w oczach błagał, żebym go tylko na zimowisko nie zapisywała. Chciał też taki sam los zgotować swojemu starszemu bratu, który się jednak nie dał zmanipulować i stwierdziwszy, że na zimowisku jest fajnie, chciał pojechać. Moje starania mające na celu zmianę Krzysiowej decyzji nic nie dały. A tak mi zależało, żeby się ich obydwu na te całe sześć dni w roku pozbyć.;)

    W efekcie Krzyś został, a Miś pojechał. Odstawiłam tegoż Misia w poniedziałkowy poranek do autokaru, pomachałam mu na pożegnanie, wraz z Krzysiem wróciłam do codziennych zajęć i rozpoczęłam oczekiwanie na informację od Michałka, że dojechali szczęśliwie, że się rozpakował, ze ma super kolegów w pokoju itp. Czekałam najpierw do popołudnia, kiedy to doszłam do wniosku, ze na bank powinni być już na miejscu. Dzwonię do Michałka, a tam telefon wyłączony. Drugie podejście zrobiłam wieczorem, a kolejne rano dnia następnego. Telefon Michałka był cały czas wyłączony... Wysłałam sms-a, żeby się odezwał, jak go przeczyta.

    Trochę byłam na niego zła, że nie włączył nawet telefonu, ale z drugiej strony było to równoznaczne z tym, że ma tyle ciekawych zajęć, że nawet zapomniał, żeby matce dać znać. W sumie jestem przyzwyczajona, że Michał ma prawie nieustająco wyłączony telefon, bo nawet, kiedy samodzielnie wraca ze szkoły i wysyła mi sms-a z informacją, że jedzie tramwajem, to tuż po wysłaniu, wyłącza telefon. Wie przecież doskonale, że to diabelskie urządzenie odbiera i wysyła fale, które mogą szkodzić mózgowi dziecka.:) Chyba ja jestem do tego bardziej przyzwyczajona niż Pawełek, który we wtorek wieczorem nie wytrzymał i zadzwonił do pani Reni, którą zapytał, czy nasze dziecko jest na zimowisku, bo znaku życia nie dało. Ponieważ Michał był pod ręką,  pani Renia dała mu telefon. Przywitał się z tatą uroczo - "sie ma!" A na zarzut, ze się do nas nie odezwał przez dwa dni, odpowiedział, że przecież gdyby miał wypadek i nie żył, to pani Renia CHYBA dałaby nam znać. A skoro nie dała, to człowiek z przeciętnym IQ, bez trudu powinien się domyślić, że jemu, Michałowi nic się złego nie dzieje i dobrze się bawi. Na dłuższe dyskusje nie miał czasu. No i po co było dzwonić? Żeby się później zastanawiać czy sie ma to przeciętne IQ, czy też ciutkę do niego brakuje.;)

    W świetle tego dwudniowego braku kontaktu z Michałkiem, miłym zaskoczeniem był dla mnie dźwięk telefonu, który wyrwał mnie z łazienki w środę wieczorem. Michałek zadzwonił! I poinformował mnie, ze dziś odczuł taką potrzebę, żeby zadzwonić. Miło mi się zrobiło. Zapytałam, co spowodowało, że Michaś nagle i niespodziewanie odczuł potrzebę zadzwonienia do matki. Rezolutnie odparł, że boli go trochę noga  i trochę brzuch, więc miał odpowiednią motywację. Wypytałam go zatem o te bóle i stwierdziwszy, że zdecydowanie nie zagrażają jego życiu i zdrowiu, chciałam się dowiedzieć, co się dzieje na zimowisku. Michał nie miał już jednak nadmiaru czasu na dyskusje, więc wydobyłam z niego jedynie informacje, że raz pojeździł na sankach, ale śniegu było mało, a w pokoju mieszka z Kubą i trzema Antkami. Po drugiej stronie połączenia słychać było lekkie zamieszanie. Michał rzucił krótko, że musi juz biec i właściwie to już go prawie nic nie boli. To był koniec rozmowy. 

    Przez następne dwa dni, czyli w czwartek i piątek, zamiast Michałka kontaktowała się ze mną pani Renia, bo Michał się przeziębił, bolało go gardło i trzeba było uzgodnić jak mu pomóc, żeby jeszcze skorzystał z zimowiskowych atrakcji przez te dni. Michałek sam z siebie nie odczuwał już potrzeby, żeby zadzwonić. Telefon miał oczywiście wyłączony. 

    Za to w sobotę, w dzień powrotu z zimowiska, Michał zaserwował mi całą serię sms-ów z informacjami, że już jadą, za ile będą, że już dojeżdżają. Najwyraźniej zależało mu, żebym się przypadkiem nie spóźniła po niego. Po przyjeździe stwierdził, że w tym roku tęsknił zdecydowanie mniej niż rok wcześniej. I spisał się na medal - ubierał się ciepło, mył codziennie nogi (przy tej informacji byłam w lekkim szoku), niczego nie zgubił i w dodatku nie wydał ani grosika ze swojego kieszonkowego, które dostał na wyjazd. Nadprogramowo przywiózł okrutną chrypkę i kaszel, ale one już zostały opanowane, czemu przysłużył się niedzielny spacer.:) 

    Krzyś tęsknił za bratem od środy. Przez pierwsze dwa dni napawał się byciem jedynakiem, ale szybko mu się samotność znudziła. W piątek już co chwilę mówił, w co się będą razem bawić, co pokaże i opowie bratu. Kiedy już byli razem, Krzyś szczegółowo wypytywał o wszystko co się działo na zimowisku - od jedzenia, przez zorganizowane zajęcia, po zdarzenia najciekawsze, czyli to, co się działo w pokoju, kiedy żadnej pani w pobliżu nie było.:) Widać było, że żałuje trochę swojej decyzji o niejechaniu na zimowisko, chociaż udawał, ze wcale go opowieści Michała nie fascynują.

2 komentarze:

  1. Ewa Juchniewicz6 lutego 2020 16:37

    Uśmiałam się z tych opowieści. I to w głos. Dobre pióro masz Dorotka. Dobrze mi na psyche zrobił mi ten tekst. Pozdrawiam Menażerio

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czasem się zastanawiam, czy nie powinnam spisywać szczegółowo niektórych wywodów chłopaków, bo codziennie coś nowego wymyślają. Ja też się często śmieję z ich opowieści. Pozdrawiamy cieplutko, mimo powiewu mrozu, jaki dzisiaj do nas dotarł.

      Usuń