W ciągu drugiego tygodnia ferii sporo padało deszczu i deszczu ze śniegiem. Prawdę mówiąc, aura nie zachęcała zbytnio do włóczenia się po lesie, więc w ramach uatrakcyjnienia Michałkowi i Krzysiowi wolnych dni, zaliczyliśmy dwukrotnie kino, lodowisko, park wodny... Las czekał do piątku. Zapowiedziałam chłopakom, ze musimy sprawdzić uszakowe miejscówki, bo po kilku wilgotnych dniach powinny się już były zapełnić. Poranek nie był zachwycający pogodowo, ale wbrew temu, co działo się za oknem - średnio intensywny opad deszczu ze śniegiem - prognozy informowały (tm razem zgodnie - moja i Pawełkowa), że od dziesiątej ma być już bez opadów, a w południe nawet zaświeci słońce. Trudno było uwierzyć w tę optymistyczną wersję, ale jak już plan był, to można go było tylko lekko zmodyfikować. Po drodze do lasu zatrzymaliśmy się na zakupy, zeby chłopcy wybrali sobie składniki do pizzy, którą mieliśmy rbić po południu. Dzięki temu zrobio się nieco później i deszcz faktycznie osłabł. Pojechaliśmy do Lasku Wolskiego, w okolice Kopca Kościuszki.
Ruszyliśmy w znajome miejsca, wypatrując leśnych uszu. Przy takiej pogodzie powinno ich być naprawdę mnóstwo. Tymczasem wcale uszakowego tłumu nie było. W kilku pierwszych punktach, które standardowo są wyznacznikiem uszakowej obfitości lub braku grzybów, nie było ani sztuki. To było jak zderzenie ze ścianą - przecież byłam pewna, że będą i to w ilościach znacznych. W dodatku znowu mocniej sypnęło, tym razem mokrym śniegiem.
Na kolejnych krzewach było lepiej, ale też mnie zaskoczyły. Pojedyncze grzybki były, ale nieco przysuszone. To było wręcz nieprawdopodobne wobec ilości wilgoci, jaka ostatnio była w powietrzu. Widocznie jednak na bardziej otwartych miejscach, narażonych na mróz i silny wiatr (a wiało potężnie), zwyciężyły elementy wysuszające.
Na szczęście oprócz miejscówek na skraju lasu, są jeszcze bzowe zarośla w środku lasu, gdzie powiewy wiatru nie docierają z taką siłą i mrozinki mniejszy mają dostęp. tu było trochę świeżutkich, mięsistych uszaków.
Za wielkie nie urosły i nie wszystkie znajome miejsca obsiadły, ale zdecydowanie lepsze tyle niż nic lub prawie nic. Przyjemnie się takie grubasy pozbawiało kontaktu z podłożem i umieszczało w koszyku.
Tej zimy lub raczej pseudo-zimy zdecydowanie brakuje mi pazerniactwa - napełnienia koszyka zimowymi gatunkami i żmudnej obróbki, które zaspokoiłyby na trochę potrzebę pozysku. I jak widać jeszcze sobie poczekam, żeby mieć dużo, dużo, dużo...
Nie tylko pozyskowych gatunków zimowych jest w tym sezonie niewiele w moich lasach. Również grzyby, które tylko oglądam, trafiają się zdecydowanie rzadziej niż zazwyczaj. Takim gatunkiem jest trzęsak pomarańczowożółty - jeden z najbardziej rzucających się i najpopularniejszych grzybów spotykanych w lesie o tej porze roku.
Normalnie to było tak, że trafiało się na nie za każdym wyjściem do lasu, a nawet idąc przez osiedle do szkoły czy sklepu. A w tym roku to rarytas. Dlatego bardzo się ucieszyłam ze spotkania kilku dorodnych egzemplarzy, które zdecydowały się stanąć na mojej drodze.
Trafiła mi się też jedna urocza czarka, którą w połowie jakieś stworzenie zdążyło już zeżreć. Zresztą może w pobliżu było więcej czarek, tylko zostały skonsumowane w całości?
Galaretnica też byla tylko jedna. Te, które widywałam podczas poprzednich spacerów, najwyraźniej zakończyły już swój żywot, bo nie było ich w tych miejscach, w których stacjonowały.
Tak byłam wyposzczona leśnie i grzybowo, że zajęłam się wyłącznie wyszukiwaniem zimowych ciekawostek, a nie zwracałam uwagi na Michała i Krzysia. A oni nic ode mnie nie chcieli, bo wymyślili sobie zabawę i realizowali własny plan działania. I przez blisko godzinę spaceru nie zdążyli się pokłócić, co jest rzadko spotykane.;)
Kiedy sobie przypomniałam, że nie jestem w lesie sama, zapytałam chłopaków, co to za zabawa, która tyle czasu ich zajmuje. Okazało się, ze wyznaczają sobie wyzwania, które muszą wykonać, następnie przyznają sobie punkty i mogą za nie coś sobie dokupić. Aha! I są samochodami...
Wyjaśnili mi też, że zabawa jest inspirowana grą. Ja nigdy nie byłam, nie jestem i nie będę fanem gier komputerowych i nie do końca rozumiem fascynację nimi. Wiem, że nie przekonam chłopaków do rezygnacji z korzystania z gier,bo to podstawowy temat rozmów z kolegami; oni chyba nawet więcej informacji na ten temat mają od kolegów niż z własnego "gejmerskiego" doświadczenia. W przypadkach, kiedy wcielają jakąś grę w realne życie, uświadamiam im tylko, że nie mają siedmiu żyć.
Wierzę, że stoją na tyle twardo na ziemi, że nie pomyli im się wirtualny świat gry z realem i przeżyją dzieciństwo bez szwanku na swoim zdrowiu.
Michał i Krzyś na grzyby kompletnie nie zwracali uwagi, ale zauważyli, że leszczyna wypuściła już nie tylko żółte, ale i różowe kwiaty. Niektóre były nawet zamknięte w kroplach. A właśnie! Przestało padać, a zza chmur nieśmiało wychylały się pojedyncze promienie słońca. Prognoza pogody sprawdzała się!
Idąc dalej natrafiliśmy na krainę trąbek. O ile w lesie trafiały się tylko pojedyncze sztuki, to na alejkach wysypanych korą, rosły tłumnie. To chyba jedyny zimowy gatunek, który w tym roku owocnikuje u mnie aż tak obficie.
Porobiłam fotki co ładniejszym modelkom, ale na naprawdę ciekawe sztuki trafiliśmy trochę dalej.
Kilka owocników z niewyjaśnionych przyczyn, przybrało nietypowe dla gatunku, fantastyczne kształty. Proces zmiany tożsamości u trąbek otrębiastych zaczyna się od wygięcia kapelusza do góry.
Kolejny etap to całkowite wywrócenie go na lewą stronę. Krzyś nie mógł uwierzyć, że to też jest trąbka - oglądał ją ze wszystkich stron, a po uwiecznieniu sprawdził dogłębnie, zrywając owocnik.
Stadium idealnej zmiany prowadzi to tego, ze nie tylko Krzyś ma wątpliwości jaki to gatunek. Kiedy zobaczyłam tę pozakręcaną sztukę, serce zatłukło mi się mocniej - wbrew doświadczeniu i zdrowemu rozsądkowi, pierwsze, co zobaczyłam, to był miniaturowy smardz.:) Po chwili emocje opadły, ale pierwsze wrażenie było bardzo mocne.
Chłopcy bawili się dalej - autko Krzyś wjechało na drzewo, a później miało z niego zeskoczyć.:)
Niby żadna nowość dla Krzysia - chłopczyka, ale dla Krzysia - samochodu okazała się niezbyt przyjemna, bo podparcie przednimi kołami na błocie wprowadziło auto w poślizg, który musiał się zakończyć wizytą w myjni.
Autko - Michałek cieszyło się z nieszczęścia swojego konkurenta, co doprowadziło do chwilowej awanturki, którą udało się zażegnać obietnicą dogrywki na skoczniach rowerowych.
Zanim doszliśmy do nich, pod nogi wpakował się pniak ze śluzowcami. Kędziorki mylne z kropelkami wody wyglądały urokliwie.
Doszliśmy do rowerowych skoczni. W pierwotnym planie dogrywka miała polegać na zbieganiu po stromym podjeździe.
Okazało się, że jest on bardzo śliski. I zwyciężył rozsądek - nie zbiegali, tylko ostrożnie zeszli. W grze ogłosiłam remis, który został przyjęty bez zastrzeżeń.
Na koniec spaceru odwiedziliśmy znajome orzechówki mączyste, które zaczęły się otwierać, ale czynią to bardzo nieśmiało.
Ostatnim uwiecznionym grzybkiem na tym spacerze była Mollissia, której owocniki wyrosły na dobrze nasiąkniętym woda patyczku leżącym w ściółce. Bez powiększenia wyglądały jak kropeczki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz