Jak już się Michał z Krzychem do śniegu dorwali, to łatwo mu nie odpuścili i chcieli wykorzystać weekendowy czas na maksa. Po długim, porannym spacerze zjedli obiad i ponownie założyli śniegowe kombinezony. Wymyślili, ze trzeba iść na drogę, która od lipnickiej szkoły prowadzi do granicy, a następnie z tej drogi zjeżdżać, bijąc kolejne rekordy prędkości. Droga jest bowiem bardzo stroma i to właśnie na niej chłopcy mieli w lecie najwyższe osiągi na rowerze. Tata Pawełek z niedowierzaniem wysłuchał planów po czym poszedł spać... Ja tam z przyjemnością wyruszyłam na kolejny spacering, podczas którego mogłam odwiedzić moje ulubione miejsca i powiedzieć grzybkom, żeby spokojnie odpoczywały jeszcze pod śniegiem, a ja po nie przyjdę we właściwym czasie.
Pogoda była idealna - niebo błękitne, ze śladowymi chmurkami od czasu do czasu, a widoczność genialna. Słońce odbijało się od śniegu i grzało bardzo wiosennie, mimo zimowej scenerii.
Wierzchnia warstwa śniegu była podtopiona i zapadała się pod nogami. Na polach obok drogi były ślady po zjazdach narciarskich. Michałek i Krzyś testowali zjeżdżania zarówno po ubitej drodze jak i po śniegu obok drogi. Jakichś rewelacyjnych osiągnięć prędkościowych jednak nie mieli, bo śnieg się nieco zapadał pod płozami sanek, które traciły przez to szybkość.
Dopiero ze szczytu Babiej byłaby jazda. Patrzyłam na ten szczyt i trochę mi żal było, ze jestem tu na dole, a nie tam, w takich pięknych okolicznościach przyrody.
Chłopcy zjechali kilka razy i byli nieco zawiedzeni, że osiągane prędkości nie do końca spełniają ich oczekiwania.Rozgrzali się tak, że Krzyś aż zdjął kurtkę.
Poszliśmy dalej, w kierunku granicy. Kiedy dotarliśmy do skraju granicznej łąki, zobaczyliśmy tak ogromną białą przestrzeń, jakiej dotychczas tej zimy jeszcze nam się widzieć nie udało. Nie byliśmy sami - po białej przestrzeni przemieszczały się dwie osoby.
Podeszliśmy najpierw do prawego lasu granicznego, gdzie granica biegnie bardzo stromym zboczem. Wydawało mi się, że tutaj saneczkowy zjazd może być naprawdę szybki i zadowoli chłopców Okazało się jednak, że śnieg na granicznym szlaku nie był ubity i w dodatku mocno się podtopił. Płozy sanek zapadły się głęboko i zaryły o kamienie znajdujące się tuż pod białą powierzchnią. Rekord prędkości nadal nie został pobity.
Pomaszerowaliśmy przez graniczną łąkę do drugiego lasu - tego lewego, mojego ulubionego.:)
Łąka pocięta była śladami pozostawionymi przez skutery śnieżne, zwane na Orawie skutrami.:)
Przed wyruszeniem na druga stronę łąki Michał z Krzychem naradzali się jak im będzie najłatwiej i najwygodniej przedostać się z sankami na drugi brzeg. Pomogłam im w ustaleniach, podpowiadając, że najlepiej będzie iść po śladzie ubitym przez skuter.
Tak było faktycznie najwygodniej, ale też wcale nie tak prosto, łatwo i przyjemnie, bo śnieg miejscami zapadał się głęboko i trzeba było wyciągać z niego sanki i własne odnóża.
Krzyś nawet stwierdził w pewnym momencie, że sobie poleży na śniegu i już dalej nie pójdzie.
A byliśmy już dobrze za połową długości łąki. Prawy las graniczny, koło którego doszliśmy do granicy i Babia w tle, były już daleko od nas.
Do lewego lasu granicznego został rzut beretem. Krzyś się zebrał i szybko nadrobił biegiem stracone metry.
A warto było na górkę wyjść, bo widok na Tatry był w tym dniu kapitalny. Z jednej strony Babia, z drugiej Tatry.
Chłopcy mogli zjechać od Tatr do Babiej. Szybki ten zjazd nie był, bo śnieg się nadal zapadał, ale za to długość jazdy była znaczna.
Wracaliśmy do domu już przy promieniach zachodzącego słońca, które ozłociło i ociepliło zimowy krajobraz. Zdjęcia wyszły cieplejsze niż w pełnym słońcu, ale sama temperatura wcale wyższa nie była. Wręcz przeciwnie - przy ziemi śnieg zaczął przymarzać.
Dzięki temu poprawiły się warunki do bicia rekordu prędkości - sanki już nie zapadały się w śnieg, tylko sunęły pędem w dół. Chłopakom udało się osiągnąć prędkość 34, 7 km/godz.
Kiedy wróciliśmy do domu, Pawełek w sam raz się obudził i poszedł rozpalić grilla. Michał i Krzyś znowu poszli bawić się na śniegu, a ja padłam po całym dniu zimowego łażenia. Położyłam się spać o 19:15 i spokojnie dospałam do niedzielnego poranka.:)
Jak fajnie, że jeszcze gdzieś zimą jest zima ;)
OdpowiedzUsuńDobrze mieć jakąś pewną miejscóweczkę na zimę.;)
UsuńCudowne zdjęcia, przepiękne widoki. Cieszę się że mogłam zobaczyć i śnieg i Tatry i Babią Górę. Niesamowite rzestrzenie. A latem to tam musi być nieziemsko. Ewa J
OdpowiedzUsuńDzięki, że z nami pospacerowałaś. Osobiście wolę te miejsca latem, zwłaszcza jak grzyby rosną, ale zima na weekend też jest super. Będzie jeszcze niedzielny kulig, tylko muszę zdjęcia wybrać.:)
Usuń