Kolejne dni na orawskiej ziemi upływają nam na wędrówkach po szlakach, drogach i bezdrożach. Pilnujemy się, żeby nie podchodzić zbytnio do granicy, bo ponoć łapią. A jak złapią to klops, bo nie dość, ze trzeba mandat płacić, to jeszcze, co gorsze, zamknąć się na kwarantannie. Podobno parę osób dorwali na łąkach słowackich i im nie odpuścili. Tak dla nas trochę nieswojo jest spacerować po orawskiej ziemi i zwracać uwagę, czy jest się w Polsce, czy na Słowacji. Zawsze chodziło się tu i tu. Nawet jak granica była, ruch między przygranicznymi miejscowościami odbywał się normalnie. A teraz trzeba uważać, żeby nie wpaść w łapy mundurowych muszących wyrobić limit przechwyconych turystów, którzy zapomnieli na chwilę, ze granicy nie można przekroczyć.
Podczas tych naszych spacerów wypatrujemy oczywiście smardzów i innych wiosennych grzybów, ale strasznie z nimi kiepsko w tym roku. Za to widoki są chwilami powalające na kolana. I spotkań różnych ciekawych nie brakuje.
Wybraliśmy się w kierunku "naszej" bacówki. Już z daleka widać było dwa niewielkie stadka owiec, więc w sercach zrodziła się nadzieja na świeże oscypki. Kiedy podeszliśmy bliżej, nadzieja padła - znad bacówki nie unosił się dym. W oczach Krzysia zaszkliły się łzy - nie dość, że grzybów nie ma, to nawet żętycy się nie uda napić...
Na Marysiej Polanie pojawiła się wieża widokowa! Normalnie cywilizacja zaczęła na Orawę wkraczać. Wcale mnie to za bardzo nie cieszy,bo oznacza zwiększony ruch turystyczny. A to nam do szczęścia potrzebne nie jest.
Widoki i tak są piękne, nawet bez wchodzenia na wieżę.
Szkoda tylko, że w wielu miejscach po lesie zostało tylko wspomnienie.:(
Teraz zobaczcie kogo spotkaliśmy szukając smardzów:
Mimo suszy, nad strumieniem pełzała ślamazarna salamandra. Była tak wychłodzona, ze poruszała się jak na zwolnionym filmie albo jakby jej się bateryjka kończyła.
Spotkaliśmy też sporo żab, które jeszcze nie skończyły wiosennych godów. Miejscami, w kałużach, jest już sporo złożonego skrzeku, który niestety wysycha w palących promieniach słońca. Jeżeli nie popada w najbliższym czasie, większość złożonego skrzeku zginie.
Taki sam los może spotkać traszki i ich przyszłe potomstwo. Kilka wysuszonych osobników widzieliśmy. Do tej pory przetrwały te, które wybrały głębsze kałuże. Zostały poddane wnikliwej obserwacji.
Po leśnym mchu przetaczają się brzuchate chrząszcze leśne.
Grzyby zdecydowanie nie są w tym roku dominującym elementem orawskich wędrówek, niemniej od czasu do czasu się trafiają. W znanej miejscówce wyrosła cała jedna ciemnobiałka krótkotrzonowa.Najczęściej było ich tam kilkanaście, a nawet kilkadziesiąt sztuk. Tegoroczna jedna cieszyła bardziej niż setka w standardowym roku.
Były też smardze! Po dwie sztuki na każdy spacer, czyli średnio jeden smardz na 7 kilometrów wędrówki. Śmieję się z takich osiągnięć, ale wcale to śmieszne nie jest. W najbiedniejszych, najbardziej suchych latach, było ich znacznie więcej. A teraz tylko superbohaterskim smardzom udało się pojawić na świecie. Oto ta wielka czwórca:
Za chwilę Michał skończy zdalną matematykę i pójdziemy szukać kolejnych smardzyków.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz