Przełom marca i kwietnia to był co roku czas na pierwszą wiosenną wyprawę na Orawę. Zawsze zaczynaliśmy wędrówkę od odwiedzin krokusowej łączki na Słowacji. Później były setki albo i tysiace słowackich czarek i punkt kulminacyjny - poszukiwania pierwszego orawskiego smardza. Zazwyczaj najwcześniej wyrastał na słowackiej stronie, ale zdarzały się też takie lata, że udawało się trafić jakiegoś malucha zarówno po słowackiej, jak i po polskiej stronie. Ale zdarzało się i tak, że za pierwszym wyjazdem smardzyka żadnego znaleźć się nie udawało.
Ten rok jest inny i o słowackiej Orawie i rosnącym tam smardzach trzeba zapomnieć. Zostaje nam polska część orawskiej ziemi, która różni się od słowackiej tylko tym, że rosnące na niej smardze są chronione. Zobaczcie co się dzieje na Orawie teraz.
Pojechaliśmy na Orawę w celu zaspokojenia naszych podstawowych potrzeb życiowych, czyli przywiezienia do Krakowa prowiantu świątecznego (po raz pierwszy od lat spędzimy świąteczny czas w domu, a nie na wyjeździe)oraz sprawdzenia jak się miewa nasz lipnicki domek, do którego trzeba się będzie wkrótce ewakuować przed kolejnymi restrykcjami.
Na spacer poszliśmy za chałupę, gdzie same prywatne drzewa rosną. Znamy tam każdy korzeń i kamień, wiec te lasy są całkiem nasze. Okazało się, że mimo świecącego pięknie słoneczka, panuje w nim jeszcze zima. Najlepszym przykładem na jej siłę była ta zamarznięta kałuża. Najpierw Michał i Krzyś weszli na nią pojedynczo. Lód wytrzymał. Później weszli razem. Lód wytrzymał.
Później wszedł sam tata Pawełek - lód wytrzymał. Chłopcy dołączyli do taty, a na koniec nawet ja stanęłam na lodzie razem z nimi. I nie wpadliśmy do wody, chociaż byłam pewna, ze jak ja dociążę ekipę, to od razu pójdziemy pod lód.
Spokojnie można było przejsć nawet po całkiem sporych kałużach.
Oczywiście rozbijanie lodu i uwalnianie kałuż i strumienia z jego okowów było w tej sytuacji zupełnie oczywiste.
Na Babiej śniegu jest jeszcze od groma i ciut ciut. Tu przy okazji dokumentowania widoku na Babią z łąki za domem, uwieczniłam najbliższy kontakt, jaki mieliśmy z mieszkańcami Lipnicy - kury po pierwsze odzwyczaiły się od wakacyjnych szkoleń, a po drugie dostosowały się do zaleceń i utrzymywały bezpieczny dystans od Krzysia i wszystkich pozostałych.
A to już Babia widziana z lasu i łąk, jakie mamy nieco dalej za domem.
Teraz w wiosennym sprawozdaniu czas na kolejne spostrzeżenia. Traszki musiały się pobudzić, kiedy było kilka cieplejszych dni, a później nocny mróz zaskoczył je podczas pływania. Ta zamarzała tuż pod powierzchnią wody.
Skrzek widzieliśmy tylko w dwóch miejscach i to nie w kałuży, tylko na ziemi. Nie wiem czyje to jajeczka. Też był zamrożony.
Spotkałam jedna jedyną żabę, która była tak wychłodzona, że można ją było bez problemu dowolnie ustawiać do zdjęcia.
Od stworzeń żywych i przemrożonych przejdźmy do roślinności. W Krakowie i okolicach podbiały już przekwitły, ewentualnie pojedyncze sztuki jeszcze dokańczają żywota. Orawskie dopiero zaczynają kwitnienie. Zobaczcie jakie piękne.
Wawrzynek wilczełyko też pięknie kwitnie, a w bardziej zacienionych miejscach ma dopiero pączki.
Kwitnienie zaczynają też różowe lepiężniki, które są orawskim wyznacznikiem smardzowych miejscówek.
Równocześnie z nimi wystartowały kaczeńce.
I wreszcie krokusiki. Za domem rośnie ich trochę na łące. Nie są to krokusowe polany, ale w tym roku trzeba się zadowolić taką namiastką.
Po zwierzątkach i kwiatuszkach przyszła pora na grzybki.:) To pierwsza i zapewne ostatnia orawska czarka 2020. Nieco obgryziona i mocno podsuszona.
Podsuszone były również szyszkówki świerkowe, które wyrosły w bardziej nasłonecznionych miejscach.
Tam, gdzie więcej było cienia, nie wyschły, tylko zamarzły.
W wyniku operującego coraz solidniej słońca, szyszkówki zaczęły rozmarzać i pięknie błyszczeć.
W sąsiedztwie jadalnych i smacznych szyszkówek świerkowych, wyrosły niejadalne grzybówki wiosenne, o wyraźnym zapachu chloru.
Trafiła się też jedna twardnica bulwiasta, koło której wcale nie było żadnego zawilca.
Najważniejsze były oczywiście poszukiwania pierwszego orawskiego smardzyka. Nie udało się. Przeszukując smardzowe miejscówki, wypatrzyłam pięć maczużników wysmukłych, które są zdecydowanie mniejsze niż małe smardzyki. Doszłam więc do wniosku, ze gdyby jakiś smardz już wyrósł, to bym go zobaczyła, skoro takie maleństwa udało mi się dostrzec.
Maczużniki zostały starannie okryte mchem, żeby mogły spokojnie doczekać do majówki. Teraz tylko trzeba mieć nadzieję, że do maja nie zabronią nam oddychać i będzie można wrócić do normalnego życia.
Fantastyczne dwa zdjecia Babiej Góry. I chociaz snieg i mróz wyzej to nizej piękne kwiatki. Dobrze ze chociaz troszke zasmakowaliście górskiej przyrody. Serdeczne usciski Menażerio
OdpowiedzUsuńTen śnieg zapewni trochę wilgoci dla grzybków. Dobrze, ze jeszcze jest i powoli topnieje. Deszczu niestety nigdzie nie zapowiadają, a sucho jest masakrycznie. Uściski serdeczne!
UsuńMyślę, że na majówke pojedziemy.
OdpowiedzUsuńTeż jestem dobrej myśli.
UsuńDzień dobry, ja też w celu zaspokojenia swoich podstawowych potrzeb życiowych poszłam w las, a właściwie w łęgi nadwiślańskie. Tam mi trochę wściekłość na wiadomy zakaz przeszła, ale ustąpiła trochę przerażeniu: straszna susza, a tam powinno być mokro! Tego jakoś nikt nie widzi, bo wszyscy zajęci koroną. Pozdrawiam Inka
OdpowiedzUsuńSusza jest okrutna wszędzie, nie tylko w lasach, ale i na polach, łąkach, w sadach. Jedzenia będzie mało i bardzo drogie. Po serii bankructw, upadku rolnictwa, małej i średniej przedsiębiorczości, nastąpi fala samobójstw. Zbierze więcej ofiar niż korona. Musimy jakoś sobie radzić, żeby nie zwariować. Pozdrawiam serdecznie!
Usuń