Tajemniczy szpieg z Krainy Deszczowców doniósł nam, że w niedzielę, kiedy u nas zaledwie pokropiło, nad Chyżnem przeszła ulewa. Zrobiliśmy użytek z tej informacji i pojechaliśmy sprawdzić jakie są efekty tego deszczu w przygranicznym lesie.
Dotarcie do grzybowych miejsc jest doskonale chronione przez drzewne zapory, które natura poczyniła podczas wichury wiosną ubiegłego roku. Od tamtej pory jakoś nikt nie wpadł na to, żeby usunąć zwalone pnie i tym samym udrożnić ścieżkę wiodącą do prawdziwków, kureczek i innych leśnych skarbów. Michaś i Krzychu musieli sobie przypomnieć metody pokonywania leśnych przeszkód, jakie opracowaliśmy rok temu. Z zadowoleniem stwierdziłam, że chłopcy są o wiele sprawniejsi i obydwaj bez pomocy przeprawiają się przez labirynt zarośnięty dodatkowo wysoką trawą.
Po pokonaniu pniaków trzeba jeszcze przeprawić się przez niewielką polanę, zarośniętą wysoką trawą kryjącą Krzycha z głową i już można wkroczyć do właściwej części lasu. Na skraju stały na straży piękne muchomory twardawe, które, jak stwierdził Michałek, są tam zawsze. Owszem, rosły w tym miejscu odkąd pamiętam, ale nie brakowało ich również w innych lasach, a w tym roku były pierwszymi przedstawicielami tego gatunku, jakie spotkaliśmy.
Zaczęłam focić znaleziska, a chłopcy rozglądali się za kolejnymi przedstawicielami grzybowego świata. Szybko wypatrzyli cytrynowożółte śluzowce i kolejne muchomorki, które towarzyszyły nam podczas całego spaceru - rosły licznie i mogliśmy pooglądać je w różnych fazach rozwojowych.
Muchomory twardawe są grzybami jadalnymi, ale mnie ich smak zupełnie nie odpowiada, więc ich nie pozyskujemy, ograniczając się do podziwiania i zrobienia kilku fotek.
Oprócz setek muchomorków, po deszczu wyrosły też w kilku miejscach kurki i śluzowce. Obok grupy kilku Fuligo septica, na dość grubej gałęzi znalazłam ciekawie wyglądające nadrzewniaki. Zerwałam jeden owocnik, żeby go dokładnie obejrzeć, co wywołało oburzenie Michałka, który zapytał, po co zrywałam tego grzybka. Wytłumaczyłam, że chciałam go obejrzeć od spodu, na co moje wyszkolone dziecko odpaliło natychmiast: "To sobie trzeba było gałąź odwrócić, a nie niszczyć grzybka!" Tak to sobie na własnej piersi wyhodowałam żmijkę, która kąsać zaczyna.:) A tak na poważnie to jestem dumna, że chłopcy tak dobrze zapamiętują kolejne udzielane im lekcje.
Deszcz i słoneczko sprawiły, że coraz więcej ładnych, dojrzałych borówek można znaleźć na krzaczkach. Michał z Krzychem korzystali z tego podczas spaceru tak porządnie, że nawet nie chcieli jeść drożdżówek na drugie śniadanie, bo napchali się owocami.
Na świerkach porosły już duże szyszki ociekające żywicą, do której małe łapki przyklejają się samoistnie, bez udziału posiadaczy tychże łapek.:) Michaś, po dokładnym obejrzeniu szyszek (i wymaćkaniu żywicą siebie i najbliższej okolicy), stwierdził, że będzie pracował nad stworzeniem naturalnego kleju na bazie szyszkowej wydzieliny.
Z lasu oprócz garści kureczek, przytargaliśmy jeszcze opuszczone gniazdko (leżało na ziemi), które koniecznie trzeba było zabrać na pamiątkę. Do końca wakacji nie będę mieć gdzie pomieścić podobnych znalezisk.Po leśnym spacerze w ten gorący dzień oddaliśmy się wodnemu relaksowi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz