Nadszedł ostatni dzień tegorocznej jesieni, wyjątkowo ciepłej i przyjaznej wszelkiemu stworzeniu. Pożegnałam tę porę roku w towarzystwie mojej czworonożnej menażerii, która rozpocznie zimę tygodniem wolnym od mojego towarzystwa. A jak nas jesień pożegnała?
Poranek naznaczony lekkim przymrozkiem szybko przeistoczył się w kolejny piękny, niemal wiosenny dzionek. Wizytę w stajni rozpoczęłam od zdarcia zaschniętych maseczek błotnych, którymi szczelnie pokryte były wszystkie moje stwory. Zeszło na tym skrobaniu tyle czasu, że musiałam dokonać wyboru, którego konia zabrać na spacer (niestety, czas pędzi nieubłaganie i wciąż go brakuje).
Wzięłam Latonę, która ma zdecydowanie największe zapotrzebowanie na ruch. Pomaszerowałyśmy na rozległe, naddłubniańskie łąki, które wyglądały dzisiaj dokładnie tak, jak prezentują się na przedwiośniu. W zagłębieniach terenu zebrała się woda, która z wierzchu pokryta była cieniutką warstewką lodu. Latona delikatnie sprawdzała kopytkami czy lód załamie się pod nią, czy też spowoduje poślizg. Kiedy upewniła się, że w rozlewiskach nie czyhają na nią żadne podstępne pułapki, przechodziła przez nie galopem, rozbryzgując wodę na wszystkie strony.
Trawa na łąkach cały czas rośnie - nie tak intensywnie jak wiosną czy latem, ale wciąż jest zielona. Na gałązkach wierzbowych nabrzmiały już pąki przyszłorocznych baziek i listków, ale nie widać jeszcze delikatnej seledynowej mgiełki, która poprzedza wiosenny wybuch zieloności.
Sarenki już dawno przywdziały zimowe szaty, ale wciąż żerują jesiennie - pojedynczo, po dwie, najwyżej trzy sztuki. Jedzenia im nie brakuje, bo oprócz zielonej trawy mają mnóstwo resztek pozostałych na polach uprawnych.
W rowie, pod jedną z wierzb wypatrzyłyśmy z Latoną tabliczkę, która najwyraźniej bardzo komuś przeszkadzała w miejscu, gdzie została postawiona.:( Aż dziw bierze, że chciało się ją jakiemuś chuliganowi wyrwać i przynieść kawał drogi, na środek łąk.
Kolejne napotkane sarenki spały sobie spokojnie wśród wysokich trzcin. Przebudzone przez nas dłuższą chwilę patrzyły z wyrzutem, jakby pytając czemu im przeszkadzamy.
Po chwili zdecydowały, że bezpieczniej będzie się oddalić. I tyle je było widać.
Miałyśmy z Latoną jeszcze jedno ciekawe spotkanie - z gronostajem. Niestety martwym. Nigdy wcześniej nie spotkałam w naturze tego uroczego zwierzątka, dlatego nie powstrzymałam się od obfocenia takiego, jakie znalazło się na mojej drodze. Zdjęcia robiłam z końskiej wysokości i wycięłam je tak, żeby nie było widać powodu śmierci.
A tu końcówka ogonka, żeby nie było wątpliwości co do gatunku napotkanego stworzonka.
Tu już zdecydowanie przyjemniejsze widoczki - pola pachnące świeżo zaoraną ziemią, zieleniejące oziminy, błękitne niebo i temperatura, w której nie marznę bardziej przypominają połowę marca niż ostatni jesienny dzień.
Po powrocie ze spacerku dopieściłam Latonę i odprowadziłam ją do koleżanek, które w tym czasie zdążyły już nałożyć na siebie świeże warstwy panierki błotnej. Toncia zaczęła z uwielbieniem rozkopywać błotko, ale na moją prośbę porzuciła zamiar natychmiastowego wytarzania się. Zrobiła to "dopiero", kiedy się z nią pożegnałam i odwróciłam tyłem.:)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz