Okrutne mrozy odeszły precz, a wraz z nimi zaczął w błyskawicznym tempie odchodzić śnieg, którego i tak za wiele nie było. W mieście zniknął całkowicie, pozostawiając po sobie brud, jaki zdążył wchłonąć z krakowskiego powietrza. Jadąc w sobotę do stajni miałam pewne obawy czy za Krakowem świat nie będzie wyglądał równie szaro-buro. Co prawda dzień wcześniej było jeszcze sporo śniegu, ale widziałam go koło południa, a później było ciepło... A brak śniegu uniemożliwiłby realizację tajnego planu uatrakcyjniania życia stajennym dzieciom.
Na szczęście okazało się, że "na wsi" białego jeszcze trochę jest i trzeba z niego szybko korzystać, bo temperatura zrobiła się przyjazna dla życia.;)
Kiedy przyjechaliśmy, Michaś z Krzychem zaczęli od kilkuminutowego tarzania się w śniegu - zupełnie jak konie wypuszczone na wybieg. Później uzgodnili plan działania - budowy śnieżnej bazy, zgromadzenia w składziku odpowiedniej ilości śniegu ("tu będzie śnieg w pudłach, w wiaderkach, w innych pojemnikach i.... i naboje!!!") i podziału na oddziały z uwzględnieniem stajennych dzieci, które miały się wkrótce zjawić.
Krzyś wziął się za gromadzenie śniegu, Pawełek rozpalał stajenny grzejnik, a Michałek "prezesował" rozdzielając kolejne funkcje mniej i bardziej nieobecnym uczestnikom.
Zostawiłam chłopaków z ich planami i zajęłam się końmi. Miejscami, gdzie wiatr nawiał śnieżne zaspy, ilość amortyzującej warstwy jest zadowalająca, jednak w większości miejsc zmarznięta ziemia jest pokryta tylko niewielką warstewką śniegu.
Latona i Ramzes były dość wyrywne po odpoczynku spowodowanym dużymi mrozami, a tu ze względu na podłoże nie do końca można było im umożliwić wyładowanie końskiej energii.
W czasie,kiedy ja "się woziłam" po polach i lasach, Michaś, Krzyś i reszta dziecięcej ekipy stajennej, pobudowali bazę i bałwanka, który później kilkakrotnie był przenoszony z miejsca na miejsce. Ogólnie - robili to, co dzieci powinny robić w zimie.
A tu się szykowała kolejna atrakcja - wujek Wojciech zaprzągł traktor i zrobił dzieciom kulig. Co znamienne dla "stajennych dzieci", które mają konie na co dzień, wolały być ciągnięte przez traktor niż przez konia... Traktor to była prawdziwa atrakcja!
Przed wyruszeniem wszystkie sanki zostały dokładnie umocowane.
Później była jazda po gospodarskiej drodze i zmiany w kolejności siedzenia - każdy chciał być na ostatnich sankach, którymi zarzucało najmocniej.
Nie jestem zwolennikiem kuligów za traktorem czy samochodem, ale jak widziałam te wszystkie roześmiane paszcze, to stwierdziłam, że nie jest to taki zły sposób na sprawienie radości.
Na koniec, na deser niejako, zrobiłam dzieciakom kulig z kucuniami. Żółty i Feliks spisały się doskonale i przeciągnęły sanki nawet po szczątkowym śniegu, który znikał już w błyskawicznym tempie. Najwięcej uciechy było z wywrotek,których nie brakowało.:)
Chłopcy byli tak zmęczeni po intensywnym korzystaniu z resztek śniegu, ze Krzyś zapadł w sen o godzinie 17, stwierdzając, ze chce być małym Krzysiem, a niespełna godzinkę później, po napełnieniu brzuszka, Pawełek doszedł do wniosku, że też chce być malutkim Pawełkiem i wpakował się do łóżka. Na placu boju zostaliśmy z Michasiem.:)
Mam nadzieję ze to nie ostatni śnieg w tym roku,będą jeszcze okazje do kuligu bez traktora.Najfajniejsze są i takie prawdziwe kuligi gdy sanie ciągną koniki z gospodarstwa a płozy sań skrzypią.Traktor nie bardzo
OdpowiedzUsuńW niedzielę posypało trochę.Ma byc mroźno, więc powinno się utrzymać.:)
Usuń