Czwartkowy poranek był kolejnym z serii mroźnych i wietrznych. Nie bardzo miałam ochotę na długi zimowy spacer przy tej temperaturze i podmuchach, więc zaczęłam myśleć intensywnie, gdzie by tu zabrać chłopaków, żeby się wyszaleli, dobrze bawili, a nie zamarzli. Wymyśliłam, że idealne będzie wyjście do świata trampolin Go Jump. Weszłam na stronę, żeby zarezerwować miejsce na konkretną godzinę (nie zawsze jest możliwość wejścia prosto z ulicy, a poza tym przy rezerwacji przez internet jest trochę taniej). Na stronie Go Jump-u zobaczyłam nową zakładkę "GOKidz". Poczytałam, ze z okazji ferii są tam dodatkowe atrakcje, więc nie myśląc wiele, zarezerwowałam chłopakom wejście na dwie godziny. Kiedy Michałek i Krzyś obudzili się i padło pytanie, co będziemy dzisiaj robić, odpowiedziałam, że zarezerwowałam im wejściówkę na trampoliny, w ramach jakiegoś GOKidzu. I Michałek mnie wtedy uświadomił, że to coś zupełnie innego, niż trampoliny w Go Jumpie. Zgadza się tylko adres, bo obydwie atrakcje znajdują się w tym samym budynku.
Michał jest obeznany w okolicach GoJumpu, bo chodzi tam dwa razy w tygodniu na lekcje wf-u, a ja, ciemna masa, nie doczytałam na stronie, że zarezerwowałam i zapłaciłam nie za to, za co chciałam. :( Oczywiście Krzyś od razu stwierdził, że będzie tam słabo i nieprestiżowo, po czym się rozpłakał, bo już sobie wyobraził skakanie na trampolinach. W takich momentach stwierdzam, że lepiej nie robić nic, niż się starać i w nagrodę dostawać pretensje, zastrzeżenia i łzy. Popatrzyliśmy raz jeszcze na stronę. Michaś stwierdził, że na pewno będzie tam świetnie, ale Krzysiowi mordka się nie uśmiechnęła. Powiedziałam mu więc, że jeżeli będzie dla niego za słabo, to sobie ze mną posiedzi i porozmawia.
Dojechaliśmy na miejsce, odebrałam bilety, wypełniłam na komputerze zgody na korzystanie z sali zabaw, chłopcy wybrali sobie ksywki, pod jakimi zostali wprowadzeni do systemu (Michał zapisał się jako Misiek, a Krzyś wybrał sobie pseudo Januszek), dostali pomarańczowe bransoletki z czytnikami i zaczęła się zabawa. Krzychu natychmiast zapomniał, że miało być słabo i beznadziejnie.
W sali zbaw jest sporo atrakcji - tory przeszkód, mała ścianka wspinaczkowa, materace do skakania, szereg labiryntów i zjeżdżalni rurowych o różnym poziomie trudności.
Krzyś zaczął ganiać od jednej atrakcji do drugiej, żeby jak najszybciej zaliczyć wszystko. Wreszcie się rozchmurzył i buzia rozjaśniła mu się uśmiechem. Odetchnęłam z ulgą, stwierdzając, że dzienny limit marudzenia mam już zaliczony i dalsza część dnia będzie spokojniejsza i pozwoli na relaks.
Przy każdej atrakcji był czytnik elektroniczny, do którego należało przyłożyć pomarańczową bransoletkę. Wtedy konto jej posiadacza zasilały kolejne punkty, na podstawie których oceniane były poszczególne sprawności uczestnika zabawy - szybkość, zwinność, spryt,umiejętność wspinaczki.
Suma uzyskanych punktów wyświetlała się na zbiorczej tablicy, prezentującej ranking najlepszych graczy w danym dniu. Michał szybko zobaczył tę tablicę i, jak zwykle, chciał osiągnąć więcej niż inni. Biegał więc między tymi atrakcjami, gdzie czytniki były najbliżej siebie i metodycznie nabijał punkty na swoje konto. Między jedną, a drugą atrakcją podbiegał do tablicy z rankingiem i sprawdzał, czy aby nikt nie zagraża mu w prowadzeniu.
Krzyś biegał szybciej niż Michał; kilka razy przemknął obok mnie, jak strzała, zupełnie nie zauważając, że jestem na jego drodze, ale z tej szybkości zapominał o przyłożeniu bransoletki do czytników i w efekcie miał zdecydowanie mniej punktów niż starszy brat.
Zdobyte punkty można było wymienić na żetony, którymi płaciło się za dodatkowe atrakcje - możliwość strzelania do celu, kręgi demolki, czy wyścigówki.
Krzyś oczywiście wykorzystał wszystkie swoje żetony, a Michałowi na wyjściu zostały jeszcze dwa lub trzy niewykorzystane.
Już w trakcie zabawy Krzychu stwierdził, że tu jest zdecydowanie lepiej niż na trampolinach i od razu usiłował wymóc na mnie obietnicę, że przyjdziemy tu jeszcze raz i jeszcze raz.
Humor nieco zepsuł mu sumaryczny ranking, w którym Michaś był na pierwszym miejscu, a Krzyś dopiero na piątym.
Michał był tak dumny z siebie z powodu zwycięstwa z Krzysiem, że nie potrafił się powstrzymać przed przykrymi dla młodszego brata uwagami. To był pierwszy raz, kiedy w rywalizacji sprawnościowej Michałek okazał się lepszy od Krzysia.
Na koniec chłopcy dostali certyfikaty sprawności z sumą punktów oraz ich rozkładem na poszczególne sprawności. Chciałam chłopakom zrobić zdjęcie z tymi certyfikatami, ale Krzyś się nie zgodził na uczestnictwo w sesji, stwierdzając, że wszyscy się będą z niego śmiać, że jest słaby. Nie udało się go przekonać, że wcale słaby nie jest. Ulżyło mu dopiero, jak przywalił Michałowi, zapewniając mi wymarzony relaks popołudniowy.;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz