Z całej mojej menażerii tylko Latona została na padoku, a resztę pogoniłam na majowy spacer po okolicznych łąkach i polach. Pawełek wziął pod opiekę Ramzesa, Krzychu dosiadł Mendę, a ja z Michałkiem poszliśmy na własnych odnóżach. Początkowo szło się całkiem dobrze po przedeptanej ścieżce, al później zaczęła się trudniejsza przeprawa.
Krzychu zabrał z sobą przygotowany na poczekaniu "atakowy" patyk, który nie miał służyć do poganiania konia, lecz do walki z kimkolwiek lub czymkolwiek, co podeszłoby w zasięg broni. Niestety, jak to zazwyczaj bywa, ja najczęściej znajdowałam się w polu rażenia i parę razy zaliczyłam bojowym kijkiem w beretkę. Podobno przez przypadek.
Kiedy wkroczyliśmy na mniej uczęszczany teren, okazało się, że po ostatnim deszczu roślinność wybujała bardziej niż przypuszczałam. Niespełna miesiąc temu w tych samych miejscach były tylko pojedyncze zielone źdżbła trawy wyrastające ponad zeszłoroczną szarość, a dzisiaj trafiliśmy na prawdziwą gęstwinę. Teraz czekała nas zdecydowanie trudniejsza przeprawa. Chłopcy zmieniali się na grzbiecie kucynki, żeby każdy z nich mógł zarówno pojeździć i pospacerować. Pawełek zniknął gdzieś za zieloną kurtyną zrobioną przez krzaki i jak się później okazało, wypasał sobie spokojnie Ramziatego, podczas, gdy my walczyliśmy z dżunglą splątanych traw.
Krzyś wreszcie doszedł do wniosku, że znalazł godnego siebie przeciwnika i zrobił użytek z bojowego kija. Trawy nie chciały się jednak tak łatwo dać pokonać - okazało się, że mają bardzo elastyczne kręgosłupy i zamiast polec, tylko składają pokłony rycerzowi. Wobec liczebnej przewagi przeciwnika, Krzyś musiał się pogodzić z porażką. Po skończonej walce mógł już spokojnie pozbyć się broni, a dwie wolne ręce dawały więcej możliwości poznawczych niż ręka jedna.
Na najtrudniejszym etapie wędrówki, gdzie oprócz wysokich traw było jeszcze błotniste i nierówne podłoże, musieliśmy posuwać się gęsiego. Drogę torował Michałek na Mendzie (Pawełek nadal się nie ujawnił), a za nim krok w krok maszerował Krzyś marudząc, że teraz jego kolej na jazdę.
Dotarliśmy do pól uprawnych, których skrajem szło się znacznie wygodniej niż przez zarośnięte nieużytki. Zaczęliśmy zatem uważniej rozglądać się wokół siebie i wybierać roślinki, które należy poznać, obwąchać i zapamiętać. Na pierwszy ogień poszedł żywokost, którego słodko - miodowy zapach i smak spasował bardzo Michałkowi. Krzychu zrezygnował z degustacji i zakończył proces poznawczy na obwąchaniu.
Nie dało się oczywiście ominąć rzepaku powalającego swym zapachem na odległość. Przy okazji oglądania kwiatków konieczne stało się omówienie sposobów uprawy i zbioru rzepaku oraz procesu produkcyjnego, którego efektem jest olej. Przy oleju Krzysiowi zaczęły się marzyć smażone rybki i placki ziemniaczane. On ma zawsze jednoznaczne, proste skojarzenia sprowadzające się po podstawowych potrzeb zdrowego organizmu. Typowy byt prymitywny.:)
Uwadze nie umknęły też świeżo rozkwitłe firletki poszarpane, zwane przeze mnie karmelkami. Tak nazywała je moja babcia i dla mnie już na zawsze będą to po prostu karmelki. Bardzo lubię te kwiatki barwiące majowo - czerwcowe łąki na delikatny róż. Może chłopcy tez je polubią.
Z grzybów trafiły się tylko niezbyt imponujące czyrenie wierzbowe.
Kiedy doszliśmy do ostatniej prostej, znalazł się Pawełek z Ramziatym albo też Ramziaty z Pawełkiem, a Krzyś trafił do znanej sobie z ubiegłego tygodnia uprawy babek lekarskich. Natychmiast, dla potrzeb chwili, rozbolał go okrutnie nadgarstek. Konieczne było zrobienie babkowego opatrunku, który natychmiast ukoił wyimaginowane cierpienia.
Zakwitła jarzębina. Przeprowadziliśmy zatem próbę węchową - mina Krzysia była bezcenna, a jego stwierdzenie, że te kwiatki śmierdzą gorzej niż śmierdziel, a nawet gorzej niż kupa, stanie się chyba kultowe w naszej rodzinie.
Na łące nie brakowało oczywiście owadów, zwanych potocznie robactwem wszelakim. Kilkakrotnie polowałam na motylki, ale doskonale wiecie, ze one cierpią na ADHD i zamknięcie ich w kadrze wymaga czasu i spokoju, których mi zabrakło. Znacznie chętniejsze do pozowania były biedronki, których wyłapywanie opanował do perfekcji Krzyś.
Kiedy już odstawiłam wyspacerowane towarzystwo na stajenne podwórko, wzięłam sobie Latonkę i pojechałyśmy sobie pohasać po lesie.:)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz