W połowie maja, kiedy wracaliśmy do domu z przedszkola, Krzyś oznajmił mi z dumą w głosie, że będzie występował w przedstawieniu na zakończenie roku i będzie "hjenem". Rozpaczliwie szukałam w pamięci jakiegoś bohatera bajki, który nosiłby takie imię, ale nic mi nie przychodziło do głowy. A tu Krzychu już się denerwował, że nie wiem jaki mam mu strój przygotować. Zapytałam więc o czym będzie przedstawienie, ale uzyskałam niewiele wyjaśniającą odpowiedź: "Nie wiem". Zatem z innej beczki spróbowałam wydobyć jakieś informacje i zapytałam jakie role mają pozostałe dzieci. Jak się już dowiedziałam, że będą słoniami, żyrafami, papugami i małpkami, wpadłam na to, że moje dziecko ma być hieną!
Uradowana, że moje, detektywistyczne niemal, dochodzenie zostało zwieńczone sukcesem, wypaliłam: "To już wiem, będziesz hieną! A przedstawienie jest zapewne o egzotycznych zwierzętach!" Krzyś nie wykazał pełni zrozumienia dla mojej radości z wydedukowania o co w tym wszystkim biega i wyjaśnił mi prosto i logicznie: "Nie mamo, hieną to będzie Hania, a ja nie jestem dziewczyną i będę "hjenem". Jakże proste i logiczne rozumowanie! Tylko nam dorosłym trudno przyswoić dziecięcą logikę.:)
I nadszedł w końcu ten dzień, dzień przedstawienia z "hjenem", ostatni dzień w naszym przedszkolku, do którego Michałka odprowadzałam przez trzy, a Krzysia przez dwa lata. Przedszkolaki, przebrane za afrykańskie zwierzęta pięknie odegrały swoje role przed najlepszą z mozliwych publicznością - własnymi rodzicami, babciami i dziadkami, którzy, niezależnie od jakości występu, nagradzali wszystkich gromkimi brawami.
Po występie nastąpiło wręczenie przedszkolnych świadectw i chwilę później dzikie zwierzęta rzuciły się na przygotowany z myślą o nich poczęstunek. Ciasteczka zniknęły w tempie błyskawicznym w przepastnych czeluściach dziecięcych żołądków i trzeba było się pożegnać.
Do Michałka i Krzysia chyba nie do końca dotarło jeszcze, że już nie wrócą do znajomych sal, ulubionych pań i zabawek, które służyły im tak długo. Z kolegami pożegnali się już wcześniej za pomocą słodkich cukierków, w które zaopatrzyłam ich rano, a paniom nie poświęcili specjalnej uwagi, bo byli już krok do przodu - myśleli o czekającym ich pakowaniu zabawek, jutrzejszym wyjeździe i planowanych na wakacje zabawach.
Po raz kolejny odniosłam wrażenie, że to ja bardziej przeżywam sytuacje, w których trzeba zostawić gdzieś dzieci po raz pierwszy albo pożegnać się "na zawsze". Ja się przejmuję i martwię, a chłopcy przyjmują te wydarzenia jako naturalną kolej rzeczy.
Na razie mam dwa miesiące, aby przygotować się psychicznie na oddanie mojego pierwszoklasisty i zerówkowicza w nowe, nieznane ręce.:)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz