środa, 24 czerwca 2015

W przedwakacyjnym amoku

konie, jazda konna, Węgrzce, pensjonat dla koni, wakacje, Lipnica Wielka, Babia Góra, wyjazd, pakowanie, transport koni
       Każdego roku przed wyjazdem do menażeryjnej letniej rezydencji dopada mnie gigantyczny stres. I zamiast z roku na rok maleć, narasta albo ja go coraz dogłębniej przeżywam... Jedziemy na wakacje z całym dobrodziejstwem inwentarza już po raz dziewiąty, więc zdążyłam nabyć doświadczenie w organizacji przenosin z "zimowego leża" na zieloną orawską trawkę. Mimo wprawy, już miesiąc przed planowanym opuszczeniem Krakowa, wpadam w amok przedwakacyjny, który przechodzi dopiero po całościowym zalogowaniu się w lipnickim domku.

   Chcecie wiedzieć jak to się zaczęło? Orawę ukochałam od pierwszego na nią wejrzenia, dawno, dawno temu. Najbardziej ujęła mnie swoją rozległością, bogactwem grzybów i wyjątkowo przychylnie nastawionymi do przybyszów ludźmi. Jeździłam tam na grzyby, a przez lato wracałam  do Krakowa tylko ze względu na konie. Na Orawie poznałam Pawełka, który namówił mnie, żeby zabrać tam na całe lato konie i zająć się tylko pozyskiem grzybów i jazdą. Dość sceptycznie do tego pomysłu podeszłam, ale nasz zaprzyjaźniony gospodarz wybuchł entuzjazmem jak tylko usłyszał, że wzbogacimy jego agroturystykę takimi wspaniałymi zwierzętami jak konie. Przygotował małą stajenkę, w której kiedyś mieszkały gospodarskie konie, a później służyła za składzik. Łąk w okolicy nie brakuje, owies zakupiłam jeszcze zimą i w czerwcu 2007 roku po raz pierwszy zawiozłam do Lipnicy Okę i Ramzesa. Mieliśmy cudowne wakacje - tylko ja, konie, las, góry i grzyby. Pawełek przyjeżdżał na weekendy.

   Nie chciało mi się wracać do Krakowa, ale trzeba było zabrać się do roboty, ale czas do kolejnych wakacji minął błyskawicznie. Całe drugie wakacje spędził ze mną Michałek, który zamieszkał w moim brzuszku w pierwszym dniu wakacji.:) Za rok mogliśmy zostać pod Babią dłużej niż do końca sierpnia i tak się stało - do Krakowa wróciliśmy dopiero w połowie października. Pawełek zdążył sobie od nas porządnie odpocząć i stęsknić się za codziennością z nami.

   Trzymiesięczne wakacje stały się normą na najbliższe lata, bo zajęłam się własną menażerią zamiast nauczać cudzą, więc nie musiałam się meldować na rozpoczęcie roku szkolnego. Teraz nam będzie krzywda, bo w tym roku musimy wrócić do miasta na pierwszego września.

   Przez siedem lat na letnie wywczasy jeździły ze mną Oka i Ramziaty. Rok temu w zestawie kopytnych nastąpiły zmiany - Oka od stycznia pasła się na wiecznie zielonych łąkach końskiego raju i do Lipnicy przyjechała po raz pierwszy Latona. Była tez z nami nieoceniona Felicja - kucynka wożąca Michała i Krzysia na leśne spacery. Teraz będzie jeszcze inaczej - dzięki znajomej hodowczyni koni i kucyków, mogę zabrać aż dwa kucory, żeby chłopcy mieli po jednym zwierzątku dla siebie. Z jednej strony jest to jak spełnienie marzeń, bo od dawna oczami wyobraźni widziałam nasza czwórkę, na czterech koniach przemierzającą bezkresne orawskie przestrzenie. Z drugiej strony wiem, że będę mieć sporo dodatkowej roboty - kucyki jeszcze nie pracowały i trzeba je będzie wszystkiego nauczyć, z czym Michałek i Krzyś sami sobie nie poradzą. Poza tym czarno widzę ich zaangażowanie w zajmowanie się konikami, chociaż na razie zarzekają się, że będą o nie dbać... Wczoraj nawet ćwiczyli w domu - Michałek był koniem, a Krzyś go czyścił, karmił i ujeżdżał. Ćwiczenia "na sucho" szły im doskonale, ale w realnej pracy z końmi nie zawsze wszystko idzie tak gładko.

    Plan wyjazdowy mam opracowany od dawna, a co trzeba będzie w nim zmienić, okaże się w trakcie realizacji. Na razie część rzeczy została wywieziona, padoki rozstawione, pasza dla konie (siano i owies) czekają na konsumentów, trawa sobie rośnie, konie podkute i objeżdżone po kuciu (zawsze sprawdzam, czy któryś nie kuleje albo nie odgiął podkowy), koński sprzęt przygotowany do spakowania, w domku pełno przygotowanych do wyniesienia bagaży...   Jeszcze chłopcy muszą przygotować zabawki, które będą chcieli zabrać, a ja będę zmuszona zrobić ich selekcję, bo wszystkie nie zmieszczą się do samochodu. Wydaje się, że wszystko jest dopięte na ostatni guzik, ale i tak mnie nerwy zżerają. zawsze może przecież nastąpić jakiś nieprzewidziany kataklizm - padnie samochód, transport dla koni się posypie albo jeszcze sto tysięcy innych rzeczy. Odetchnę dopiero jak będziemy wszyscy szczęśliwie zalogowani w Lipnicy. Już w piątek. Trzymajcie kciuki, żeby wszystko poszło tak, jak zaplanowałam.:)

  

4 komentarze:

  1. Dasz radę :) miłego pakowania :D ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. trzymam kciuki i po cichu liczę na choć kilka dni z Wami na Orawie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Iza, trzymaj kciuki jeszcze jutro przez cały dzień; transport dla koni mam dopiero na 16, więc ten dzień będzie wyjątkowo długi.
      A Ty dawaj znać od kiedy Ci pokój rezerwować.:)

      Usuń