Lejkowce dęte nie są częstymi grzybami na Orawie, więc dwa stanowiska tego gatunku odkryte stosunkowo niedawno, bo raptem dwa lata temu, są niezwykle cenne. Od przyjazdu na lipnickie wakacje już wielokrotnie sprawdzałam miejscówki, na których pozyskiwałam te pyszne grzybki i aż do ostatniej niedzieli nie było na nich nic.
Tradycyjnie, kiedy wyruszyliśmy na grzybobranie do lasu, w którym jest lejkowcowa grzybnia, nie omieszkałam sprawdzić czy przypadkiem grzybki się nie pojawiły.
W niedzielę byliśmy na leśnym spacerze z całą menażerią i zestawem koszyków załadowanych do przestronnego bagażnika. Trasę poszukiwań wyznaczył Krzyś, który doskonale pamięta, gdzie znalazł najwięcej grzybów i tam właśnie chce iść w pierwszej kolejności. Ruszyliśmy zatem na poszukiwania zgodnie z wytycznymi naszego najmłodszego grzybiarza. Krzyś dobrze zapamiętuje miejscówki i bezbłędnie rozpoznaje nawet drzewa, pod którymi rosły znalezione kiedyś tam borowiki, muchomorki czy kureczki. Pognał zatem jako pierwszy do znanych miejsc, aby wyzbierać wszystko zanim reszta ekipy do tych miejsc dotrze.
Znajdowaliśmy głównie wyrośnięte prawdziwki. Niestety, większość z nich nadawała się już tylko do pozostawienia w lesie - zostały opanowane przez żarłoczne robale. Pierwsze dwie grupy borowików znalazł Pawełek, co nie wzbudziło zachwytu Krzysia. Obeszło się jednak tym razem bez rzucania koszykiem i wielkiej zazdrości.
Oprócz szlachetniaków trafiały sie również młode borowiki ceglastopore, zawsze robaczywe podgrzybki, borowiki górskie i muchomory czerwieniejące. Nawet Michałkowi, który niespecjalnie przykładał sie do szukania, udało się trafić na kilkanaście ładnych grzybków. Sam był zdziwiony, że je znalazł.:)
Tak idąc przez las i napełniając koszyki, dotarliśmy do pierwszej lejkowcowej miejscówki. Były! Wyrosły w gromadkach, malutkie, młodziutkie i świeżutkie. Krzyś wynajdował coraz to nowe grupki.
Nie było sensu zbierać takich niewyrośniętych maluchów, bo po wysuszeniu
niewiele by z nich zostało. Nacieszyłam się widokiem ślicznych
owocników, porobiłam im zdjęcia i zostawiłam do podrośnięcia. O ile
zostawianie małych prawdziwków mija się z celem, bo można mieć pewność,
że chapnie je inny pazerniak, o tyle w przypadku lejkowców, takich obaw nie ma, bo nikt z miejscowych tych grzybów nie zna, a przyjezdni też szukają czego innego.
Na drugiej miejscówce też czekało na mnie kilka maluszków - chyba pierwsze wyrosły dopiero, a reszta się szykuje do wystrzelenia ponad meszek. Mam nadzieję, że będą rosły obficie przez cały najbliższy miesiąc, tak jak czyniły to dwa lata temu - z dwóch miejsc nasuszyłam prawie sześć litrów lejkowca! Rok temu susza nie pozwoliła im na obfitość, ale teraz warunki mają doskonałe.
Lejkowce mają niepowtarzalny aromat i smak; nie ma lepszych grzybów na farsz do pierogów czy krokietów. Zachęcam wszystkich, którzy jeszcze nie posmakowali tego gatunku do zapoznania się z nim. Naprawdę warto.:)
Obfociłam jeszcze piękny okaz murszaka rdzawego i rozstałam się z chłopakami.
Pojechali do bacówki samochodem, a ja powędrowałam sobie w to samo miejsce znanym szlakiem, przy którym miałam nadzieję spotkać pierwsze tegoroczne kanie.
Kań nie było, ale widoki rekompensowały brak grzybów. Powietrze było parne, a nad Tatrami kłębiły się już burzowe chmury - szykowała się niezła popołudniowa zlewa.
Dotarliśmy do domu. Grzybków było sporo do obrobienia i kończyłam to zajęcie, kiedy czarne, burzowe chmury wylewały hektolitry wody na moje grzybowe lasy.:)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz