Jak przystało na Krakusów z ościennych osiedli, w centrum naszego miasta bywamy jedynie z ważnych powodów. A takimi są targi przedświąteczne. Na tegoroczny jarmark wybraliśmy się w sobotnie popołudnie. Zauważyłam, że chłopcy do propozycji wyjścia na spacer po krakowskim rynku nie podeszli zbyt entuzjastycznie, a najlepszą motywacją była perspektywa spotkania z wujkiem Marcinem i Natalką, którzy po spacerze przyjdą do nas. Byliśmy z nimi umówieni na spotkanie.
Do centrum dojechaliśmy tramwajem, w tuż po wkroczeniu na rynek w oczy rzuciła mi się pierwsza świąteczna iluminacja. Cyknęłam szybko fotkę bez ustawiania aparatu, więc światełka pogrążone zostały w ciemnościach.
Między jarmarcznymi straganami przedzierał się tłum, który z każdą minutą stawał się gęstszy - z uliczek prowadzących do rynku wlewały się cały czas potoki zasilające ten tłum. Stanęliśmy grzecznie z boczku, w charakterystycznym miejscu i podjęliśmy próbę nawiązania łączności z wujkiem i Natalką. Udało się i po chwili dzieciaki skakały z radości, że są razem.
Wkroczyliśmy w tłum przesuwający się między straganami. Priorytetem stało się dla mnie niezgubienie dzieciarni. Szliśmy wężykiem trzymając się za ręce - ja, Krzyś, Natalka, Michaś, wujek. Tylko Pawełek się wyłamał i niepilnowany kilka razy zaginął w czasie niezbyt długiego spaceru jarmarcznego, ale na szczęście się odnalazł tyle samo razy, ile zaginął.
Pilnując towarzystwa miałam trudności z wyjmowaniem aparatu i robieniem fotek, więc jest ich niewiele i tylko w miejscach, gdzie nam się udało zatrzymać (nie zawsze było to możliwe, bo tłum nas porywał). Na stoisku z drewnianymi wyrobami Michaś poszukiwał drewnianego konika, który jest mu potrzebny do realizacji jednej z jego koncepcji, dla mnie nie do końca jasnej. Drewnianych łyżek, wałków i chochelek było pod dostatkiem. Nie brakowało też stworów potworów wszelakich z dinozaurami na czele. Konika nie było...
Podeszliśmy do choinki - na chwilę puściłam Krzysiową łapkę i po odczekaniu paru minut udało mi się wykorzystać na zdjęcie sekunde, kiedy nikt nie przechodził między obiektywem, a moimi słodkimi obiektami.
Choinki ci u nas w Krakowie stanęły wysoko... Na właściwym poziomie techniki - są błyszczące, świecące i całkowicie sztuczne. Mam nadzieję, że nie będzie to jednoroczna inwestycja władzy i choinki "made in China" posłużą przez dziesięciolecia oszczędzając co roku jakieś leśne drzewka.
Wróciliśmy na targowisko. Udało nam się zakupić czekoladowe figurki (na prezenty) i zatrzymać przy stoisku z kamiennymi i glinianymi garnkami oraz naftowymi lampeczkami. Lubię patrzeć na takie "ładne" rzeczy. Jakoś zawsze przyciągały mój wzrok.
Tym razem małe garnuszki spodobały się również Michałkowi i Krzysiowi, którzy doszli do wniosku, że mieliby w nich doskonałe schowki na swoje drobne skarby.
Stoisk z bombkami choinkowymi było niewiele i nie były zbyt oblegane, więc można się było do nich bez większych problemów dostać, pooglądać, zakupić.
Michałek chciał się dowiedzieć od pani sprzedającej bańki jak się wydmuchuje bombki o różnych kształtach, skoro on, Michałek widział, że podczas dmuchania wychodzi zawsze kształt kulisty (był kiedyś na takich bańkowych warsztatach). Pani nie umiała mu jednak wyjasnić jak to się robi, więc skończy się pewnie szukaniem filmu w necie.:)
Na świątecznym jarmarku można się ubrać i podjeść sobie po dłuuugim odstaniu w kolejce - mimo iż miejsc z jedzeniem i rozgrzewającym grzańcem jest mnóstwo, do każdego z nich stały długie kolejki.
Nie mieliśmy zamiaru stać w kolejkach, szczególnie, ze dzieciaki zaczęły marudzić, że im zimno. Pawełek dokonał więc zakupu u braci Węgrów - kiełbasa i serek od nich są obowiązkowym elementem wyjścia na rynkowe przedświąteczne targi. Grzańca kupiliśmy w sklepie i pomaszerowaliśmy na przystanek.
Po drodze jeszcze spotkanie z duchem, do którego początkowo Krzyś nie chciał podejść.
Ostatnie zdjęcie na rynku, robione już w marszu.
I oczekiwanie na tramwaj, okraszone rozgrzewajacymi wygłupami.
W domku okazało się, ze całej trójce Mikołaj podrzucił pierwsze tegoroczne upominki. Dzieci szalały i produkowały hałas oraz kurz, my, starzy popijaliśmy grzańca, który mnie po intensywnym dniu rozłożył tak, że zasnęłam wcześniej niż dzieci, a zdjęcia z wczorajszego wyjścia obejrzałam dopiero dzisiaj rano....
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz