Walentynki, jak każde inne święto, czy tradycja, ma swoich zwolenników i przeciwników, bo przecież się jeszcze taki nie urodził, który by wszystkim dogodził. Ja lubię walentynki, bo uważam, że jest to okazja, żeby powiedzieć innym coś miłego, podarować jakiś prezencik albo zrobić coś dla siebie. Bo przecież tak naprawdę każdy z nas powinien być przede wszystkim dobry dla siebie samego i kochać siebie ze wszystkimi swoimi niedoskonałościami. Wtedy łatwiej kochać innych.:)
O walentynkach słyszałam od Michałka i Krzysia już od dobrych dwóch tygodni, bo w szkole była to okazja do rozmaitych atrakcji; przede wszystkim dnia bez lekcji.:) Klasa Michałka z okazji walentynek poszła na warsztaty do fabryki cukierków, gdzie dzieciaki wyprodukowały masę słodkości, które mogły ze sobą zabrać. Krzyś natomiast miał klasowe wyjście do kina, w którym największą atrakcją jest popcorn i cola... Ponadto wszyscy uczniowie losowali jakąś osobę ze swojej klasy i mieli dla niej przygotować kartkę walentynkową, w której należało napisać coś miłego dla tej wylosowanej osoby. Krzyś był zachwycony, ze wylosował kolegę piłkarza, bo ozdobił karteczkę rysunkami piłek, bramek i paru sportowych samochodów. W ramach czegoś miłego, napisał pochwałę umiejętności piłkarskich kolegi i praca była gotowa. Michałek miał natomiast poważny problem. Wylosował koleżankę z klasy i chciał jej zrobić piękną karteczkę, ale równocześnie nie chciał, żeby koledzy posądzili go o to, że się w koleżance zakochał. Musiałam go wspomóc w ułożeniu neutralnego uczuciowo tekstu, bo przecież opinia kolegów dla dziesięciolatka jest niezwykle istotna.:)
Równie przyjemne walentynki mieliśmy w domu. Akurat 14 lutego musiałam wyjść wcześniej niż chłopcy, więc przygotowałam im śniadanie, a na ich stałych miejscach przy stole zostawiłam czekoladowe serduszka.
Pozałatwiałam, co miałam załatwić i wpadłam do domu, żeby się przebrać w koński strój roboczy. Na komputerze znalazłam cudowną, na szybko wykonaną karteczkę walentynkową. Były tam serduszka, grzybek i podkowa (zdecydowanie łatwiej narysować podkowę niż konia:)). Rozczuliłam się. Krzychu miał potrzebę natychmiastowego odwdzięczenia się za poranne czekoladki. Poświęcił swój czas, który mógł przeznaczyć na "doodpoczywanie" przed wyjściem do szkoły. Cudowną niespodziankę mi zrobił.
Pojechałam do moich czworonożnych walentynek, dla których miałam przygotowane większe niż zazwyczaj porcje smakołyków - marchewek, buraków i jabłuszek. Przyjęły poczęstunek z ukontentowaniem i w ramach wdzięczności pomiziały mnie mordkami upapranymi sokiem z tego, co właśnie pożarły.
Wzięłam Latonę na spacerek, a ona stwierdziła, że w ramach kontynuowania świątecznych przyjemności, poszuka sobie jeszcze dodatkowych walentynek w zeszłorocznej trawie. Miejscami zaczęły się pokazywać nawet pierwsze zielone źdźbełka.
W walentynki musiałam też odwiedzić kolejną moją miłość - las.:)
Pola jeszcze są częściowo zamarznięte, zwłaszcza w miejscach przylegających do lasu, zacienionych.
W lesie większość dróżek i ścieżek końsko-sarenkowych pokryta jest lodem i trzeba się przemieszczać bokami.
Za to południowy stok, dobrze nasłoneczniony, uwolnił się z okowów zimy i dało się po nim przejechać szybciej niż stępem. Powiedziałam lasowi parę ciepłych słów od serca, żeby się nie czuł samotnie w te walentynki.:)
Powrót przez pola był bardzo urozmaicony. miejscami ziemia rozmiękła zupełnie i trzeba się było taplać w grząskim błocie, w innych sporo jeszcze lodu było, a ziemia zmarznięta, a tam, gdzie leżał nawiany śnieg, pozostały resztki zasp. Ten koński spacerek był walentynkowym prezentem ode mnie dla mnie.:)
Po południu nastąpił walentynkowania ciąg dalszy. Pawełek obdarował mnie, jak zwykle, wypasionym prezentem. Michałkowi i Krzychowi aż się ślipka zaświeciły na widok wielkiej paki słodkości i natychmiast zaoferowali swoją pomoc, a nawet zastępstwo w opróżnianiu kolejnych paczuszek i kartoników.
Wieczorem, tuż przed położeniem się do łóżka, Michaś przypomniał sobie, że on też zrobił dla mnie walentynkę. Na zakończenie dnia dostałam więc jeszcze jedną karteczkę ozdobioną rysunkami grzybków. To niestety stało się powodem kłótni, bo Krzyś zarzucił bratu, że "odgapił" jego pomysł. Na szczęście szybko udało się załagodzić konflikt umieszczając obydwie laurki na równorzędnych miejscach na lodówce.:)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz