poniedziałek, 2 listopada 2020

Jak chłopaki zwalczyły ostry cień mgły

 

    Decyzja o zamknięciu cmentarzy w żaden sposób nas nie dotknęła ani nie wprowadziła chaosu w planach, bo już od dawna mieliśmy zamiar spędzić ten dzień inaczej niż w latach ubiegłych. Miś i Krzyś bardzo się cieszyli na ten inny scenariusz pierwszolistopadowy, bo w planach było spotkanie z Mikołajem i Nikodemem, a chłopaki przepadają za sobą, mimo że dzieli ich różnica ładnych paru lat.  Chcąc więc jak najszybciej rozpocząć wspólne harce, obudzili się jeszcze, kiedy było ciemno. Jak się już rozwidniło, okazało się, że za oknem nadal nic nie widać, bo cały świat zasłania gęsta mgła. Wsiedliśmy do samochodu i pojechaliśmy w tę mgłę, a Michał stwierdził, ze będą walczyć z ostrym cieniem mgły i natychmiast zaczęli obydwaj rapować, prezentując rozmaite przeróbki znanego już tekstu. Nie miałam pojęcia, że są w tym zakresie tacy wyszkoleni.

    Dojechaliśmy do domu Mikołaja i Nikodema, którzy natychmiast zostali uświadomieni, z czym będą walczyć podczas spaceru. Pomysł zaprezentowany przez starszych kolegów bardzo przypadł im do gustu. Tak bardzo, ze na pierwszych zdjęciach nie udało ich się uchwycić, bo pognali w las szukając broni.
     Byliśmy w jesiennej, zamglonej Puszczy Niepołomickiej, której ciszę rozdarły bojowe okrzyki czwórki wojowników walczących z mgłą.
    Tatowie woleli nie brać udziału w tej walce ani nie narażać zbytnio swoich aparatów słuchowych na uszkodzenie, więc po cichutku opuścili pole walki i zniknęli gdzieś we mgle.
    Nie wszyscy mogli sobie pozwolić na taką alienację, bo ktoś musiał czuwać nad zaangażowanym w walkę oddziałem, zwłaszcza, ze rowy przecinające puszczę są wreszcie wypełnione wodą, a młodzi stwierdzili, że przecież spokojnie możne się przez nie przedostać i wcale nie trzeba ich omijać. Na szczęście w porę udało się ich wyhamować na brzegu, zanim zaczęli oddawać skoki mające ich przetransportować na drugi brzeg.
    Rowy zamienione w rzeki napełnione wodą trzeba bylo omijać wychodząc co jakiś czas na leśną drogę.
     Na dukcie jeszcze lepiej widać było mgłę, której dotychczas nie udało się chłopakom rozgonić.
     Rowy z wodą wyglądają w letniej scenerii niezwykle malowniczo.
    Omijaliśmy tak kolejne wodne przeszkody; po przemaszerowaniu kawałka trasy drogą, wchodziliśmy znowu w las, gdzie powoli, powolutku, zaczęło być widać efekty poczynań Michałka, Krzysia, Mikołaja i Nikodema.
     Mgła traciła swoją ostrość, a jej miejsce zajmować zaczęły słoneczne promienie, które coraz piękniej oświetlały las. Chłopcy tryskali energią i zaczęli świętować zwycięstwo.:) Podskokom, podrzutom i radosnej bieganinie nie było końca.
         Dopiero pochylone drzewo, z mocno nadwyrężonymi korzeniami, zatrzymało chłopaków i zmusiło do refleksji, myślenia i dywagacji. Wywiązała się dyskusja czy to drzewo się zwali, czy też będzie rosło nadal w takiej pochylonej pozycji. Kiedy już doszli do wniosku, że na pewno wcześniej czy później padnie, zaczęły się wyliczenia według modelu matematycznego. Podsumowaniem tej dość długiej dyskusji był wniosek, ze tego nie da się przewidzieć, bo zależy to w dużej mierze od tego,kiedy, z jaką siłą i z której strony przywieje. Czyli, ze przyroda jest nieprzewidywalna i może mieć swoje kaprysy kiedy i jak chce.:)
    Słoneczko świeciło coraz piękniej. Młodsza dwójka nieco się zmęczyła i przez chwilę chłopcy zaprzestali leśnych szaleństw. Można było się skupić na podziwianiu jesiennej puszczy rozświetlonej słońcem.
    Ta chwila ciszy i spokoju nie trwała długo. Dzieciaki posiliły się słodyczami i zaraz zaczęły dokazywać ze świeżą siłą.
Zaczęło się od biegania i ścigania.
    A skończyło na zaciekłej walce. Mikołajowi i Nikodemowi bardzo imponują starsi koledzy (właściwie to wujkowie, ale to by tak strasznie poważnie brzmiało - mów mi wuju...) i kiedy Michał z Krzysiem dopuścili ich do wspólnej walki, młodszaki zaangażowały się całymi sercami,pięściami i odnóżami. O ile Miś i Krzyś byli bardzo delikatni wobec maluchów, o tyle ci ostatni tłukli z całą siłą.:)
    Najbardziej dostało się Michałkowi, jako największemu, któremu nie wypadało się bronić przed młodszymi dziećmi. Wkrótce więc po ostatnim starciu, oddalił się od reszty, żeby nieco odpocząć od tego nachalnego i bijącego pięściami towarzystwa.
    Krzyś za to nieustająco wiódł swoją, wpatrzoną w niego jak w obrazek, armię i popisywał się ile wlezie - właził tam, gdzie krótkie nogi nie sięgają i skakał z wysokości. A Miki i Niki patrzyli z rozdziawionymi paździapami i wielkimi oczętami, pełnymi  podziwu i zazdrości.
    Po fali szaleństwa przychodziła kolejna chwila na odpoczynek i ciszę. I znowu można się było delektować jesienią. Już listopadową jesienią.:)
    Tu już dzieciaki są padnięte na dobre. Trzygodzinne szaleństwa dają coraz lepiej znać o sobie i cała czwórka zaczyna przebąkiwać o głodzie i powrocie do samochodzików. Szkoda, bo ja bym jeszcze połaziła do zmroku.
    Od tej ambony jeszcze trochę poszliśmy w głąb lasu, a później był już tylko powrót. Większość towarzystwa maszerowała już wyłącznie drogą, ale ja od czasu do czasu wskakiwałam to na jedną, to na drugą stronę tejże drogi, żeby jeszcze trochę lasu zażyć.
    Na ostatniej prostej zmęczone dzieciaki znacznie przyspieszyły, czego efektem było moje pozostanie za nimi z tyłu. Zostałam tylko ja, las i wspomnienia jak kiedyś z moją Mamą po lasach wędrowałam.
     W puszczy były oczywiście również grzyby, którymi się doskonale zaopiekowaliśmy. Wkrótce pozbieramy je razem.:)


3 komentarze:

  1. Pozdrowienia dla St! Wypady zawsze udane.:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Jakie czyste i przejrzyste lasy.Mozesz sie oddali a i tak wszystkich widzisz. To zaleta puszczy takie przestrzenia.Zastanawiałam sie co taka cisza o grzybach a na koniec sie wydało.Czekam niecierpliwie pozdrawiając z mokrych Mazur Garbatych

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W puszczy niby widać daleko, ale wystarczy, ze ktoś się za paroma drzewami schowa i już go nie widać.:) Grzybowe zdjęcia postaram się dziś wstawić, a jutro coś skrobnąć.:) Pozdrawiamy z równie mokrego Krakowa!

      Usuń