wtorek, 15 grudnia 2020

Tak niewiele do uciechy potrzeba

     W sobotę rano, kiedy tylko nieco się rozjaśniło, widać było doskonale mgłę i tylko mgłę. Poza nią nie było widać nic, nawet najbliższego bloku. Wcale się nie chciało spieszyć ze wstawaniem, ale tym razem młodzi dążyli do jak najszybszego wyruszenia tam, gdzie jest śnieg. Pawełek sprawdził swoja prognozę pogody, która wieszczyła niskie chmury i dzień cały ponury. Zdecydowanie nie brzmiało to zachęcająco, ale już wszystkie kombinezony i ortaliony czekały spakowane i nie mogły się doczekać, kiedy zostaną wykorzystane do tarzania się po śniegu. Dopakowałam prowiant i wyruszyliśmy w mglistą rzeczywistość. 

    Mgła towarzyszyła nam do zarabia. A później wyskoczyło słońce, które rozświetliło leżący na łąkach śnieg. Zupełnie inaczej świat zaczął się prezentować w tych przyjaznych okolicznościach przyrody. Słońce towarzyszyło nam aż do Działu Spytkowickiego, a po wjechaniu na Orawę znowu wpadliśmy w mgłę. Na domiar złego zniknął też śnieg. Przyjemniej zrobiło się dopiero w górze Lipnicy, blisko Babiej. Śniegu wiele nie było, ale za to drzewa, trawy i krzaki otuliły się piękną szadzią.

     Szybko się rozpakowaliśmy, Miś i Krzyś założyli nieprzemakalne spodnie i za naszym płotem pomaszerowaliśmy w kierunku łąk i lasów. Ja tam za zimą nie przepadam, a nawet powiem więcej - wcale jej nie lubię i jak dla mnie mogłaby całkiem zniknąć z naszego klimatu, ale jak patrzę na dzieci brykające po cienkiej warstewce białego, to sama bym aż chciała, żeby tego białego więcej było. Na spacer nie wzięłam aparatu, więc cała dokumentacja zdjęciowa została wykonana przez Pawełka.
    Krzychu korzystał z tej namiastki zimy ile się tylko dało. Rzucał swoim kościstym ciałem po twardej ziemi tak, że aż biedna jęczała i drżała pod moimi nogami, kiedy Krzyś padał na nią z wyskoku. Bo nie kładł się delikatnie jak na puszystą pierzynkę, tylko rozpędzał się ile fabryka dała, wyskakiwał do góry i rzucał się na glebę. Bolało mnie od samego patrzenia na to poniewieranie ciałem Krzysiowym.
    Jakby puszystego śniegu było więcej, bolałoby może trochę mniej.:)
      Osadzająca się na podłożu mgła stworzyła prawdziwe cuda natury, a nawet całkiem smaczne lody śmietankowe. Krzyś przerywał bieganio-skakanio-tłuczenie ziemi, żeby te lody zlizywać. Lepsze od nich byłyby tylko sople zwisające z dachu. Jedliście takie w dzieciństwie? Ja jadłam, a i teraz, jak jest okazja, to zjadam.
    Szliśmy więcej łąkami niż lasem, bo na otwartej przestrzeni było przyjemniej - słoneczniej, cieplej i śniegu więcej się ostało niż pod drzewami.

    Pawełek zostawał z tyłu i focił. Wcale nie chciało mu się iść na spacer i zanim wyruszyliśmy, wymyślił stoi tysięcy wymówek, żeby tylko odnóżami nie ruszać. Przy pomocy Krzysia udało się go zmolestować, żeby jednak poszedł z rodziną pomaszerować. Kiedy już znalazł się na łonie oszadziałej natury, zaczął się nią zachwycać, robić zdjęcia i być wdzięcznym, że go namówiliśmy.
A widoczki były warte spacerowego wysiłku.
    Okrążyliśmy górę z lasem i weszliśmy na łąki z drugiej strony. Tu było chłodniej, bo łąki ukryte są w dolinie między dwoma lasami i słońce za bardzo tu nie dociera. Za to dobrze widać Babią.
    Na świerkach wisiały szyszki, a pod świerkami buszował Krzyś, który chował się pod gałęzie, a następnie wyskakiwał znienacka.
    Przy tym brykaniu śnieg i szadź dostały się za Krzychowe ubranie, pod czapkę i do butów. Efektem było przemoczenie wszystkiego, co przemoczyć się dało, mimo iż było nieprzemakalne. No ale Krzyś jest zdolny i bez trudu potrafi dokonać czynów niewykonalnych dla innych dzieci.

    Gdy Krzyś szalał, Michał wędrował statecznie i nie dał się sprowokować bratu na tyle, żeby się z nim tarzać po tym marnym podłożu. Trochę pobiegał, parę razy (na wyraźną prośbę) Krzysia popchnął, ale generalnie to już się chyba za stary zrobił na takie zabawy...

    Ostatni kawałek spaceru - droga w dół między dwoma lasami. Trochę podtopniało w jednych miejscach, trochę przymroziło w innych, czego efektem była ślizgawica, która nie pozwoliła na dekoncentrację. Na szczęście udało się uniknąć niekontrolowanego zjazdu i w całości dotrzeć do punktu wyjścia.

 

 

2 komentarze:

  1. Hej Menażerio.Super fotki Pawełku,szyszunia piękna.Krzys nadrabia siedzenie za długie w domu.Zresztą energii mu nigdy nie brakuje.A Michał chyba był u fryzjera co? Czy mama fryzjerem była.Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ewciu kochana! Tym razem fryzjer był u nas.:) Moja bratanica już drugi rok uczy się tego fachu i potrzebuje jak najwięcej ćwiczyć. Przyszła do nas i po kolei wszystkich pięknie wystrzygła (oprócz Pawełka, którego ja oprawiam). Bardzo fachowo to Natalce poszło i jak tylko będzie chciała, spokojnie oddamy się ponownie w jej ręce. Krzyś ma cały czas regularne treningi piłkarskie i pływackie, ale i tak energia go roznosi. Brakuje swobodnej aktywności z kolegami w szkole.:( Pozdrawiamy cieplutko!

      Usuń