środa, 20 października 2021

Złoty październik

 

   Październik od początku swego istnienie, zaskoczył na Orawie kompletnym brakiem grzybów pozyskowych. Nie pamiętam, żeby kiedykolwiek było aż tak kiepsko. To teraz powinien być złoty czas pieprzników trąbkowych, opieniek i orawskich rydzów. A ich nie ma. Za to październik zaskakuje dalej - teraz piękną pogodą, słońcem, ciepłem w ciągu dnia i niemal zupełnym brakiem opadów. Coś tam sypnęło krupem śnieżnym, ale to był tylko taki incydent półdniowy i zaraz wróciło słoneczko. W takich warunkach bezgrzybowych na sobotni spacer pod Babią zapomniałam nawet zabrać koszyk. Nie był zresztą do niczego potrzebny, chociaż parę grzybków po drodze się trafiło.

    Pawełek na wyjście wyciągnąć się nie dał, zasłaniając się pracą, ale chłopaki poszli nawet bez szemrania, a Zołza, jak zwykle z radością wielką
Z prób uchwycenia jej radosnych podskoków wiele nie wyszło, bo ciągle coś była niewyraźna na fotkach. Ale tu trochę widać, że się rusza.:)
Z grzybów na tym etapie spaceru udało się sfocić starą opieńkę i całkiem przyzwoicie wyglądające pieprzniki trąbkowe w powalającej ilości sztuk trzech.
    Jak widać na załączonych obrazkach, drwale pracują bez wytchnienia. Cięli również w sobotę, co jeszcze rok temu nie miało miejsca - w piątek był fajrant, a przez weekend można było pospacerować w lesie bez warkotu pił i  maszyn do wywlekania drewna. Teraz widocznie nie wyrabiają normy w ciągu pięciu dni roboczych i mają pracujące soboty... Robotnicy leśni zostawili po sobie niestety nie tylko ścięte drzewa, ale i śmierdzące niespodzianki. Wystarczyła chwila nieuwagi i Zołza wytarzała się w jednej z nich. Ręce mi opadły, Michał z Krzychem odsunęli się na większą odległość, nie przyznając się ani do mnie, ani do psa. No po prostu rewelacja w ten cudowny, słoneczny dzień.
    Dobrze, że strumień był niedaleko i mogłam Zołzę wyprać zanim to wszystko do niej przyschło. Nie protestowała ani trochę, bo wiedziała, że przeskrobała, a po lodowatej wodzie i tak sama chodzi z własnej woli. Jak już była wyczyszczona, chłopaki dołączyli do nas. Zrobiliśmy bieg po słonecznej stokówce i Zołza zaraz zapomniała o życiowych niedogodnościach i oddała się zabawie. A ja człapałam w przemoczonych butach i starałam się skupić na urokach jesieni, a nie zmarzniętych nogach.
A było ślicznie.

    Michał i Krzysiek po raz pierwszy od dawna pobiegali i poskakali jak to było za dawnych, dziecięcych czasów, kiedy jeszcze nie byli nastolatkami. Zołza ich zmotywowała.:)
    Oprócz jesiennych widoków, uwieczniłam rosnące przy drodze grzybki. Ostał się jeden, jedyny muchomor twardawy.
    Za to purchawek gruszkowatych i kępkowców białawych wyrosły tysiące. Ozdabiały obydwa pobocza drogi,którą szliśmy.
     Noc z soboty na niedzielę była bardzo mroźna, ale za to rozświetlona milionami gwiazd. Takiej ilości gwiazd na niebie dawno nie było widać. Efektem takiej nocy były poranne mgły, które co prawda naszą, wysoko położoną, miejscówkę ominęły, ale już od centrum Lipnicy zawinęły wszystko w szczelny pakunek. Jechaliśmy w kierunku Winiarczykówki, gdzie ja z Zołzą i hłopakami poszliśmy na spacer, a Pawełek pojechał do bacówki, żeby zdemontować instalacje prądotwórcze. Owieczki już wracają powoli do domu, więc im prąd jest na bacówce niepotrzebny.
    Szliśmy do lasu przez mgłę i mrozik. Z drzew spadały liście całymi gromadami, bo pierwszy raz je aż tak zmroziło, dając sygnał do opuszczenia stanowiska. Takie liście po przymrozku wcale nie są lekkie i nie spadają cicho i bezszelestnie; doskonale je słychać, kiedy pacają na ściółkę.
    Michał z Krzychem szli smętnie, z rękami zamkniętymi w rękawach, bo im łapki pozamarzały. Za to Zołza biegała radośnie, znajdując coraz to piękniejsze szyszki.
Kiedy chłopcy zostawali z tyłu, żebym nie podsłuchiwała ich tajnych rozmów o grach, Zołza na nich czekała, warując na skraju drogi. est doskonała w pilnowaniu stada, które nie powinno się rozpraszać.
     Na przydrożnym pieńku znalazłam piękną rodzinkę piestrzenic infułowatych. Nie było ich nigdzie indziej, tylko w tym jednym miejscu cała grupka.
    Ponieważ nie było grzybów do pozysku, to i zdjęć więcej zrobiłam. Mgła, jak zawsze, zachęca do pyknięcia fotki.
A w lesie właściwym, do którego szliśmy, mgła tylko promieniami między gałęziami się dostawała, a przez nią przeświecało słońce. Od razu się zrobiło cieplutko.
W takich okolicznościach Krzyś znalazł dwa malutkie borowiki szlachetne. Trzeciego wykopała spod ziemi Zołza. Taki gigantyczny zbiór mieliśmy.:)
Z innych ciekawych grzybków rafiły się kępy uchówki oraz przepiękna soplówka jodłowa.
Pospacerowaliśmy po lesie, a później żółtym szlakiem wróciliśmy do Pawełka, który już nie mógł sie na nas doczekać. Następny orawski spacer za tydzień.:)



2 komentarze:

  1. Okoliczności przyrody piękne, brak grzybów? Jak wszędzie. No cóż, widoki wynagradzają bezgrzybie. Zołza przesłodka! Pozdrawiam z Podlasia- Ewa.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W Puszczy Noteckiej są grzyby. Wszystkie tam sobie poszły.🙃 Cieszymy się z pięknej pogody, a na grzyby poczekamy do wiosny. Pozdrawiam serdecznie 🙂

      Usuń