poniedziałek, 25 maja 2015

Będziemy tam wkrótce

Mazury, żeglowanie, jacht, łódka, Pod Dębem, jezioro
      Co rok, od lutego Pawełka zaczyna dopadać tęsknota za żaglami, jeziorami, Mazurami. I zaczyna się przeglądanie zdjęć, filmów z poprzednich eskapad i planowanie kolejnego wyjazdu. W tym roku do Pawełkowych tęsknot dołączyli Michałek i Krzyś, którym bardziej od pływania marzy się zabawa na plażach, na których można korzystać bez ograniczeń z piasku i wody. Ponieważ i tak zostałam zmuszona do wygrzebania starych fotek, żeby menażeria mogła napawać się wspomnieniami, zrobiłam sobie krótki przegląd mojego mazurowania - najpierw z Pawełkiem, a później już z całą ekipą. Zapraszam Was dzisiaj do krótkiej historycznej wycieczki po ukochanych miejscach Pawełka, który dzieli się z nami tym, co jego sercu tak bliskie.
Mazury, żeglowanie, jacht, łódka, Pod Dębem, jezioro
       Po raz pierwszy pojechałam na Mazury w 2007 roku, we wrześniu. Udało mi się wtedy wyrwać na kilka dni i dojechałam do pływającej ekipy koleją żelazną. Z tego krótkiego rejsu najbardziej utkwiły mi w pamięci grzyby, które rosły wszędzie w ilościach strasznych. A ja na łódce nie miałam warunków do robienia zapasów i wszystko trzeba było zjadać na bieżąco. Jedliśmy zatem grzybki na śniadania, obiady, kolacje i na deser.:) Ponieważ cierpię na chorobliwe pazerniactwo grzybowe, nie mogłam, no po prostu nie mogłam zostawiać tyle dobra w lesie, chociaż moi współtowarzysze w trzecim dniu zaczęli się burzyć, że muszą jeść grzyby zamiast golonek. Ale jakoś przeżyli ten dyskomfort jedzeniowy.

    W czasie tego mazurowania zrobiłam jedną z moich ulubionych fotek - wschód słońca w Popielnie. Tych wschodów sfociłam wtedy parę setek, ale ten jeden ma w sobie to coś, czego tak do końca nie umiem zdefiniować. Cisza, spokój i takie braterstwo małego człowieka z ogromem ponadczasowej natury.
Mazury, żeglowanie, jacht, łódka, Pod Dębem, jezioro
      Kolejny rok - 2008. Pojechałam na Mazury na cały dwutygodniowy rejs. Był czerwiec, ja po wypadku i operacji miałam spore trudności z łażeniem po łódce, a zwłaszcza z wsiadaniem i wysiadaniem. Każdą wolną chwilę na lądzie wykorzystywałam na kontynuację rehabilitacji. 

    W czerwcu wszystkie zagajniki i szuwary tętniły nowym życiem, zwłaszcza ptasim. Podglądanie ptasich rodzin było dla nas nowością i niesamowitą frajda. Łabędzie i kaczki same przypływały do nas po jakies smakołyki i pokazywały swoje potomstwo. Do innych, na przykład czapli siwych, które macie na zdjęciu trzeba się było cichutko zakradać, żeby ich nie wystraszyć, a pooglądać.

   Z tego wyjazdu pamiętam jeszcze jak w pierwszym dniu - słonecznym i wietrznym, Pawełek wystawił swoje ciało i cieszył się, że tak przyjemnie grzeje i wieje. Radość trwała do południa, bo w ekspresowym tempie zmienił się w różowego prosiaczka, kwiczącego z bólu. Po kilku dniach zeszła z niego wylinka, ale i tak do końca rejsu musiał chodzić poubierany. To było ostatnie mazurowanie we dwoje.
Mazury, żeglowanie, jacht, łódka, Pod Dębem, jezioro
      W 2009 roku Michałek miał niecałe trzy miesiące i pływał po Mazurach po raz pierwszy. Kołysanie łódki sprawiało, że mógł spać godzinami. A oprócz spania jadł i rósł, czyli zajmował się tym, czym dziecko w jego wieku zajmować się powinno.
Mazury, żeglowanie, jacht, łódka, Pod Dębem, jezioro
    Nie do końca pasowało to tacie, który chciał z syna zrobić wilka morskiego i kombinował jakby tu nauczyć Michałka wiązania węzłów żeglarskich... Węzłów się Michałek nie nauczył, ale znalazł świetne zastosowanie dla linek, które okazały się doskonałymi gryzakami i służyły nam jeszcze długo po powrocie do domu.
Mazury, żeglowanie, jacht, łódka, Pod Dębem, jezioro
      Oczywiście Mazury to nie tylko pływanie. Jak się już dobije do jakiegoś portu, trzeba iść na wycieczkę, zobaczyć coś ciekawego, zrobić zakupy itd. W czasie spaceringów Michałek zajmował się tym samym, co na łódce - spaniem. Z rozrzewnieniem wspominam ten czas, kiedy przytulony do mnie pokonywał kolejne kilometry posapując z cicha w chuście. A teraz to już takie wielkie chłopisko... Strasznie szybko się te dzieci starzeją.
Mazury, żeglowanie, jacht, łódka, Pod Dębem, jezioro
      Największą trudnością w pływaniu z Michałkiem były kąpiele beż wanienki, pod prysznicami, z których zawsze trzeba było kawałek dojść do łodzi. Ale daliśmy radę i brudem nam dziecko nie zarosło w ciągu tych dwóch tygodni.
Mazury, żeglowanie, jacht, łódka, Pod Dębem, jezioro
     W roku następnym nie było już tak łatwo, bo Michałek chodził, a nawet biegał. Trzeba było mieć go bez ustanku na oku, żeby nie wpadł przypadkiem do wody z pomostu albo nie wyleciał za burtę, kiedy wyciągał łapki do kaczek czy słonecznych odblasków na wodzie. Pawełek co prawda zakupił przed wyjazdem maleńki kapoczek, ale Michałek nie za bardzo chciał w nim chodzić, bo znacząco ograniczał swobodę ruchów. Nie wiem jak, ale udało się uniknąć nieplanowanej kąpieli w jeziornej wodzie.

   Wtedy, w 2010 roku po raz pierwszy pływał z nami Krzyś, który miał pływanie podwójne - na łódce i w mamowym brzuchu.
Mazury, żeglowanie, jacht, łódka, Pod Dębem, jezioro
      A tu obowiązkowa wizyta u Króla Sielaw w Mikołajkach, mająca zapewnić bezpieczny rejs.
Mazury, żeglowanie, jacht, łódka, Pod Dębem, jezioro
      Rok później zmieniliśmy małą szybką łódkę na większy, rodzinny jacht - wolniejszy, ale znacznie stabilniejszy i przestronniejszy. Skończyło się też całodniowe pływanie i krótkie postoje, bo Michałkowi nudziło się w czasie rejsu, a Krzychu bał się mocniejszego kiwania. Więcej czasu spędzaliśmy na piaszczystych plażach niż pod żaglami. Trzeba było dostosować się do potrzeb najmłodszych.
Mazury, żeglowanie, jacht, łódka, Pod Dębem, jezioro
Mazury, żeglowanie, jacht, łódka, Pod Dębem, jezioro
      Rok 2012 powitał nas na Mazurach wielkim borowikiem usiatkowanym. Jest to jak na razie jedyny Boletus znaleziony w tamtejszych lasach w czerwcu. I to zaraz po przyjeździe do naszego macierzystego portu w Nidzie.
Mazury, żeglowanie, jacht, łódka, Pod Dębem, jezioro
      Chłopcy tuż po przyjeździe rozpakowali swoje piaskowe zabawki i zajęli się pracami budowlano remontowymi, które najchętniej kontynuowaliby przez cały pobyt na Mazurach, wsiadając do łódki tylko na czas snu. Do pływania przekonywała ich tylko wizja jeszcze ładniejszej plaży w kolejnym porcie.

      W czasie tego mazurowania Michałek wygłosił swój pamiętny wykład o kupie. Tego nie zapomnę do końca życia.:)
Mazury, żeglowanie, jacht, łódka, Pod Dębem, jezioro
      W kolejnym roku pogoda dopisała nam wyjątkowo - było słonecznie i ciepło. Chłopcy mogli do woli taplać się w wodzie i tarzać w piasku. Opracowaliśmy wtedy plan najdogodniejszego dla wszystkich pływania - wyruszaliśmy wczesnym rankiem, kiedy chłopcy jeszcze spali i płynęliśmy do jakiegoś miejsca przyjaznego zabawie, gdzie jedliśmy śniadanie i zostawaliśmy do wczesnego obiadu. Po zjedzeniu zupy młodsza menażeria zalegała pod pokładem i spała smacznie do popołudnia. Po kwadransie od obudzenia już im się pływanie nudziło, więc trzeba było szukać dogodnego miejsca do zabawy i noclegu. I tak sobie żeglowaliśmy przez dwa tygodnie. Każdy miał coś dla siebie - Pawełek trochę popływał, dzieciska się wybawiły, a mnie od czasu do czasu, jak już wszystko obrobiłam (jedzenie, karmienie, przebieranie, mycie, smarowanie, dopieszczanie, pocieszanie...), udawało się wyrwać na samotny spacer po lesie.:)
Mazury, żeglowanie, jacht, łódka, Pod Dębem, jezioro
     I tak dobrnęliśmy do ubiegłego roku, który pogodowo nas nie rozpieszczał - na 14 dni mazurowania, tylko trzy były bezdeszczowe i ciepłe. I te trzy ostatnie dni, które spędziliśmy na największej, znanej nam na Mazurach plaży, w Krzyżach, zapadły chłopcom w pamięć bardziej niż wcześniejsze deszcze, burze i sztormy. I już nie mogą się doczekać, kiedy tam znowu będą. Krzyś od dwóch tygodni odlicza na paluszkach (początkowo ręcznych i nożnych, teraz już tylko ręcznych) ile jeszcze dni do wyjazdu.
Mazury, żeglowanie, jacht, łódka, Pod Dębem, jezioro
       Powyższe zdjęcie przedstawia poławiaczy pereł po skończonej pracy w Okartowie. Aby wrócić z tego portu do cywilizacji, trzeba przepłynąć całe Śniardwy. Dla mnie to była najkoszmarniejsza przeprawa w całej mojej marnej karierze żeglarskiej. Gigantyczne fale rzucały łódką na wszystkie strony, Michaś i Krzychu ze strachu pozasypiali, a ja cierpiałam z powodu choroby morskiej tak okrutnie, że brak mi słów, które zdołałyby to opisać. Tylko Pawełek był zadowolony z wiatru i gigantycznych fal i cały czas twierdził, że jesteśmy całkowicie bezpieczni.
Mazury, żeglowanie, jacht, łódka, Pod Dębem, jezioro
     Krzysiowi zostało do odliczenia jeszcze tylko pięć paluszków - w sobotę ruszamy na kolejne mazurskie pływanie. Jak będzie w tym roku, czas pokaże.

2 komentarze:

  1. Dorotko prawie tymi samymi ścieżkami dreptałam ))) ale dawno, dawno )))
    Też kocham Mazury ))) ukochaj je, uściskaj, wytaplaj )))
    Wiaterku maluczkeigo w żagle życzę ... takiego, coby żołądek na swoim miejscu zostawił, a cobyś Menażerii nie zgubiła ))) i SŁONECZKA i wschodzącego i zachodzącego swym czarem, co dech zaprzeć potrafi )))
    No i co ... trza na relację czekać ... i czekać ))
    A wykład ))) poemat prawie ten o kupie ) potomnym przekażę )))
    Do miłego )))))) buziaki posyłam )))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ścieżki wciąż te same... Będziemy je przemierzać i pozdrawiać w imieniu tych wszystkich, których tam nie będzie osobiście.:)
      Relacje będę się starała prowadzić na bieżąca, w miarę jakości zasięgu netowego.:) Mam już "obcykane", gdzie łapie, a gdzie nie.
      I dziękuję, dziękuję, raz jeszcze dziękuję za życzenia maluczkiego wiatru, bo mój żołądek zdecydowanie nie jest żołądkiem żeglarza, co w połączeniu z obawami o resztę menażerii prowadzi do opłakanych skutków.
      Pozdrawiam wieczornie!

      Usuń