Po nocnej burzy, która głośno poburczała, jak to w górach tylko potrafi, ale niewiele wody wylała, poranek był rześki i przyjemny, w sam raz na kolejny spacer po stromych wzniesieniach. Po grzybowych miejscach wokół Grapy wędrowaliśmy na jednym z pierwszych spacerów, tym razem celem był szczyt oraz sprawdzenie grzybowych miejsc na większej wysokości niż podnóża naszej zadomowej górki. Michaś i Krzychu wędrowali oczywiście na końskich nogach, jak podczas wszystkich wyjść w pobliżu lipnickiego domku.
Pierwszy etap - po płaskim przez wieś i szutrówkę do źródełka Zimnik. Dość długo zatrzymaliśmy się na łąkach, bo w wilgotnym i jeszcze nie nagrzanym powietrzu motylki były bardziej ospałe niż zazwyczaj i nie uciekały od razu, kiedy włączyłam aparat. Skorzystaliśmy z tych sprzyjających okoliczności przyrody, aby kilka z nich uwiecznić. Nieczęsto się to udaje, bo te kolorowe stwory cierpiące na ADHD, odfruwają zwykle znacznie wcześniej niż zdołam je pochwycić na kartę.
Podążając motylkowym szlakiem, dotarliśmy do Zimnika, wokół którego w latach ubiegłych ZAWSZE rosły jakieś pozyskowe grzyby. Nawet jak było sucho, tam, od źródła gleba łapała jakąś namiastkę wilgoci i coś zawsze wyskoczyło spod ziemi. Tym razem nie natknęliśmy się nawet na ślad grzyba. Nawet znajome pniarki obrzeżone porastające ścięty pień były obsuszone i jakieś takie pokurczone od suszy.
Zaczęliśmy się spindrać po stromiźnie ku górze. Dla ułatwienia koniom zadania, szliśmy sobie zakosami, sprawdzając kolejne miejscówki grzybowe, na których oczywiście nic nie było. W czasie podejścia chłopcy stwierdzili, ze jest im zimno i zażyczyli sobie cieplejszego odzienia, które tylko czekało na takie życzenie w moim plecaku. Podczas gdy im było chłodnawo, ze mnie spływały stróżki potu, a z nieba zaczynał się powoli sączyć żar.
Na szczycie Grapy czekała na nas w wysokiej trawie poziomkowo - borówkowa nagroda. Przyszły też za nami wspomnienia - Krzychu zapytał: "A pamiętasz mamo, jak tu znaleźliśmy na samej górze takie piękne kani?" Michałek też postanowił mnie dobić i przypomniał, jak to zabrakło nam miejsca w koszyku zanim doszliśmy na szczyt. Eh... Bywało w tym lesie grzybowo, oj bywało. A teraz kicha. I tylko powspominać sobie lepsze grzybowe czasy można.
Szliśmy sobie dalej szlakiem braku grzybów i obecności dojrzałych poziomek. Michaś i Krzyś mnie zaskoczyli - kilkakrotnie, na własne życzenie, opuszczali końskie grzbiety, aby samodzielnie pozyskiwać pachnące dary lasu. Dzielili się tez zerwanymi poziomkami ze swoimi wierzchowcami, które jednak zdecydowanie bardziej wolały skubać trawki, paprotki i borowiny.
Stwierdziłam też, że moje dzieci są tak swobodne w kontaktach z końmi, że wręcz może to zagrażać ich bezpieczeństwu. Kiedy wyrzuciłam Krzycha sprzed przednich kopyt Żółtego, tłumacząc, że koń niechcący, oganiając się od owadów lub wyciągając szyję do trawy, może go potrącić, wpakował się prosto pod jego brzuch, między kopyta tylne, bo tam były najdorodniejsze "bombiory".:)
I jeszcze jedno zaskoczenie - chłopcy całkowicie samodzielnie złażą z koni, a przy wsiadaniu tylko Krzyś potrzebuje minimalnej pomocy. Michałek wręcz się złości, kiedy dla szybkości próbuję mu pomagać. A jeszcze tak niedawno byli skazani na nieustająca moją pomoc.
Z kilku nawiedzonych kurkowych miejsc tylko na jednym wyrosły cztery dobrze obsuszone owocniki i był to jedyny nasz pozysk. Natomiast podczas schodzenia z góry mieliśmy bardzo miłe spotkanie - na środku drogi, w promieniach słońca, wylegiwał się padalec połyskujący swa miedzianą skórą. Kiedy usłyszał tupot kopyt, miał zamiar odpełznąć, ale skorzystał z zaproszenia i wślizgnął się na moją rękę. Dzięki temu mogliśmy zorganizować sesję foto i dokładnie obejrzeć beznogą jaszczurkę ze wszystkich stron.
Na rozgrzanej ręce zrobiło się padalcowi całkiem przyjemnie i nie bardzo miał ochotę mnie opuścić - wił się między palcami i korzystał z ciepełka. Konie jednak już się niecierpliwiły (one wiedzą zawsze, kiedy wraca się do domu:)) i trzeba było się rozstać. Miedzianka niechętnie i powoli odpełzła na skraj drogi, a my wróciliśmy do naszych podwórkowych atrakcji i czekających już na Michałka i Krzycha kolegów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz