Wszystko się kiedyś kończy, zatem i nasze muszyńskie świętowanie dobiegło kresu. Przed odjazdem pogoniłam jeszcze menażerię na krótki pożegnalny spacer. Tym razem nie poszliśmy do błotnistego lasu, tylko kulturalnie, w wymytych Pawełkiem butach przemierzaliśmy deptak nad rzeczką Muszynką.
Otoczenie byłoby całkiem urocze, gdyby nie porozrzucane co parę metrów śmieci. Nie było nawet możliwości zrobienia zdjęcia, na którym nie znalazłby się choć jeden foliowy worek, butelka czy inny, niepotrzebny już nikomu przedmiot. Nigdy nie zrozumiem ludzi, którzy potrafią zrobić chlew w najpiękniejszym nawet miejscu....
Powróćmy jednak ku przyjemniejszym widokom - nad rzeką rozwinęły się pięknie całkiem wiosenne bazie. Szykują się na całego do przebudzenia i życia, a tu do wiosny jeszcze szmat czasu.
Po Muszynce pływają liczne stada kaczek krzyżówek. Kiedy tylko ktoś zbliża się do brzegu, ciągną całą wygłodniałą gromadą licząc na łatwy żer. I najczęściej się nie mylą - głód im nie grozi, bo spacerowiczów nie brakuje, a niemal każdy z nich dzierży w rękach coś smacznego. Oczywiście najwięcej jest wśród karmiących dzieci, dla których obserwacja ptactwa jest wielką atrakcją. Nie mieliśmy tym razem żadnych darów dla kaczuszek, ale i tak do nas podpłynęły i pięknie pozowały.
I największa atrakcja muszyńskiego deptaku - liczne przyrządy do ćwiczeń. Korzystali z nich głównie Michaś z Krzychem, którzy na wyprzodki biegali "do następnych" urządzeń, kłócąc się przy tym, który z nich pierwszy będzie korzystał z danego przyrządu, bo wiadomo przecież, że brat ma zawsze lepszą zabawkę, lepszą maszynę...
Ja też trochę skorzystałam i kiedy tylko moi chłopcy mnie nie przeganiali, poruszałam się co nieco. Pawełek, zmobilizowany przez nas, zademonstrował jak się robi brzuszki - udało mu się dobić do 20.:)
To był krótki, szybki spacer - o jedenastej wróciliśmy do muszyńskiego domku po resztę bagaży (część ekwipunku menażeryjnego czekała już w samochodzie) i po rozczulających pożegnaniach (Zosia, Michaś i Krzyś prawie się poryczeli) odpaliliśmy w kierunku Krakowa. I znowu mogliśmy obserwować to samo zjawisko, tylko w odwrotnej kolejności - chmury i mgły pozostały za nami, a my wjechaliśmy w świat opromieniony słońcem. Już w Rytrze nie było śladu po szarych zasłonach skrywających świat. Kiedy wjechaliśmy na wysokie wzniesienie przed Limanową, zatrzymaliśmy się, aby udokumentować zamgloną dolinę Popradu. Następnym przystankiem był dopiero krakowski domek. Do świątecznego wyjazdu 2015 wracać będziemy we wspomnieniach.:)
Otoczenie byłoby całkiem urocze, gdyby nie porozrzucane co parę metrów śmieci. Nie było nawet możliwości zrobienia zdjęcia, na którym nie znalazłby się choć jeden foliowy worek, butelka czy inny, niepotrzebny już nikomu przedmiot. Nigdy nie zrozumiem ludzi, którzy potrafią zrobić chlew w najpiękniejszym nawet miejscu....
Powróćmy jednak ku przyjemniejszym widokom - nad rzeką rozwinęły się pięknie całkiem wiosenne bazie. Szykują się na całego do przebudzenia i życia, a tu do wiosny jeszcze szmat czasu.
Po Muszynce pływają liczne stada kaczek krzyżówek. Kiedy tylko ktoś zbliża się do brzegu, ciągną całą wygłodniałą gromadą licząc na łatwy żer. I najczęściej się nie mylą - głód im nie grozi, bo spacerowiczów nie brakuje, a niemal każdy z nich dzierży w rękach coś smacznego. Oczywiście najwięcej jest wśród karmiących dzieci, dla których obserwacja ptactwa jest wielką atrakcją. Nie mieliśmy tym razem żadnych darów dla kaczuszek, ale i tak do nas podpłynęły i pięknie pozowały.
I największa atrakcja muszyńskiego deptaku - liczne przyrządy do ćwiczeń. Korzystali z nich głównie Michaś z Krzychem, którzy na wyprzodki biegali "do następnych" urządzeń, kłócąc się przy tym, który z nich pierwszy będzie korzystał z danego przyrządu, bo wiadomo przecież, że brat ma zawsze lepszą zabawkę, lepszą maszynę...
Ja też trochę skorzystałam i kiedy tylko moi chłopcy mnie nie przeganiali, poruszałam się co nieco. Pawełek, zmobilizowany przez nas, zademonstrował jak się robi brzuszki - udało mu się dobić do 20.:)
To był krótki, szybki spacer - o jedenastej wróciliśmy do muszyńskiego domku po resztę bagaży (część ekwipunku menażeryjnego czekała już w samochodzie) i po rozczulających pożegnaniach (Zosia, Michaś i Krzyś prawie się poryczeli) odpaliliśmy w kierunku Krakowa. I znowu mogliśmy obserwować to samo zjawisko, tylko w odwrotnej kolejności - chmury i mgły pozostały za nami, a my wjechaliśmy w świat opromieniony słońcem. Już w Rytrze nie było śladu po szarych zasłonach skrywających świat. Kiedy wjechaliśmy na wysokie wzniesienie przed Limanową, zatrzymaliśmy się, aby udokumentować zamgloną dolinę Popradu. Następnym przystankiem był dopiero krakowski domek. Do świątecznego wyjazdu 2015 wracać będziemy we wspomnieniach.:)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz