czwartek, 28 stycznia 2016

Migulka

     We wtorek Michałek miał przykry wypadek - spadł z Feliksa. A było to tak: kucyk zakłusował parę kroków i spokojnie zaczął człapać stępem. Michałek chciał szybciej i zamiast wykorzystać swoje umiejętności poparte siłą przekonywania, zaczął machać rekami dzierżącymi wodze. Tego było Feliksiowi za wiele - jak zobaczył nagłe ruchy nad swoją głową, ruszył pełnym galopem, co wywołało kolejne mało skoordynowane ruchy Michałka i w efekcie doprowadziło do rozstania się konia z jeźdźcem. Nie wiem, który był bardziej przestraszony zaistniałą sytuacją - Michałek, który płakał, czy Feliks trzęsący się z przerażenia. W efekcie obydwaj przytulili się do "mami" i po chwili kontynuowali jazdę. 

     Po kwadransie Michałek zameldował, że boli go ręka. Zbytnio się tym nie przejęłam, bo ostatnio różne bóle po Michałku chadzają i znikają w niewyjaśnionych okolicznościach (powodem jest szybki wzrost). Zapewniłam go, że zanim wrócimy do domu, nie będzie pamiętał, która to ręka go bolała. 

    Tak się nie stało - ręka bolała nadal. Przystąpiłam do oględzin i badania - w okolicy łokcia był siniak i była opuchlizna. Przyznałam dziecku rację - musiało boleć naprawdę. Po wykonaniu testów na zginanie, prostowania, obciążanie i przekręcanie, stwierdziłam, że kości są całe. Okład z altacetu i smarowanie żelem przeciwbólowym złagodziło Michałkowe dolegliwości. Mimo to sprawdziłam w necie i skonsultowałam z koleżanką, gdzie najlepiej zrobić prześwietlenie i upewnić się, ze na pewno wszystko jest w porządku. Byłam przygotowana nawet na najgorszą ewentualność (znaczy się gipsowanie), chociaż intuicyjnie w to nie wierzyłam. 

     Wieczorem kolejne smarowanie żelem i Michałek poszedł spać do swojego łóżeczka, z którego, jak zawsze przewędrował do mamy. Noc upłynęła spokojnie w rytmie równych oddechów i nocnych posapywań. Poranek. Michałek budzi się koło mnie, wierci się pod kołdrą. I nagle z przerażeniem w głosie krzyczy mi wprost do ucha na jednym wdechu: "Mama! Jakaś mi gulka na ręce wyszła!" Mało przytomnie zapytałam:"Jaka migulka???" I w sekundzie przez mózg przemknęło tysiąc myśli - bolała go ręka po upadku z konia, wyszła mu gulka - to na pewno złamanie z przemieszczeniem,które zlekceważyłam!" 

     Zerwałam się na równe nogi i rzuciłam do oglądania "migulki". Kamień spadł mi z serca, kiedy Michaś wyciągnął do mnie prawą łapkę (stłuczona była lewa). Po dłuższej chwili i wskazówkach Michałka wymacałam na prawym przedramieniu małego pryszczyka. Kiedy go nacisnęłam, usłyszałam wymowne "auuu!" Pryszcz jak pryszcz... Może nie powinien dziecku wyskoczyć, ale to zrobił.:) Poinformowałam Michasia, że za parę lat takich "migulek" będzie miał znacznie więcej i zapytałam jak sytuacja z druga ręką (tą stłuczoną znaczy się). Dowiedziałam się, ze dobrze. Po obejrzeniu stwierdziłam, że opuchlizna zniknęła, pozostał siniak. Zamiast do lekarza i na prześwietlenie poszliśmy na spacer w poszukiwaniu uszaków. Ale do rodzinnego słownika weszła "migulka" - na pewno nie zapomnę o niej do czasu, kiedy chłopcy będą mieli sporo migulek na różnych częśćiach ciała, nie tylko na rękach.;)

2 komentarze:

  1. widzę, że atrakcji u Was coraz więcej i kaliber doznać też rośnie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z wiekiem pewnie będzie jeszcze ciekawiej. Wcześniej czy później jakiegoś szycia lub gipsu na pewno nie unikniemy.:)

      Usuń