wtorek, 1 marca 2016

Jak to z kupowaniem Latony było - pierwsze spotkanie

     Zakończony niepowodzeniem wyjazd po Sarmację przystopował moje poszukiwania nowego konika. Pawełek nieustannie mobilizował mnie do działania w tym zakresie. Mieliśmy jechać w odwiedziny do naszego przyjaciela Zibiego mieszkającego w Busku Zdroju. Wpisałam więc w wyszukiwarkę: "Konie na sprzedaż w okolicach Buska". Znalazły się dwie oferty - jeden koń stał w samym Busku, drugi kilkadziesiąt kilometrów "w bok". Ponieważ program wizyty u Zibiego był napięty, zapoznałam się dokładniej z ofertą bliższą - parę fotek ładnej kobyłki pasącej się na trawie, adnotacja, że sprzedaż tylko w dobre ręce - znowu piękne słowa i zdjęcia.  To Pawełek zadzwonił z pytaniem, czy będzie można konia obejrzeć w najbliższą niedzielę i umówił się na spotkanie. Zibi, przed naszym przyjazdem, sprawdził dokładnie adres, żebyśmy nie musieli szukać miejsca stacjonowania Latony.
     Pojechaliśmy do Buska, jak było zaplanowane. Po szybkiej kawie u Zibiego, pod jego przewodnictwem ruszyliśmy na umówione oględziny. Właścicielka - sympatyczna piętnastolatka, czekała na nas. Poszliśmy za budynek. Latona zajmowała duży jak na jednego konika teren za domem weselnym. Miała tam ładną stajnię, ogrodzony padok i malutką ujeżdżalnię. Przemieszczała się nerwowo po całym terenie. Zaczęłam się przyglądać - takie pierwsze wrażenia i spostrzeżenia są zazwyczaj bezcenne. Zwróciłam przede wszystkim uwagę na to, ze koń jest chudy - spod długiej, zimowej sierści wyraźnie wystawały żeberka i stawy biodrowe. Nie powinno tak być, zwłaszcza, że miała stały dostęp do siana - podchodziła do niego, wyrywała z balika jeden kęs i maszerowała z nim w pysku po swoim terenie zjadając powoli. Zapytałam od razu, czemu jest taka chuda. Właścicielka, nieco zaskoczona (miałam wrażenie, że dopiero teraz zwróciła uwagę na marny wygląd swojego konia), odparła, że nie ma pojęcia, bo przecież dobrze karmią Latonę.
     Drugie ważne spostrzeżenie - koń był sam. Do towarzystwa miał dwa psy - owczarki niemieckie i to tyle. Jak się dowiedziałam, często bywało tak, że rano ktoś przychodził dać Latonie owsa i ponownie zjawiał się wieczorem, aby powtórzyć karmienie. W niektórych krajach jest zakaz trzymania w pojedynkę zwierząt (w tym koni), które z natury są zwierzętami stadnymi. Ma to swoje uzasadnienie - taki koń, bez końskiego towarzystwa, nawet otoczony opieką i obdarzony miłością człowieka, nie jest w pełni szczęśliwy.
     Podeszliśmy bliżej. Latona ruszyła w naszą stronę. I kolejne spostrzeżenie - koń idzie prosto na właścicielkę i wcale nie zamierza się zatrzymać. A dziewczynka schodzi jej z drogi. Podobnie zachowały się psy - podeszły do Latony, a kiedy ta położyła uszy po sobie i ruszyła energicznie głową w ich stronę, czmychnęły za nasze nogi. Poszłam kilka kroków w jej stronę. Zainteresowała się i zaczęła się zbliżać idąc wprost na mnie. Nie odsunęłam się - Latona była szczerze zdumiona. Jak to? Ja tu rządzę, wszyscy mi schodzą z drogi, a ty sobie stoisz??? Przeszła obok potrącając mnie kontrolnie piersią. Zawróciła i podeszła jeszcze raz. Spojrzałam w jej oczy - niezwykle inteligentne, trochę smutne i z ognikami. Wiedziałam już wtedy, że to nie będzie na pewno koń dla dzieci, w każdym razie nie tak od razu.
     Jak się już napatrzyłam na zachowanie Latony miłościwie panującej na swoim terenie, przystąpiłyśmy z właścicielką do czyszczenia i siodłania. Wykonanie tych czynności należało rozpatrywać w kategorii "udało się" - Latona kręciła się, deptała po nogach, rozglądała... Ani na moment nie skupiła się na tym, że ktoś chce z nią coś zrobić. Pomyślałam, że to może duża grupa osób tak ją pobudziła, ale właścicielka powiedziała, że ona "tak prawie zawsze". No ale udało się. Można było działać dalej.
     Chciałam zobaczyć jak Latona się rusza bez człowieka na grzbiecie. Miała umieć chodzić na lonży, więc myślałam, że to będzie bułka z masłem. Nie była - przez dobre pół godziny Latona podejmowała coraz bardziej desperackie próby zdominowania mnie i wystraszenia. Chyba ze sto razy stawała dęba, rzucała się w moją stronę, pokazywała swoją moc i władzę. Odsuwałam się tylko na tyle, na ile było to konieczne, żeby nie dostać kopytem. I ani na centymetr więcej, żeby sobie przypadkiem nie pomyślała, że ustępuję jej pola. Zibi z Pawełkiem i dziećmi wycofali się za pierwszą linię iglaków i stamtąd dokumentowali moje zmagania z Latoną. Widziałam rosnące zdenerwowanie właścicielki Latony, której, jak się zdążyłam zorientować, bardzo zależało na sprzedaży konia. Zapytałam właścicielkę, czy ma bat do lonżowania, ale dowiedziałam się, że Latona nie lubi bata... A ja wcale nie chciałam konia bić, tylko pomóc sobie w trzymaniu go na dystans.
     Poradziłyśmy sobie bez wspomagania. Latona ustąpiła - przeszła kilka okrążeń stępem i kłusem, a na koniec podeszła do mnie z nastawionymi ciekawie uszami. I to był chyba ten moment - ja pomyślałam: "Jesteś moja." I ona myślała to samo. Dla opisania takich chwil brakuje słów. To się tylko czuje.
     Chciałam zobaczyć jeszcze jak chodzi pod siodłem. Wcale nie była zmęczona wcześniejszymi wyczynami i z całym impetem przystąpiła do kolejnej porcji energicznych podskoków, wyskoków, szybkich startów i nagłych hamowań. I jeszcze bezczelnie odwracała głowę w moją stronę, sprawdzając dlaczego ja jeszcze na niej siedzę, skoro powinnam już dawno leżeć na glebie.
          Gdyby było dobre podłoże, pozwoliłabym jej więcej pobiegać, ale ziemia była częściowo zmarznięta, częściowo błotnista - łatwo się było na niej poślizgnąć i uszkodzić siebie i konia. Dość szybko odpuściła i zaczęła spokojnie odpowiadać na sygnały, jakie jej wysyłałam.
     To była pierwsza nasza wspólna krótka lekcja. Możliwości obu stron zostały obadane. I zrodziła się ciekawość, co będzie dalej, jeśli zostaniemy z sobą na dłużej.
     Na koniec Latona szła na długiej wodzy i już nie próbowała udowadniać mi, że jest silniejsza i będzie tu rządzić. Po rozsiodłaniu i dokładnym obejrzeniu całego końskiego ciała podjęłam decyzję. Właścicielka zadzwoniła po rodziców, którzy wkrótce przyjechali. Teraz przyszła pora na poznanie historii Latony. Taka końska przeszłość jest bardzo ważna - można z niej wyciągnąć wiele wskazówek ułatwiających dalszą pracę ze zwierzakiem i nawiązanie z nim przyjacielskich relacji. 

    Latona urodziła się niedaleko Buska i wychowała na pastwiskach znanych hodowców. Jej pierwsi właściciele (małżeństwo) zginęli w wypadku samochodowym, a prawo własności koni nabyła ich córka. Latona była już wtedy dorosła klaczą, mającą w następnym roku zostać matką i być wykorzystywana w hodowli. Tak się nie stało, ponieważ obecna właścicielka nie zamierzała kontynuować pracy swoich rodziców i wszystkie konie zostały wystawione na sprzedaż. Z opowiadania wynikało, że Latona była najładniejszym koniem ze stada i dlatego trafiła do rodziny, którą właśnie poznaliśmy - ich córka marzyła o posiadaniu pięknego konika, a rodzice to marzenie spełnili, kupując Latonę. 

     Latona urodziła źrebaka, który został sprzedany, w czasie wakacji była wywożona do ośrodka jeździeckiego (chyba dlatego, ze nie zawsze miał ja kto nakarmić), a pozostały czas spędzała na wybiegu, na którym przed chwilą byliśmy. Przy informacji o przewożeniu Latony, dowiedziałam się, że zawsze jeździła końskim transportem po podaniu środków uspokajających, bo bez takiego wspomagania nie da się jej wprowadzić do samochodu, nie mówiąc już o jeździe. W kontekście tego, co już wiedziałam, wcale mnie to nie zdziwiło ani nie przeraziło. Zapytałam oczywiście dlaczego chcą sprzedać Latonę. Argument braku czasu dla konia był przekonujący, ale widziałam, że jest jeszcze inny powód, którego sobie w pełni nie uświadamiali - nie radzili sobie z tym koniem, który zdominował całe towarzystwo i robił co chciał. Zapytałam też, kiedy dziewczynka ostatnio jeździła. Okazało się, że w październiku. Była połowa lutego... Może zatem konik trochę się tez znudził... Nie drążyłam tematu, bo już wiedziałam wystarczająco dużo. Klamka odpadła.

     Teraz do akcji wkroczył Zibi, który zaczął negocjacje cenowe. to było mistrzostwo świata i okolic. Jeszcze z kwadrans i właścicielka jeszcze by mi dopłaciła, żebym tylko zabrała konia. Nigdy nie umiałam się targować i pewnie nigdy się tego nie nauczę, ale od czego ma się przyjaciół? Podpisaliśmy umowę i umówiliśmy się, że przyjadę po Latonę jak sobie zorganizuję transport.
     Kolejny raz, kiedy obiecywałam sobie, że będę się kierować wyłącznie rozumem, górę wzięły emocje. Chciałam konia niewielkich gabarytów, spokojnego, ułożonego i bezpiecznego dla dzieci, a wybrałam wysoką kobyłę z dominującym charakterkiem, w dodatku rozpuszczoną i znarowioną. Wiedziałam, że czeka mnie sporo pracy i cieszyło mnie to. O tym jak udało mi się Latonę przetransportować z Buska do Krakowa będzie następny odcinek.:) 

     A dzisiaj Latona ma urodziny. Dziewiąte. Jest ze mną już dwa lata (i parę dni). Od paru osób, które mają do czynienia z końmi na co dzień, a Latonę znają od jej początków u mnie, usłyszałam, że miała pierońskie szczęście, że do mnie trafiła. Myślę, że ona też to wie. Dzisiaj dostała marchewkowy tort i parę innych smakołyków - pewnie nie wie dlaczego, ale podarki przyjęła z zadowoleniem.:)

5 komentarzy:

  1. Cudowna historia !!! W tajemnicy powiem Ci Dorotko , że masz indiańskie podejście do koni :) Już nie mogę doczekać się dalszego ciągu ! LK

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Powiem Ci Krysiu w tajemnicy, że kiedyś byłam zafascynowana kulturą Indian Północnoamerykańskich, chyba właśnie ze względu na konie i szacunek do NATURY.

      Usuń
    2. Ja też :)

      Usuń
  2. Nie wiem moze się mylę -ale czy Pani znajomy Zibi - nie pisał kiedyć wspomnień ze zbierania rydzów ?-Pozdrawiam Serdecznie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo prawdopodobne, że o tego Zibiego chodzi. Nie przypominam sobie w tym momencie historii z rydzami, ale "mój" Zibi ma mnóstwo grzybowych wspomnień i pisał o nich.:)

      Pozdrawiam serdecznie!

      Usuń