Nadszedł ostatni dzień pobytu Zibiego i Miłosza w Lipnicy. Krzychu chodził z nosem zwieszonym na kwintę, bo po tygodniu spędzonym z kolegą, który prawie nigdy nie odmawiał gry w piłkę czy jakiejkolwiek innej zabawy, miał zastać opuszczony, porzucony i skazany na szukanie nowego partnera do popołudniowych szaleństw. Chłopcy wyjątkowo przypadli sobie do gustu. Zaproponowałam Krzysiowi, żeby na ostatni spacer oddał Miłoszowi swojego kucyka, ale to byłoby zbyt duże poświęcenie. Dobrze, że Michałek chętnie oddał swojego konia i biegał między nami na nogach.
Poszliśmy na Grapę - do najbliższego lasu za naszym płotem. Zaraz na skraju, gdzie grzybki rosną na bardzo stromym zboczu, zrobiliśmy popas - kucyki odpoczywały po dowiezieniu chłopców do lasu, a my rozpoczęliśmy poszukiwania. Tak się tym razem złożyło, że pierwsze małe prawdziwki wpadły w moje ręce, a chłopcy nie mogli na nic trafić. Nieco zniechęceni porzucili poszukiwania i zaczęli karmić swoje wierzchowce liśćmi paproci.
Po przeszukaniu pierwszej skarpy mieliśmy już udany początek naszego grzybobrania - siedem malutkich szlachetniaków zasiedliło koszyk. Ruszyliśmy dalej. Teraz szczęście uśmiechało się przede wszystkim do Krzycha, który z końskiej wysokości wypatrywał grzybki. Michaś, biegający wokół całej ekipy, pozyskiwał znaleziska Krzysia. Ale tylko do czasu - kiedy grzybków pokazało się więcej, Krzyś nie wytrzymał - w biegu zeskoczył z Żółtego i zaczął samodzielnie wyrywać swoje znaleziska.
Zbierając borowiki dotarliśmy na szczyt Grapy. Ostatni odcinek drogi, prowadzący przez wysokie trawy, Michałek pokonał jako pasażer na grzbiecie Krzysiowego konika.
Zrobiliśmy sobie przerwę na jedzenie i picie. Kucyki momentalnie skorzystały z okazji, żeby napełniać brzuszki szczytową trawą.
A chłopcy pałaszowali drugie śniadanie, które w lesie ma zupełnie inny smak niż w jakimkolwiek innym miejscu.:)
Po odpoczynku zaczęliśmy schodzić zboczem Grapy po przeciwnej stronie niż wchodziliśmy na szczyt. Tutaj las jest nieco inny - więcej młodych drzew, borowin, większa wilgotność podłoża. Borowiki trafiały się sporadycznie, natomiast było sporo kurek.
Oprócz grzybów i jazdy na koniach chłopcy korzystali również z innych leśnych atrakcji, jakie natura postawiła na ich drodze.
Zbliżała się pora obiadowa, więc trzeba było pożegnać las i wracać na podwórko. Pożegnalny spacer się kończył.
Nasze zbiory, choć nie gigantyczne, prezentowały się pięknie.:)
Komentujesz, komentujesz a ja nie dalej niż godzinę temu dopytywałem Dorotki czy Paweł i Rodzina całkiem o nas zapomnieli i obrazili się na Lipnicę. Kiedy przyjeżdżacie?
OdpowiedzUsuńPaweł
Maluchy prognozują dobrze na najbliższą przyszłość.:) A nożyk już jest nieźle wysłużony - od pięciu lat w czynnej służbie.:)
OdpowiedzUsuń