Znowu mi dnia brakło... Nie po raz pierwszy miałam wrażenie, że czas galopuje, a doba powinna mieć co najmniej 48 godzin, żebym mogła zdążyć ze zrobieniem wszystkiego, co chciałabym zrobić - nazbierać grzybów, obrobić je spokojnie, zająć się całą dwunożną i czworonożna menażerią i jeszcze coś skrobnąć na blogu. Na to ostatnie czasu już brakło - po całym intensywnym dniu padłam o 23 na pysk, bo już nie miałam sił na robienie czegokolwiek.
Wstałam jeszcze przed świtem, wypuściłam konie na pastwisko, posprzątałam stajnię, naszykowałam chłopakom śniadanie i ruszyłam na samotne grzybobranie. Pawełek przyjechał do nas na weekend, więc zrobiłam chłopakom jeden dzień wolny od lasu i zostawiłam ich z tatą w domu, zeby się porządnie wyspali.
Miałam w planie pozysk kurkowy. Do lasu, w którym jest ich najwiecej, trzeba podjechać spory kawałek. Po drodze wpadłam w taką mgłę, że musiałam drastycznie zwolnić, żeby zlokalizować w mlecznym powietrzu dróżkę prowadzącą pod las. Jakoś dojechałam i ruszyłam na poszukiwania.
Przez pierwsze dwie godziny w lesie panował mrok, a między drzewami snuła się mgła - normalnie jak w jakimś październiku, a nie w lipcu. Później słońce przebiło się przez zasłony mgielne i od razu wzbiło się na wyżyny swojej działalności - żar się uczynił okrutny.
Początkowo wśród znajdowanych grzybów dominowały muchomory czerwieniejące - były młode, grubaśne i , co niezwykle rzadkie, zupełnie zdrowe! Zapełniłam nimi pół sporego koszyka (oprócz nich miałam jeszcze kilka poćków i trochę kurek) i zastanawiałam się czy nie iść do samochodu, aby zmienić koszyki. Doszłam jednak do wniosku, że przy tym upale grzybki zaparzą mi się w samochodzie i lepiej będzie nosić je z sobą.
Na kurki trafiłam początkowo tylko na niektórych ze znanych mi stanowisk - były średniej wielkości (tak w sam raz do marynaty) i rosły gromadnie. Jednak na wielu, zazwyczaj obfitych miejscówkach, kurek nie było. Myślałam już, że nie nazbieram ich zbyt wiele.
Okazało się jednak, że na kolejnych stanowiskach wyrosły tak masowo, że musiałam wykorzystać zapasową siatkę, żeby je pomieścić.
Udało mi się wykosić blisko pięć kilogramów kurek! Byłam zachwycona i równocześnie przerażona perspektywą obróbki takiej ilości drobnych grzybków.
W drugiej części lasu (po przekroczeniu potoku) dominowały właśnie kureczki. Oprócz nich trafiały się pojedyncze borowiki ceglastopore; muchomorki poznikały. I dobrze, bo miejsca w koszyku już nie miałam, a żal byłoby je zostawiać.
Do samochodu wracałam przez łąki. Towarzyszyło mi błękitne niebo z pasącymi się na nim barankami i Babia w tle. Dobrze, że był wietrzyk, bo dzięki niemu udało mi się doczłapać do samochodu, w którym panowała temperatura z sauny. W obróbce pozysku pomógł mi znacząco Pawełek, ale i tak na napisanie relacji znalazłam chwilkę dopiero teraz.:)
gratuluje kureczek ale mam nadzieję że uda mi się pozyskać od Ciebie przynajmniej 2 słoiczki muchomorów oczywiście dla mnie i Natalki POZDRAWIAM Was Wszystkich P.S Miłej zabawy
OdpowiedzUsuńMuchomory macie zapewnione - już mam na tyle, żeby było z czego dzielić.:) Uściski dla Ciebie i Natalki. Wracajcie szybko do pełnej sprawności.
Usuńdziękuje , pozdrawiam
Usuń