Padało całą noc - równiutki, gęsty, drobny deszcz. Rano miało się rozpogodzić (tak wyrokowały prognozy pogody), ale wcale nie miało zamiaru - padało nadal. A my mieliśmy do zrealizowania plan i żadne opady nie mogły nam przeszkodzić. Do mojej dwunożnej menażerii dołączył Miłosz, który wolał iść na grzyby z Michałkiem i Krzychem niż ze swoim dziadkiem.:) Kiedy wyjeżdżaliśmy z podwórka, inni goście naszych gospodarzy patrzyli na nas spod parasola z niedowierzaniem.
Kiedy pokonywaliśmy samochodem drogę do lasu, wpadliśmy dwukrotnie w porządną ulewę; na pozostałej części trasy padało standardowo. Na miejscu zakapturzyłam wszystkie dzieciaki i ruszyliśmy na poszukiwania.
Ze ściółki uśmiechały się do nas mokre, błyszczące borowiki ceglastopore (poćce), stadka malutkich muchomorków czerwieniejących i pojedyncze borowiki szlachetne.
Chłopcy rywalizowali z sobą w poszukiwaniach. Właściwie to rywalizował Krzyś z Miłoszem, bo Michaś częściej rozglądał się po koronach drzew i po niebie niż po ściółce. Musiałam się sporo nagimnastykować, żeby obaj rywale mieli podobną ilość znalezisk,nie kłócili się i nie płakali, że "przegrali". Udawało się to jakoś do momentu, w którym Miłosz znalazł rodzinkę borowików górskich. To było za wiele dla mojego pazerniaka Krzycha, który zawsze MUSI być najlepszy. Nie obeszło się bez płaczu, focha i eksplozji tysiące rozmaitych emocji. Dobrze, że w pobliżu rosły kolejne grzybki, które nieco złagodziły Krzysiową rozpacz.
Oczywiście niektóre znaleziska wraz z tymi, którzy je poczynili, musiałam uwiecznić. Deszcz ciągle padał, a chłopcy ganiali po lesie zupełnie na to nie zważając.
I co chwilę wyciągali ze ściółki kolejne błyszczące łebki.
Nawet Michałkowi udało się znaleźć kilka sztuk, mimo iż nie wysilał się zbytnio, aby szukać.:)
Krzychowi udało się znaleźć kilka borowików szlachetnych i zaraz poczuł się lepiej, bo wytłumaczył Miłoszowi, że jego grzyby są bardziej wartościowe niż jakieś tam borowiki górskie.:)
Trafiło się też kilka ciekawostek grzybowych. Pierwszą z nich było pojawienie sie pierwszych tegorocznych muchomorów czerwonych.
Po raz pierwszy tego roku widziałam również grzybce purpurowozarodnikowe. Niektórzy je jedzą, ale ja wolę smaczniejsze grzybki, więc grzybce zostawiamślimakom i innym stworzonkom leśnym.
I wreszcie najciekawsze odkrycie tego leśnego spaceru - przepiękne wilgotnice czerniejące. Ich owocniki idealnie pokazały swoją najważniejszą cechę - zmianę barwy z jaskrawopomarańczowej na czarną.
Wilgotnica czerniejąca, podobnie jak pozostałe gatunki wilgotnic, jest pod ochroną. To niezbyt często spotykany gatunek i spokojnie możemy go chronić - wilgotnice są niejadalne, więc w przypadku jej znalezienia odpada problem rezygnacji z pozysku. Według dawnego nazewnictwa funkcjonowała pod nazwą "wilgotnica stożkowata". W tym przypadku zmiana nazwy była udana i wolę ją od tej poprzedniej.
Z lasu wróciliśmy kompletnie przemoczeni, ale zadowoleni. I koszyki były zapełnione.:)
Miałaś niezły wycisk , ale zdobycze są tgo warte
OdpowiedzUsuńParę nowych słoiczków z muchomorami wyszło.:)
Usuńnajbardziej zazdroszczę Wam tego deszczu ale pierwszy raz widzę tą wilgotnicę czerniejącą tak pięknie pokazaną,że ułatwia zapamiętanie
UsuńDeszcz zrobił swoje - jest mokro, ale większego wysypu jeszcze nie ma; trzeba trochę poczekać.:) A wilgotnicę będzie łatwiej znaleźć, kiedy się wie jak wygląda - to dość małe grzybki i łatwo je przeoczyć.:)
Usuń