Mój grzybowy przyjaciel Zibi przyjechał do Lipnicy wraz ze swoim wnukiem Miłoszem w sobotę i zamiast zająć się wyłącznie pozyskiem, marudzi, że tak mało relacji piszę, kiedy tak dużo się dzieje.:) A przecież opisywanie każdego znalezionego grzybka i każdego końskiego spaceru stałoby się szybko nudne.:) Staram się wybierać te najładniejsze i najciekawsze.
Miłosz uczył się już jazdy konnej w Busku i radzi sobie świetnie, więc oprócz spacerów na własnych nogach, moze nam towarzyszyć również w konnych grzybobraniach. Ponieważ kucyki są dwa, a chłopców zrobiło się nagle trzech, dzień przed pierwszym końskim spacerem grzybowym uzgodniłam z Michałkiem i Krzysiem, że każdy z nich udostępni Miłoszowi na trochę swojego konia i będą na zmianę jeździć i chodzić. Plan ten nie bardzo spodobał się Krzysiowi, który od razu oświadczył, że odda konia tylko na "tyci - tyci" czasu.
"W praniu" okazało się, że Krzyś w ogóle nie ma zamiaru chodzić na własnych nogach, natomiast Michałek oddał Miłoszowi Feliksa na całą niemal wyprawę, a sam, przez blisko cztery godziny maszerował na własnych nogach.
Dzięki temu wyhaczył pierwszego prawdziwka - borowika usiatkowanego, rosnącego w kępie poziomek. To chyba właśnie dzięki tym poziomkom udało się Michasiowi dokonać tak spektakularnego znaleziska, którego natychmiast pozazdrościli mu pozostali członkowie wyprawy.
Szliśmy trochę przez las, trochę przez łąki. Na wszystko spoglądała Babia, nad którą płynęły białe baranki pasące się na błękicie.
Michaś przejechał na koniku tylko przez pierwszą łąkę, a później już przekazał swojego wierzchowca w ręce kolegi.
Koszyk powoli zapełniał się kurkami i borowikami usiatkowanymi i szlachetnymi. W czasie poszukiwań w gęstwinie kucyki miały popas - skubały sobie leśną trawę. A my szukaliśmy. Zdobywcą największych koźlarzy czerwonych został Miłosz. Krzychu był coraz bardziej wkurzony, bo tego dnia jeszcze nie odniósł żadnego powaznego sukcesu.
Mało robiłam zdjęć grzybowych, bo miałam oczy dookoła głowy, żeby nie pogubić dzieci, kucyków, obejrzeć wszystkie grzybowe znaleziska i jeszcze odpowiedzieć na padające co chwilę niełatwe pytania powiększonej menażerii.
Miłosz stwierdził, że szukanie grzybów z wysokości końskiego grzbietu jest znacznie przyjemniejsze niż wypatrywanie ich podczas wędrówki na własnych odnóżach. I niejednokrotnie grzybki są lepiej widoczne.
Wreszcie, pod koniec wyprawy, przyszedł czas na Krzysiowy sukces. To właśnie on zobaczył pierwszy największego borowika! Co prawda był stary i dzięki swoim mieszkańcom prawie trzeba go było gonić do zdjęcia, ale był naprawdę spory. Obok niego rosły dwa mniejsze egzemplarze, które wylądowały w koszyku. Giganciak został w lesie na rozsiew.:)
"prawie trzeba go było gonić do zdjęcia" spadłam z krzesła :) Miło się czyta więc nie dziwie się tacie, że czeka na więcej. Michaś, szacunek za Feliksa, bo wiem jaka to radość dla Miłosza. Pozdrawiam Was i też czekam na kolejne opowieści.
OdpowiedzUsuńPozdrawiamy serdecznie!:)
UsuńZważyliście giganta? :)
OdpowiedzUsuńB_Muuuucha
Nie... Ważenie i tak byłoby oszukane, bo masy grzybowej było w nim zdecydowanie mniej niż masy robakowej.:) Został sobie na miejscu, aby dokonać żywota.:)
UsuńU nas kiedy znajdzie się grzyba z takimi zadziorami -jak podwinięty wąs - to znak że będzie ich więcej - fajne nawet z daleka rozsiewają zapach - czyli z fotografii -Pozdrawiam Serdecznie
OdpowiedzUsuńBardzo mi się ta "wąsata przepowiednia" podoba, zwłaszcza, że ten nie był jedyny.:)
UsuńPozdrawiam!