W pierwszej połowie tygodnia ziemia była zmarznięta, twarda i nieprzyjazna dla końskich kopyt. Po twardej grudzie z zamarzniętymi kałużami kopytniaki chodziły nad wyraz ostrożnie i powoli. Nawet Latona nie rozpędzała się tak, jak to ma we zwyczaju. Taka aura miała jeden ogromny plus - moje konie były czyste. Poczyszczenie całej czwórki połączone z dogłębną pielęgnacją kopyt zajmowało mi z pół godziny. Ale zrobiło się ciepło, ziemia rozmarzła i zrobiło się cudne,kochane błocko...
Podłoże zrobiło się doskonałe do jazdy, a przede wszystkim do panierowania. Kiedy dzisiaj przyszłam do stajni, przywitałam się z Latoną - była wytarzana mniej niż standardowo - jednostronnie. Natomiast jak spojrzałam na Ramzesa, użyłam słów niecenzuralnych i obiecałam gadowi, że upublicznię jego prawdziwą twarz. Stwierdziłam również, że łatwiej by było kupić nowego konia niż doczyścić to coś. Spójrzcie zresztą sami - prawa strona konia:
I strona lewa:
I błotne dredy na grzywie. Były zresztą również pod brzuchem, z przyczepionymi słomkami ku ozdobie:
Cóż było robić. Po wyczyszczeniu Latony zabrałam się za szukanie konia pod gruba warstwą błota. Tu muszę dodać, że Ramzes, podobnie jak reszta moich facetów, jest niezwykle delikatnym stworzeniem i najchętniej byłby czyszczony mięciutką szczotką. A do takiego błota trzeba wytoczyć ciężki sprzęt. Wtedy Ramziatek co chwilę robi miny w stylu: "Auuu!" "Za mocno!" "No daj już sobie spokój!" Ponadto jest alergikiem, któremu kurz zdecydowanie szkodzi, a przy czyszczeniu zaschniętego błotka kurzy się aż miło. Nie tylko na pokasłującego Ramzesa, ale i na mnie...
Po godzinie zapylania najbliższej okolicy (a nawet i dalszej, bo wiało nieźle), Ramzes nadawał się do osiodłania. Dałam mu jednak czas na odpoczynek po przeżyciu czyszczenia i wzięłam sobie Latonę.
Trochę się z nią pobawiłam na ujeżdżalni, a po rozsiodłaniu odprowadziłam na padok, do wspaniałego błotka.
Do swojego wybiegu nie dotarła, bo breja przed wejściem na padok była zbyt kusząca.
I proszę bardzo, nóżki się składają, a poranne czyszczenie zaczyna być pięknym wspomnieniem.
Lewy boczek.
Szyję i grzywę też trzeba dokładnie wysmarować.
I jeszcze trochę - starannie i dogłębnie.
Wreszcie można wstać.
Otrząsnąć się.
Przejść dwa metry.
I zająć się prawym boczkiem.
Po robocie. I ta mina: "No co tak patrzysz z wyrzutem? Tak lubię i już."
Spojrzenie na wybieg, na którym czekają koleżanki - pancia, otwieraj, jestem gotowa!
I poszła jak burza do swojego stada.:)
Tymczasem moja najwytrwalsza uczennica, której niestraszne żadne błoto, deszcz czy mróz, osiodłała sobie Ramzesa.
Pomęczyłam ją trochę jazdą bez trzymanki i innymi trudnymi ćwiczeniami.
A po jeździe Ramzes pognał w swoje ulubione miejsce, aby zrobić sobie dobrze. Zanim zdążyłam przebrnąć przez błoto, czyścił się po swojemu w najlepsze. Podobnie jak Latona nie dotarł na swój wybieg bez wcześniejszego nałożenia panierki. Ale o ile Latona na udokumentowanym ciuraniu się w błocie na dzisiaj zakończyła, o tyle Ramzes kilkakrotnie nakładał na siebie kolejne warstwy.
Czekam z utęsknieniem na mróz (byle nie za duży) i śnieg. Tarzanie się w śniegu jest równie przyjemne, a ja mam zdecydowanie mniej atrakcji czyszczeniowych.:)
Jakie te konie są szczęśliwe jak tarzają się w tym błotku fantastycznym,napatrzeć się nie mogę.Ile razy w tygodniu je odwiedzasz?Jak ja bym chętnie się przytuliła do szyi Latony
OdpowiedzUsuńWłaśnie o to końskie szczęście idzie... Gdyby nie to, można byłoby je pozamykać i byłyby cały czas czyste.
UsuńU koni jestem minimum 3 razy w tygodniu. Czasem częściej, jak czasu jest więcej. Najbardziej w kość daje dojazd z nieustającymi korkami. Kilka lat temu spróbowałam się przenieść do stajni z lepszym dojazdem - zaliczyłam dwie i wróciłam na stare śmieci, bo nigdzie koniom nie było tak dobrze jak tu, gdzie mieszkają teraz (na za wyjątkiem wakacji, kiedy są ze mną;)).
Do przytulania zdecydowanie lepszy jest Ramzes - bardzo lubi takie pieszczoty; Latona za nimi nie przepada.:)